Recenzje czytelników klubów DKK
Wojciech Mann Rock*Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 21, grudzień 2017 12:19
- Pacho Zbigniew
Wojciech Mann
Rock*Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą
Lekturą czerwca 2017 w rawskim Dyskusyjnym Klubie Książki była autobiografia znanego dziennikarza muzycznego Wojciecha Manna pod tytułem Rock*Mann, czyli jak nie zostałem saksofonistą. Z wyborem książek w DKK jest ostatnio ten problem, że nie zawsze mamy w czym wybierać, gdyż gusta większości oddziałów, a więc i większość zamówień, oscylują wokół poziomu harlequina. Na bezrybiu i rak ryba, więc czasami trzeba brać to, na co się w ogóle nie ma ochoty. Pomijając niechcianą tematykę czy gatunki literackie ma to i inną oczywistą wadę – jest duże ryzyko natrafienia na dzieła o poziomie absolutnie nieakceptowanym. Ma jednak i zaletę – z musu trzeba się chwytać za gatunki i autorów, po które w przypadku wolnego wyboru i nieograniczonej podaży nigdy byśmy nie sięgnęli. To na pewno poszerza horyzonty, nie tylko literackie, a czasami można też odkryć perełki naprawdę bezcenne, których inaczej nigdy byśmy nie odnaleźli. Wojciecha Manna znałem głównie z anteny Trójki z lat mojej młodości i z telewizji, z lat późniejszych; postrzegałem go jako inteligentnego i sympatycznego, więc miałem nadzieję, iż znów przez DKK trafię na coś ciekawego, choć obcego mojej obecnej linii czytelniczej.
Rock*Mann nie jest jedyną książką Wojciecha Manna. Zgodnie z obecnymi trendami, według których każdy nad Wisłą pisać może, nieważne czy lepiej, czy gorzej, stworzył już i inne podobne dzieła, tak jakby odcinał na fali obecnej mody kolejne kupony od swego życiorysu. W dodatku u nas wszyscy, w przeciwieństwie choćby do Amerykanów, którzy często ujawniają nazwiska zawodowych pisarzy, którzy im w tworzeniu autobiografii pomagają, twierdzą, że autobiografie napisali sami. Albo jesteśmy niezwykle utalentowanym, albo zakłamanym narodem.
Nieświadom tego, że Mann spłodził już kilka cząstkowych autobiografii, bo jego dorobek pisarski sprawdziłem dopiero po przeczytaniu Rock*Manna, do lektury tej książki przystąpiłem nastawiony bardzo pozytywnie, z racji wspomnianych już wyżej sympatii.
Niestety, od początku książka wzbudziła narastającą we mnie z każdym rozdziałem niechęć, która stopniowo przeniosła się i na autora. Nie mamy bowiem do czynienia z prawdziwą autobiografią, która by nam cokolwiek miała przekazać o autorze i jego życiu, a raczej ze zbiorem luźnych wspominków związanych z drogą Manna do stania się radiowym znawcą rocka. Trzeba od razu zaznaczyć, że jest ten wątek dość tandetny i powierzchowny, pełen narzekań na komunę, wycinków z imprez spisanych z perspektywy podobnej umysłowości nastolatka. Nie daje czytelnikowi żadnej nowej wiedzy o funkcjonowaniu światka radiowego i telewizyjnego. W tej kategorii daleko Rock*Mannowi choćby do naprawdę interesującej książki Wiśniewskiej i Szumowskiej „Kino to szkoła przetrwania”. Choć Mann konsekwentnie spłyca wszelkie wątki, które mówiłyby coś o nim samym lub jego rodzinie, to jednak uważny czytelnik zauważy ciekawe rzeczy. W czasach Gomółki, gdy panowała prawdziwa bieda i ostrzejsza niż później dyktatura komuny, na którą autor nie zapomina ciągle narzekać, jego rodzinie powodziło się dziwnie nieźle. Zastanawia też, jak to się mogło zdarzyć, że ktoś, kto nie umiał ni grać, ni śpiewać, przez dłuższy czas był członkiem kapeli. Harcerskiej, bo harcerskiej (Gawęda), ale jednak na poziomie wówczas krajowym. O jego moralności daje do myślenia sposób, w jaki wspomina oszustwa, którymi się parał w młodości, by zdobyć środki na zakup zachodnich płyt, które z kolei, jak sam pisze, nie tylko zaspokajały jego pożądanie zachodniej muzyki, ale przede wszystkim dawały pozycję towarzyską. Dla mnie to początki typowego układowicza, który startując z ustawionej rodziny bezbłędnie wyczuwa wiejące wiatry i sam buduje swoje własne układy. Nonszalancja, z jaką opisuje doprowadzenie do ruiny finansowej pierwszej prywatnej rozgłośni radiowej, w której działał, też daje do myślenia.
Po skończonej lekturze absolutnie nie postrzegam już Wojciecha Manna jako człowieka sympatycznego. Polecam też prosty eksperyment z badań nad postrzeganiem – obróćcie sobie portret Wociecha Manna z okładki książki na lewą stronę i wpatrzcie się weń przez dłuższą chwilę. Czy naprawdę to twarz sympatyczna? Te zmrużone oczki...
Oczywiście, braku profesjonalizmu jako krytykowi muzycznemu, nikt autorowi nie zarzuci, i książka tego nie zmienia, aczkolwiek nie do końca. Czy właśnie tacy ludzie jak Mann, ze swym zafiksowaniem na jednym gatunku muzyki, nie są winni temu, że Polacy różnią się choćby od Niemców, pod względem otwartości na różnorodne rodzaje muzyki, a zwłaszcza na muzykę poważną? Ilu z nas kojarzy choćby André Rieu, który za Odrą jest powszechnie znany i czemu u nas nie ma jego odpowiednika o porównywalnej popularności?
Te krytyczne uwagi pod kierunkiem wydźwięku książki i obrazu autora, jaki się z niej ukazuje, nie mogą oczywiście wpływać na jej ocenę. Nieprzyjemna wiedza, to też przecież wiedza.
Styl, jak na tego typu publikację, jest do przyjęcia i do poczytania, trudno jednak stwierdzić, iż lektura jest wciągająca. Jest interesująca w ten podstępny sposób, iż najciekawsze jest nie to, co autor chciał powiedzieć i o czym opowiedział, a to, co napisał przy okazji i to, co niezbyt dokładnie pominął.
Dla mnie dodatkowym bonusem było przypomnienie w książce grupy Dezerter, za której muzyką nie przepadam, ale której hasła dają tak wiele do myślenia.
Średnia arytmetyczna z końcowych ocen Rock*Manna wyniosła w naszym klubie 3,5 w skali od 2 do 5, przy czym nie było ani jednej piątki i ani jednej dwójki. Ja osobiście dałem trójkę i dlatego raczej tej pozycji polecać nie będę. Jest tyle wspaniałych dzieł literatury do przeczytania, że na trójkowe, a nawet czwórkowe, szkoda czasu.
Radosław Magiera
DKK Rawa Mazowiecka
woj. łódzkie
Więzień nieba Recenzja DKK Uniejów
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 19, grudzień 2017 12:35
- Beata Szymczak
Więzień nieba C. R. Zafona zaprasza nas do barcelońskiej księgarni, której szefem jest starzec Sempre i jego dorosły syn Daniel. Tam poznajemy też FerminRomero de Torres, którzy to razem prowadzą księgarnię. Sytuacja finansowa księgarni przynosi niskie dochody, pomimo tego ich życie w miarę spokojnie mija. Jednak pewnego dnia ich księgarnię odwiedza niespodziewany gość- znajomy Fermina z lat młodości. Czy tajemnicza przeszłość wywróci życie oddanych sobie przyjaciół? Daniel rozpoczyna śledztwo na własną rękę.
Dużym zaskoczeniem jest zakończenie. Przynosi ono ze sobą więcej pytań niż odpowiedzi. Książka ma też wiele niedokończonych wątków.
Jacek Komuda, ostatni honorowy
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 18, grudzień 2017 13:57
- Piotr Wójciak
Jacka Komudy nie trzeba nikomu przedstawiać: ostatni sarmata Rzeczypospolitej i pierwsza szabla współczesnej fantastyki. Autor scenariusza do gry komputerowej Wiedźmin (zgada się, tej gry, na podstawie której Andrzej Sapkowski napisał cykl wiedźmiński. Cykl ten przeczytałem z wypiekami na twarzy i mrugającym okiem). „Ostatni honorowy” to zarazem tylko i aż „stary dobry Komuda”. Z jednej strony mamy charakterystyczny styl autora: barwny, plastyczny i oszczędny w słowach, który można porównać chyba tylko z piórem Dawida Gemmella. Z drugiej strony Komuda odszedł od swojego tradycyjnego okresu historycznego, przenosząc akcję powieści z Rzeczpospolitej szlacheckiej do Polski XX wieku (od II RP, przez PRL po pierwsze lata III RP). I przez taki zabieg coś nie gra w tej powieści do końca. To nieuchwytne coś, co uwiera podczas lektury, jak ziarnko grochu pod materacem. Głównym zgrzytem jest sama koncepcja Tjosta, czyli pojedynków na białą broń, za pomocą których, przez wynajętych szermierzy oczywiście, możni Europejczycy rozwiązują swoje spory, niczym ich utytułowani przodkowie dwa wieki wcześniej. I w tym tkwi cały ambaras, że kompletnie nie kupuję tego pomysłu, że zamiast wynajętych adwokatów na sali sądowej ścierają się wynajęci fechmistrze na zamkniętym przyjęciu, bo pan bankier z panem przemysłowcem nie mogą dojść do porozumienia w kwestiach biznesowych.
Na szczęście szpiegowska intryga o wiele lepiej pasuje do realiów powieści i zaciera ww. nieprzyjemne wrażenie. Powieść ma naprawdę zaskakujący zwrot akcji, który jednak byłby o wiele bardziej szokujący dla czytelnika, gdyby jeden z końcowych rozdziałów autor przeniósł na koniec książki. Reszta zaś jest historią, i to historią stereotypową. Podług klasycznej opozycji dobra i zła: dobry milicjant – źli ubecy, dobry Rosjanin – zła Rosja, doskonała II RP – siermiężny PRL i nowobogacka III RP. Równie stereotypowy jest główny bohater, podobnie jak jego przygody, jakby pisane podług szablonu tragicznych losów bohatera: niepotrafiący się odnaleźć po żadnej ze stron Żelaznej Kurtyny, obowiązkowo uwikłany w romans z dwiema kobietami, i absolutnie przypadkiem wciągnięty w grę wywiadów, gdzie znów przypadkiem musi odegrać główną rolę.
Ostatni honorowy to powieść warta polecenia.
Recenzja ksiażki "Świat dla ciebie zrobiłem" Zośki Papużanki
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 11, grudzień 2017 14:31
- Wiesława Kruszek
Zośka Papużanka debiutowała brawurowo w 2012 roku powieścią „Szopka”. Zyskała ona uznanie w oczach czytelników, a także krytyków; została nominowana do Paszportów Polityki 2012 oraz do Literackiej Nagrody Nike 2013. Ta książka o dysfunkcyjnej rodzinie mnie też bardzo się podobała, czekałam zatem na kolejną. W 2016 roku ukazał się „On” i mój zachwyt trochę zmalał, choć w sumie było nieźle.
I mamy 2017 rok, ukazuje się zbiór opowiadań Papużanki; piękna okładka i poetycki tytuł – „Świat dla ciebie zrobiłem”. W środku 12 opowieści „o tym, że nie ma nas bez innych”. Taka informacja jest na okładce. Po przeczytaniu całości wydaje mi się ona nieco przesadnie sformułowana. Są bowiem te historie czasem zwyczajnie banalne i takie jakieś powszednie, dotyczą nieraz spraw błahych i niewartych zatrzymywania się przy nich. Ot, ktoś komuś zarysował samochód i młody człowiek raczy w windzie tą opowieścią znudzoną sąsiadkę.
W „Kaprysie” zaś mężczyzna, który „nigdzie i nigdy nie był sam” decyduje się na samotne spędzenie weekendu i okazuje się to być ciężarem ponad jego siły, gnębią go i spać nie dają korniki, świerszcze i komary.
Niektóre opowiadania zdają się znów trochę dziwne i trudno doszukać się w nich jakiejś głębi, choć próbowaliśmy to zrobić w gronie klubowiczów; nie trafiły do nas „Ursa maior”, „Trudno” czy „212”. Pani Eugenii spodobała się „Cykada”, bo była w muzeum w Berlinie, Janka wskazała „Ślady”; wigilijną opowieść skrywającą jednak wstydliwą rodzinną tajemnicę, której matka stawia czoła. Pan Ryszard wyróżnił „Daleko” ze względu na wiejską tematykę i refleksje pokoleniowe. Wszyscy staraliśmy się zgłębić historię o kocie, przy okazji omawiając zwyczaje naszych „Mruczków”.
Mnie spodobała się „Straciatella”, tu, uważam, udało się autorce uchwycić klimat włoskiego pejzażu, spokojnego i sennego nastroju małego hotelu i restauracji „Amelia”. W „Spotkałem opowiadanie” ładnie oddana jest scena w księgarni i przy okazji są ciekawe refleksje na temat wyrażony w tytule.
Można by jeszcze wspomnieć „Domerarę”, tajemniczy tytuł skrywa rodzaj cukru trzcinowego, w której przyjaciółki spotkały się na wspólnym gotowaniu i ploteczkach, ale nie jest to ani zbyt ciekawe, ani zabawne.
Tym, co na pewno zwraca uwagę w opowiadaniach Zośki Papużanki, jest język, piękny, czasem poetycki, z ciekawymi nawiązaniami literackimi. Tu autorka nie zawodzi od czasów „Szopki”. Dlatego czyta się te historie, nawet jeśli nie wszystkie wydają się interesujące i niekiedy wkrada się refleksja, że może mogły jeszcze poleżeć w „szufladzie” i „dojrzewać”.
Jednak, jak pisze w recenzji w Gazecie Wyborczej Dariusz Nowacki, ukazały się, bo „chodzi o podtrzymanie nazwiska autorki w świadomości czytelniczej”. Zgadzając się z tą opinią, czekam na kolejną powieść na miarę „Szopki”. Wierzę, że Zośka Papużanka taką napisze.
Wiesława Kruszek
DKK przy PBP w Sieradzu
Recenzja ksiązki- Trzecia M Stachula DKK Uniejów
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 01, grudzień 2017 11:38
- Beata Szymczak
Akcja książki rozgrywa się w Krakowie, Warszawie i Petersburgu. Jednym z bohaterów książki jest Anton- wiecznie zmieniający tożsamość muzyk, gitarzysta. Jest też Lilianna- czterdziestoletnia przedsiębiorcza kobieta, oraz Eliza- młoda psychopatka. Losy tych trzech bohaterów splatają się ze sobą. Anton syn Polki i Rosjanina po śmierci matki, wyjeżdża z ojcem do Petersburga, tam wpada w złe towarzystwo poznaje córkę mafioza, w skutek przedawkowania narkotyków, dziewczyna umiera. Anton jest ścigany przez jej ojca. Wyjeżdża na Kubę ( dzięki przyjacielowi) zmienia tożsamość. Poznaje kobiety i zamieszkuje z nimi. Liliana- poznaje Antona vel Maxa na Kubie, zakochuje się w nim i planuje przyszłość. Max ma tajemnicę, których nie zdradza jej. Liliana odkrywa ułamek kłamstw Maxa i wyrzuca go z domu. Po dwóch latach niespodziewanie spotyka go. Śledzi i planuje zemstę na jego nowej kobiecie. W finałowej rozgrywce jednak pomaga Maxsowi i ratuje Elizę. Eliza poznaje Antona jako Borysa jest obserwowana i śledzona, staje się to jej obsesją. Poznaje tajne misje Borysa ( jest nosicielem wirusa HIV). Ma też swoje koszmary które ją prześladują- okazuje się, że doprowadziła do śmierci dwóch osób. Książka pisana w formie narracji głównych bohaterów, podzielona na rozdziały. Warta akcja, trzymająca w napięciu, wiele zaskakujących elementów. Mimo, że książka nie zawiera dużo dialogów to czytelnik nie zwraca na to uwagi.
Na dobry początek(cyklu). Recenzja książki Jacka Piekary pt. Sługa Boży.
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 24, listopad 2017 12:56
- Piotr Wójciak
Będzie to nietypowa recenzja, bowiem napisana z punktu widzenia osoby, która ma za sobą cały cykl inkwizytorski, a zatem nie będzie wolna od przemyśleń, powstałych w efekcie patrzenia na tom pierwszy cyklu przez pryzmat całości. Sługa Boży składa się aż z sześciu opowiadań (co przy niektórych z późniejszych tomów jest swoistym rekordem). Wszystkie opowiadania mają w zasadzie tą samą konstrukcję: jest zlecenie, realizacja, nieprzewidziane przeszkody, zwrot akcji i wyjście z kłopotów z twarzą, pełną sakiewką i głową nadal na karku.
Zdecydowanie najciekawszym aspektem cyklu jest postać samego bohatera, Mordimera Madderdina, którego oczami obserwujemy świat alternatywnego późnego średniowiecza i alternatywną wersją chrześcijaństwa. Notabene mało w tym tomie, tak jak i w całym cyklu bliższego spojrzenia na całość tego alternatywnego uniwersum. Są tylko smaczki, jak nazwy kościołów czy modlitwy. W zasadzie tylko nazwa miasta ,gdzie mieści się siedziba inkwyzytorium, Hez-Hezron; jest najbardziej „alternatywna”, reszta to stara dobra Europa, a dokładnie Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, co widać w nazwiskach pojawiających się postaci, nazwach miast jak i toponimach. Niestety, takim jaki jawi się bohater w tym tomie, takim pozostaje, bowiem historia i rozwój wewnętrzny bohatera zostały zatrzymane przez kolejne prequele. Przez co Mordi (że się tak o nim wyrażę pieszczotliwie) staje się takim wymądrzającym się na każdym kroku nerdem, któremu trafiło się trochę władzy. Mógłbym napisać co nie co o tym, że inkwizytor Mordimer jest bohaterem skomplikowanym, głównie przez swój pokrętny system wartości i to, że nie zna własnej przeszłości, ale nie chcę spoilerować.
Sługa Boży to świetne rozpoczęcie cyklu, godne polecenia każdemu.
Baśń o grudniu '81. Recenzja powieści Jacka Dukaja pt. Wroniec
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 31, październik 2017 13:08
- Adam Rozmarynowski
O wprowadzeniu stanu wojennego można by napisać wiele. Jednakże temat ten nie był jak dotąd przedstawiany w beletrystyce. I dlatego Wroniec na tym polu jest powieścią wyjątkową. Dzięki opowiadaniu historii z perspektywy dziecka, przedstawiane wydarzenia urastają do rangi baśni, zostają owiane aurą magii i odrealnione. Nie jest to wcale baśń dla dzieci. Świat Wrońca jest szary, odarty z kolorów, pełen Szpicli, Puchaczy-Słuchaczy, Milipantów, Bubeków i Członków. Tutaj za każdym rogiem czaić się może Suka i Złomot.
Recenzja książki "I odpuść nam nasze..." J. L. Wiśniewskiego
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 18, październik 2017 15:25
- Beata Szymczak
"I odpuść nam nasze ..." to opowieść o znanym i cenionym wokaliście i aktorze Andrzeju Zaucha. Autor książki spotykał się ze skazanym dlatego bardzo dobrze opisana jest cała historia tej tragedii. Wincent bo tak ma na imię morderca wyznaje swoje grzechy i żałuje swojego czynu, który prześladuje go już przez całe życie.
Sprawa zabójstwa Zauchy była bardzo głośna w październiku 1991 Polskę obiegła tragiczna wiadomość. Andrzej Zaucha zginął zastrzelony pod krakowskim Teatrem STU. Jego towarzyszka Zuzanna Leśniak umiera w chwilę potem w karetce pogotowia. Strzelał mąż Zuzanny.
Książka znakomicie ukazuje życie w Polsce z czasów PRL, dowiadujemy się dlaczego wprowadzono stan wojenny, jakie były w związku z tym represje.
Książka daje dużo do myślenia, tym bardziej gdy bliżej poznaje się sprawcę zbrodni. Można zastanowić się nad tym do czego może się posunąć zraniony człowiek.
I odpuść nam nasze...Recenzja ze spotkania DKK Uniejów
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 18, październik 2017 15:20
- Beata Szymczak
11 października 2017 r. miało miejsce spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki w Miejsko- Gminnej Bibliotece Publicznej w Uniejowie. Klubowicze w składzie 4 osobowym dyskutowali na temat książki Janusza Leona Wiśniewskiego „I odpuść nam nasze…”
Bardzo ciekawa książka z serii opartej na faktach. Jest autentyczną opowieścią o miłości, zazdrości, rozpaczy zranionego człowieka. Historia bliska wszystkim klubowiczom, ponieważ wszyscy dobrze pamiętali tragedię Andrzeja Zauchy i jego kochanki. Dzięki książce można poznać ją bliżej i dokładniej.
Alibi na szczęście
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 11, październik 2017 15:37
- Alina Sobolewska
Alibi na szczęście
To chyba najgrubsze babskie czytadło. Tom grubością dorównuje Milenium, zmierzchom czy Haremu Potterowi. Zatem zastanawiałam się czy książka jest tak ciekawa, że może autorka nie pozwala nam zapomnieć o bohaterach z którymi się zżyliśmy, czy może odwrotnie chce nas zmiękczyć tak długą historią. Już na wstępie czytelnik wpada w morski, wakacyjny klimat. Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Bohaterka Hania Lerska jest polonistką i wraca do Warszawy na egzaminy poprawkowe, ponieważ ”oblała” jednego Ucznia Mateusza Starskiego. A potem szybko rozpoczyna się rok szkolny i szara codzienność. Od samego początku wiemy, że Hania przeżyła jakąś tragedię z, której nie potrafi się otrząsnąć. Pomaga jej w tym przyjaciółka Dominika i dobrotliwa Pani Irenka, właścicielka domku nad morzem. Kiedy po paru miesiącach Hania poznaje Mikołaja czuje się mocno zagubiona. Chciałaby spróbować, ale nie potrafi. Przez dużą część powieści czytelnik nie zna prawdy, próbuje się domyślać. Chęć poznania prawdy o tragedii jest tak duża, że czytelnikowi ciężko oderwać się od książki. Prawda nie tylko zaskakuje co usprawiedliwia często irytujące zachowane głównej bohaterki. Alibi na szczęście, to coś cięższego niż babskie czytadło z happy endem. Zainteresowani losami Hani mogą dowiedzieć się więcej w następnych tomach: „Krok do szczęścia” i „Zgoda na szczęście”.
Recenzja książki "Don Juan raz jeszcze" Andrzeja Barta
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: poniedziałek, 09, październik 2017 14:31
- Wiesława Kruszek
W połowie grudnia 1506 roku z klasztoru Miraflores w hiszpańskiej Kastylii wyruszył kondukt z ciałem króla Filipa I Pięknego. Mimo iż zmarł on 25 września, jego żona Joanna rozkazała wydobyć zwłoki z prowizorycznego grobowca i ruszyła do Grenady, zatrzymując się w kościołach i klasztorach. Zazdrosna wdowa zakazała kobietom udziału w orszaku, nawet zakonnice nie mogły zbliżać się do trumny. Rozmawiała z trupem i tuliła go do siebie. Zyskała przydomek Joanna Szalona.
Taki jest kontekst historyczny powieści Andrzeja Barta, cała reszta to już zmyślenie autora. Zanim więc czytelnik „dołączy” do konduktu, będzie miał okazję „uczestniczyć” w swoistym castingu zorganizowanym przez Tajną Radę Sześciu w Watykanie. Ma on wyłonić spośród mnichów kandydata, który odwiódłby Joannę Kastylijską od pomysłu dalszej wędrówki z trupem męża. Zwycięzcą okaże się Juan de Valesco pokutujący w klasztorze za swe grzeszne życie. Czy powiedzie się jego ostatnia misja? Tego nie mogę zdradzić. Jest wszak w powieści ktoś, kto nieustannie kieruje czytelnikiem. To narrator, „panoszący się” niesamowicie, znający nawet fakty, których nie ma w książce. Wie, jakie są losy bohaterów, teraz i potem, podaje źródła, gdzie o nich pisano. Jednocześnie sam zdaje dokładnie sprawę ze swojego udziału w tworzeniu fabuły. Sporadycznie przyznaje się do niewiedzy, „nie chcąc rozbudzać niepotrzebnej nadziei na wszechwiedzę”. Można odnieść wrażenie, że bawi się z czytelnikiem, tryska humorem, ironicznie i dowcipnie relacjonuje zdarzenia z początku XVI wieku.
A w orszaku Joanny Kastylijskiej sporo się dzieje. Dołącza do niego specjalny wysłannik papieża Diego Herrera z don Juanem, urodziwa Maria, córka margrabiego Gonsalvo, w przebraniu męskim. Jest tam już Woodward, poseł Henryka, króla Anglii zainteresowanego małżeństwem z królową Kastylii. Są inkwizytorzy: Quint, Barrionuevo i sam Generalny Inkwizytor Diego de Deza. Ten ostatni będzie bohaterem niesamowitej sceny w Białych Lochach, gdzie sądu nad nim podejmie się gospodarz zamku Gaspar Le Ferron, barwna i wyrazista postać.
Naprawdę trudno oderwać się od czytania, powieść fascynuje, oczarowuje i uwodzi. Liczne rozmowy przy stole intrygują, pozwalając śledzić zabiegi dyplomatyczne bohaterów mających różne interesy w swej misji towarzyszenia królowej. Oprócz rozmów przy stole toczą się dyskusje na uboczu, spory w sprawach dotyczących roli Kościoła, papieża, poczynań inkwizytorów. Wiele z nich brzmi aktualnie, mimo że akcja powieści osadzona jest przecież w XVI wieku.
Przeplatają się wątki: polityczny, sensacyjny, miłosny, a nawet kryminalny. Mamy więc morderstwo, pojedynek, wielką miłość, pracownię alchemika Prelatusa i zaawansowane prace nad eliksirem życia.
Narrator ostrzega przed pechowym trzynastym rozdziałem, a w czternastym, kończąc powieść, chyba sobie trochę żartuje z czytelnika, a może i kpi z niego. Jest to oczywiście sympatyczne „mrugnięcie okiem” w stronę tych, którzy „wyruszyli” z orszakiem Joanny Kastylijskiej. Zapewniam, że naprawdę warto przeczytać powieść „Don Juan raz jeszcze”, a potem sięgnąć po „Rewers”, „Fabrykę muchołapek” czy „Rien ne va plus”.
Wiesława Kruszek
DKK przy PBP w Sieradzu
Jacek Piekara - Władca prequeli. Recenzja powieści "Ja inkwizytor. Kościany galeon".
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 06, październik 2017 14:49
- Piotr Wójciak
Kościany galeon to dziesiąta część cyklu inkwizytorskiego. I znów Piekara zaserwował nam prequel.
Tym razem główny bohater wyrusza w ślad za zaginionym kupcem aż na dalekie wody na północ od Szkocji, gdzie jak zwykle przeżyje niezwykłe przygody i wystrychnie siły nieczyste na dudka. A z tarapatów jak zwykle wyjdzie bez szwanku i z pokaźną gratyfikacją. Dlaczego nadużywam zwrotu „jak zwykłe” zapytacie? Bo to kolejna pozycja w cyklu stworzona na schemacie: ot mała prywatna robótka, która przeradza się w większą aferę z udziałem sił nieczystych (nie spoileruję, tego można się domyślić już z samego tytułu powieści).
W tym miejscu niestety kończą się plusy powieści, a zaczynają minusy. Począwszy od objętości samej książki. Ta historia byłaby naprawdę dobrym opowiadaniem, gdyby wycięto z niej jakieś 60 procent objętości. Zbędne dłużyzny to przede wszystkim rozbudowane ponad wszelką miarę monologi wewnętrzne głównego bohatera. Dla mnie te dłużyzny były zamulaczami. Równie poważny zarzut mam odnośnie zakończenia, które zostało rozciągnięte tak jak cała fabuła, a jedynym celem tego zabiegu było chyba tylko to, by w finale powieści wyraźnie zaznaczyć wątek romansu.
Recenzja książki -Szczęśliwa ziemia Ł. Orbitowski
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 04, październik 2017 11:00
- Beata Szymczak
Książka pt. „Szczęśliwa ziemia” Łukasza Orbitowskiego, to historia piątki młodych ludzi z prowincjonalnego Rykusmyku. Młodzi podejmują wyzwanie składając ofiarę mitycznemu bykowi oraz decyzje, że nigdy więcej już się nie spotkają i że każdy wyrusza w swoją stronę. Los jednak często płata figle, znajomi muszą się spotkać i spłacić swoje życzenia choćby kosztem własnego szczęścia. Matka jednego z nich popełnia samobójstwo, zostawiając syna z rozterką oraz z obawą, że jeśli wypowie marzenie to ono się spełni . Upojeni alkoholem nie wychodzą z podziemi. Byk bierze ofiary i jeden z nich ginie. To co się stało rozdzieliło ich na lata i to samo po latach ich połączyło.
Czytając książkę można zadać sobie pytanie czy jesteśmy w stanie poświęcić się sami dla siebie.
Często też nie doceniamy tego co mamy wokół siebie.
Recenzja książki "Czas beboka"
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 12, wrzesień 2017 08:53
- Wiesława Kruszek
Beboki wyzierają z różnych kątów katowickiego mieszkania. Są w łazience (pas ojca), w gabinecie (skóra dzika) . Potrafią się zmaterializować na fornirze kredensu. Nieprzyjazny świat strachów otacza dziewięcioletniego Adasia, bohatera powieści Antoniusa. Wrażliwy, obdarzony dużą wyobraźnią chłopiec często spędza czas samotnie. Ojciec, towarzysz Zenon, jest przede wszystkim oddanym Matce Partii aktywistą. Matka pozornie zgadza się z mężem, swój sceptycyzm wyraża często przez ironię.
Z inicjatywy towarzysza Zenona Katowice zmieniają nazwę na Stalinogród, by uczcić pośmiertnie „Wielkiego Sternika”. Tam właśnie dzieje się akcja powieści, obejmując okres od 28 lutego 1953 roku do 30 czerwca 1954 roku.
Autor we wspomnieniowej książce dedykowanej swojej córce przenosi nas w czasy dzieciństwa, w siermiężne i szare lata budowania socjalizmu. Stopniowo z realizmu zaczyna wkraczać w światy magiczne i kosmiczne (część druga ma tytuł „Cyrk Kosmos”). Robi się dziwnie, a nawet nieco dziwacznie. Pojawiają się kapitan Plejadow i jego adiutant Assar z tajną misją, wspomagani przez Adriana Kurdiuka, przybysza też nie wiadomo skąd. Mamy „czas zastygliny” i zapiski pana Marmona nawiązujące do postaci ewangelicznych.
Trudno przez to przebrnąć, powieść ma 726 stron! Niewiele się dzieje, jedynie dużo dialogów sprawia, że jakoś się ją czyta, ale nuda wygląda z kolejnych stron zaludnionych następnymi dziwami.
Antonius z miernym efektem ściąga pomysły z „Mistrza i Małgorzaty” – wielki bal, magiczne postaci nie z tego świata ingerujące w życie mieszkańców Stalinogrodu, odwołania ewangeliczne. Na okładce pojawia się nawet nazwisko Bułhakowa, co uważam, jest delikatnie mówiąc, nieporozumieniem.
Raczej nie udało się też oddać w powieści klimatu Śląska, akcja generalnie toczy się w mieszkaniu, w szkole, w parku, niekiedy w tle wspomina się o jakiejś kopalni. Kilkanaście gwarowych słów też nie załatwia sprawy. Najczęściej powtarzają się „ciompa”, „fanzolić” czy nieznośnie irytujące „smark” i „kanocek”, których to określeń używa nieustannie ojciec, zwracając się do syna.
Mam wrażenie, że powieść byłaby niezła, gdyby zakończyć ją po części pierwszej. Autor chciał chyba za dużo w niej zmieścić: świat realny, magiczny, biblijny, kosmiczny, opowieści z czasów wojny, wakacje Adasia w Nowym Sączu u dziadków, potem jeszcze przeniesienie do Krakowa i wreszcie zaćmienie słońca.
Na plus dla Antoniusa zapiszę to, że udało mu się stworzyć wyraziste postaci, zwłaszcza Adasia, jego rodziców i dziadków, i kilku towarzyszy. Jest też trochę zabawnych sytuacji (wizyta tow. Dobrosza u tow. Zenona), prezenty z ZSRR (kamea z podobizną matki Lenina) czy imiona dzieci inspirowane Wielką Rewolucją Październikową i Stalinem – Wieor i Stalena.
Mnie powieść nie podobała się, podobnie ocenili ją inni klubowicze. Raczej nie sięgniemy do jej kontynuacji – „Omnium”.
Wiesława Kruszek - DKK przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu
Kasacja Remigiusza Mroza. Recenzja DKK Uniejów
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 18, sierpień 2017 14:39
- Beata Szymczak
„ Kasacja” to kolejny, świetny kryminał Remigiusza Mroza. Niektórzy twierdzą, że książki Mroza kojarzą się z jedzeniem, jak zaczniesz to nie możesz przestać, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Bohaterami„ Kasacji” jest para adwokatów. Mężczyzna młody aplikant Kordian Oryński (jako nowo przyjęty pracownik chce się wykazać w swojej profesji) oraz pani adwokat Joanna Chyłka, którą młodzieniec jest zauroczony. Adwokaci prowadzą sprawę morderstwa dwójki ludzi. Czy sprawę syna słynnego biznesmena uda się rozwikłać i dojść do szczęśliwego finału? Sprawa miesza się zbrodniarz zostaje początkowo uniewinniony przez parę adwokatów, choć w późniejszym czasie okazuje się winnym zabójstwa.
Okularnik K. Bonda DKK Uniejów
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 17, sierpień 2017 14:04
- Beata Szymczak
„ Okularnik” to druga z czterotomowej serii kryminalnej Katarzyny Bonda. Tom stanowi kontynuację „Pochłaniacza” w tym sensie, że łączy je główna bohaterka- Sasza Załuska. Każdy z czterech tomów ma też podtytuł- odpowiadający starogreckim żywiołom. „ Okularnikowi” odpowiada ziemia i ona właśnie odgrywa tu istotną rolę: dosłownie i symbolicznie. Stanowi bowiem miejsce pochówku ciał tajemniczego zbrodniarza ( zbrodniarzy) ale także jest symboliczną ojczyzną „ tutejszych” to znaczy tych, którzy mają tu swoje groby. Miejscem wydarzeń jest Hajnówka, gdzie splątują się losy Polaków i Białorusinów chociaż autorka pisze historię tego miejsca można śmiało porównać do dziejów pierwszych osad Dzikiego Zachodu w Ameryce Północnej. Zresztą w posłowiu Katarzyna Bonda przyznaje, że Hajnówka jest jej rodzinnym miastem i że w tej powieści ukryta jest także jej rodzinna historia. Akcja powieści toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, chociaż nie ma linearnego charakteru, co mniej cierpliwym czytelnikom może przysporzyć kłopotów. Dodatkowym czynnikiem zniechęcającym czytelnika lubiącego krótką formę jest jej objętość: wraz z posłowiem i podziękowaniami powieść liczy 846 stron. Losy bohaterów książki ukazane są na tle bolesnej historii pogromu wsi prawosławnych dokonanego w 1946 roku przez oddział Romualda Rajsa „ Burego” - jednego z żołnierzy wyklętych. Skutki tej zbrodni ludności Podlasia ciążą do dziś i odciskają się na wzajemnych relacjach. W książce, oprócz wątku kryminalnego mamy także wątki folklorystyczne (tradycyjne białoruskie wesele) oraz lingwistyczne (język białoruski). Cała powieść ma obok podtekstu psychologicznego (główna bohaterka- Sasza Załuska jest policyjną profilerką) również odniesienia „wampirystyczne”. Niech więc tych których czekają różnorodne zabiegi kosmetologiczno- odmładzające zaintryguje, skąd pochodzą substancje wchodzące w skład „ eliksiru młodości”.
Niezłomny i praktyczny. Recenzja książki Jacka Piekary "Młot na czarownice"
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 13, lipiec 2017 13:36
- Piotr Wójciak
Takie moje szczęście, że ilekroć wezmę do ręki książkę Jacka Piekary, to trafić muszę na kolejną odważną wizję w polskiej fantastyce. Nie inaczej jest ze Sługą Bożym. Autor bowiem stworzył świat, gdzie Jezus Chrystus zszedł z krzyża i ogniem i żelazem pokarał niewiernych, utopił we krwi Jerozolimę i zdobył Rzym. Na tym koniec oryginalności, bowiem akcja opowiadań dzieje się 1500 lat później. U progu renesansu, w nienazwanym Cesarstwie, ale identyfikowanym ze Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu Niemieckiego, gdzie na straży czystości wiary stoi Święte Oficjum, czyli inkwizycja, tropiąca kacerzy, heretyków, czarowników i czcicieli demonów. Czyli wizja nie tak odległa od naszej historii, w zasadzie odmienność świata wykreowanego przedstawia się w drobnych detalach, by nie powiedzieć smaczkach: nazwach kościołów i parafii (np. pod wezwaniem Gniewu Pańskiego, Matki Boskiej Bezlitosnej) i zmienionych słów modlitwy "Ojcze nasz". Reszta pozostaje bez zmian: przekupny kler, knowania dostojników kościelnych i cywilnych, ciemnota i zabobon prostego ludu. Autor jednak zadbał o to, by był to świat magiczny, oryginalny, m.in. bowiem nie mamy tutaj do czynienia ze zwykłym czarowaniem różdżkami i rzucaniem zaklęć od niechcenia, ale moc nadnaturalną. Głównemu bohaterowi daje ją modlitwa. Jest to moc, za którą płaci on wyczerpaniem i bólem. Uniwersum stworzone przez Piekarę pełne jest bytów nie z tego świata, które próbują ingerować w nasz, ludzki świat. I to głownie z nimi zmuszony jest walczyć Mordimer Madderdin, pokorny sługa jego Ekscelencji biskupa Hez-Hezronu. Bohater ulepiony na miarę zwykłego człowieka, gdy trzeba niezłomny jak bohater heroic fantasy, innym razem wykorzystujący piastowane stanowisko by dorobić na boku na kubek wody i okruszek chleba. Trzymający się litery prawa, ale gdy trzeba potrafiący przymknąć oczy. Wiedzący jednak, kiedy należy odłożyć osobiste preferencje na bok i postąpić tak jak nakazuje prawo, w imię wyższego dobra. Niepozbawiony poczucia humoru i refleksji nad otaczającym go światem i samym sobą.
Tom Młot na czarownice składa się z pięciu opowiadań. W pierwszym z nich Mordimer Madderdin musi zmierzyć się z herezją, która godzi głęboko w samo sedno tego innego, wojowniczego chrześcijaństwa. W drugim i trzecim opowiadaniu główny bohater mierzy się z bytami nadnaturalnymi. Z kolei czwarte opowiadanie prowadzi Mordimera do bezpośredniego świadka Dnia Zstąpienia Jezusa z krzyża. Ostatnie, piąte opowiadanie pozbawione jest nadnaturalnych elementów, skupia się na rozgrywkach w łonie Kościoła, gdy nasz bohater przypadkowo wplątuje się w rywalizację pomiędzy inkwizycją a papiestwem, przy okazji prezentując nam swój inkwizytorski warsztat pracy.
Podsumowując Młot na czarownice to przyjemna lektura, akurat na podróż pociągiem albo kilka wieczorów spędzonych z książką. Choć stanowi część cyklu to można ją także potraktować jako wprowadzenie do wykreowanego świata. Wśród wad opowieści należy wymienić niedoróbki warsztatowe, powtarzalność pewnych opisów (każdy odwiedzany przez Mordimera dom musi mieć ogród, a w nim kilka uschniętych drzew owocowych). Inną wadą, a może zaletą (skoro główny bohater ma własnego Anioła Stróża) jest umiejętność Mordimera do znajdywania się w (nie)odpowiednim miejscu i czasie. Ale bądźmy szczery, jaki bohater nie trafia przypadkiem do miasteczka gdzie czeka go przygoda.
Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze.
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: czwartek, 29, czerwiec 2017 15:52
- Beata Szymczak
Książka pt. „Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory listy na wyczerpanym papierze” jest historią pięknej miłości przelewanej na papier. Listy opisują uczucie dwojga poetów, którzy kiedy tylko mają chwilę czasu piszą do siebie. On dystyngowany starszy pan, ona piękna młoda i trochę szalona. Historia ich miłości trwa krótko, ponieważ każdy z nich jest zobowiązany mając już swoja przyszłość i rodzinę. Jednak uczucie jest tak silne, że widząc siebie nawzajem piszą listy. Czytelnik wgłębiając się w lekturę przechodzi przez wszystkie jej etapy od miłosnych uniesień, przez przekomarzania kochanków, po wyrzuty i tłumaczenia. Możemy pochylać się nad pocztówkami, odcyfrowywać dopiski i przyglądać się fotografiom poznając ich uczucia i fascynacje. Książka jest odzwierciedleniem osobowości bohaterów, a ich miłości nie „były potrzebne żadne słowa…”.
Szary Moniki Błądek
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: sobota, 24, czerwiec 2017 13:49
- Paweł Jezierski
Wychowany na dość klasycznej literaturze młodzieżowej (Bahdaj, Ożogowska, Szklarski, Nienacki, Niziurski, Kryska, Boglar) od czasu do czasu chwytałem za nowinki i szczerze mówiąc niespecjalnie pamiętam o czym były. Ostatnio postanowiłem nieco odświeżyć ten zakurzony segment literatury (Weeks, Hobb i parę innych, które naprawdę są klasyfikowane jako młodzieżowe – osobiście mam pewne wątpliwości…) i dorwałem Dibbena, cykl Strażnicy historii oraz Scarrowa, Time Riders.
Oba cykle są bardzo przyjemne i tutaj zadajemy kłam krążącym teoriom, jakoby młodzieżówka czy w nowomowie (YA-young adult fiction) była z zasady gorszym klonem literatury „dla dorosłych” lub pokracznym braciszkiem. Wbrew pozorom trudniej się pisze dla młodszego czytelnika a dla tego najmłodszego to już ho ho! i w ogóle. Uzbrojony w tę wiedzę zerknąłem na polskich autorów i wziąłem na warsztat książkę Moniki Błądek, Szary.
O czym jest książka? W dużym skrócie o perypetiach „tego obcego”, Czeczena Szamila, który nie jest rozumiany w nowej rzeczywistości. Można powiedzieć, klasyczna rozgrywka między indywidualizmem a konformizmem w realiach najgorszej instytucji świata, równającej do przeciętności – szkole. Problemy, poszukiwanie siebie, przyjaźń, zagubienie i w końcu sport (chłopak marzy o MMA, dostaje w pakiecie treningowym nieco inny rodzaj rodzaj rywalizacji).
Momentami czytając książkę M. Błądek, napisaną żywym językiem ale bez zbędników i udziwnień miałem wrażenie, że czytam Niziurskiego (nie chodzi o nazwiska czy humor ale tok narracji). To chyba nieźle rokuje na przyszłość. Tym bardziej, że przemycane są nazwiska klasyków przygodówek (fantastyka się również pojawia), więc zainteresowany czytelnik (nie tylko młodszy) z ciekawością zerknie a może i przeczyta.
Oprócz tego zręcznie, między wierszami, wchodzi afirmacja przyrody (mądrze się napisało) i zachęta do odkrywania dobrych stron życia oraz nauka, że pozory mylą. Szary wydaje się być klasycznym czytadłem dla młodszych ale z mojego małego rozeznania wychodzi, że czytelnicy uważani za mniej wyrobionych czy niepoważnych często odczytują lepiej aluzje i chwytają myśli szybciej od dorosłych.
W twórczości dla dzieci i młodzieży ważne są dwie rzeczy: aby nie zanudzić natrętnym moralizowaniem i nie przesadzić z „uwspółcześnianiem” języka, umłodzieżowaniem. Szary jest dobrą pozycją bo ma wiele wątków, nazwijmy je głębokich, a jednocześnie nie nudzi ani akcją ani postaciami. W świecie szybkiego newsa, krwi na pierwszej stronie ważne jest aby nadal trwały pewne zasady i honor. Bez tego nie będziemy w pełni „człowieczymi ludźmi.” Sądzę, że Szary M. Błądek spokojnie może wjechać do kanonu lektur.
Opowieść o Afganistanie
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: środa, 14, czerwiec 2017 12:06
- Alina Sobolewska
Khaled Hoseini-pisarz afgańskiego pochodzenia, autor znakomitych powieści „Chłopiec z latawcem”, czy Tysiąc wspaniałych słońc” jest także twórcą książki „ I góry odpowiedziały echem” Zaczyna się pięknie wzruszającą opowieścią snutą przez ojca o poświęceniu, ofierze, tęsknocie. Opowieść ta stanowi klucz interpretacyjny do historii opowiedzianej w tym utworze. Rodzeństwo starszy Abdullach i młodszą siostra Parii żyją w biednej afgańskiej wiosce. Ojciec wiecznie szuka pracy, a macocha nie potrafi zastąpić dzieciom matki dlatego ojciec decyduje się pewnego dnia na dramatyczny krok, oddaje małą córeczkę do adopcji zamożnym ludziom. Kochające się rodzeństwo zostaje rozdzielone. Ojciec nie potrafi się z tym pogodzić, a decyzja którą podjął odciśnie piętno na życiu obojga bohaterów. Hosseini po kolei wprowadza nowych bohaterów i snuje opowieści często rozdzierające serc, ale nie pozbawione nadziei. Tak jest i tym razem. Choć uważam, że gdyby Hosseini skoncentrował się na historii rodzeństwa to powstała by opowieść o większym ładunku emocjonalnym bardziej przejmująca i poruszająca. Nie zmienia to jednak faktu ,że powieść „ I góry odpowiedziały echem” to piękna historia o miłości, poświęceniu i tęsknocie o ludzkich wyborach i konsekwencjach. Historia opowiedziana pięknym językiem, momentami tkana ze smutku i bólu, momentami z miłości i nadziei. I choć nie robi takiego wrażenia jak „Chłopiec z latawcem” to jest powieść, której bohaterów i ich losy warto poznać.
Więcej artykułów…
- „Wampir” Wojciech Chmielarz
- „Tańczące niedźwiedzie” Witold Szabłowski
- Niepokorny bard. Opowieść o Włodzimierzu Wysockim” Przemysław Słowiński i Iwona Wygoda
- „Uczeń architekta” Elif Safak
- „Tworzywo” Zbigniew Chrząszcz
- „Ucząc psa czytać” Jonathan Carroll
- „Marsjanin” Andy Weir
- Afganistan
- Afganistan
- Recenzja książki "Lato przed zmierzchem"