Wyszukiwanie:

Logowanie:

Realizatorzy:

Recenzje czytelników klubów DKK

Pan Higgins wraca do domu

Błe, znowu wampiry. Takie było moje pierwsze skojarzenie gdy zerknąłem na okładkę komiksu. No bo jak ma zachwycać skoro nie zachwyca? Wiadomo – klasyka ale ile można. Potem przeczytałem zajawkę z pierwszym zdaniem: „W zamku Golga rozpoczynają się przygotowania do corocznego święta nieumarłych.” Myślę – no ok, można. Gdzieś pod koniec zajawki padło zdanie o parodii klasycznej opowieści o wampirach. Co tu dużo gadać – było już lepiej. Nie uprzedzając się zanadto otworzyłem i… zdębiałem. Wmurowało mnie w herbatę i pozamiatało po resztkach ciasta.

Profesor Meinhardt pogodnie śniący o kapuście i króliczkach zostaje wciągnięty w małą intrygę przez hrabiego Golga. Jednocześnie profesor z pomocnikiem Knoxem spotykają się z tytułowym panem Higginsem w klasztorze.

Pan Higgins opowiada pogromcom wampirów swoją (i żony) historię. Łowcy postanawiają mu pomóc i zamierzają wybrać się do zamku, co wybitnie im ułatwił (bez spoilerów) hrabia. Hrabia okazuje się być godnym przeciwnikiem i niebywale cwanym. Jest również wampirem ale tego pewnie się już domyśliliście.

Zaproszeni goście są świadkami jedynego w swoim rodzaju bankietu wszystkich monstrów. Aby zbytnio nie psuć klimatu krwistej opowieści z dreszczykiem dopiszę jedynie, że scena finałowa jest bardzo zaskakująca i faktycznie parodystyczna. Poza tym mamy opowieść będącą hołdem dla grozy! Jak dla mnie – majstersztyk.

Rzeczony komiks Mignoli i Johnsona-Cadwella jest miniaturką, dziełem doskonale zamkniętym z przewrotnym końcem. Uważny czytelnik z pewnością spostrzeże masę tropów i nawiązań do klasyki literatury. Opowieść o panu Higginsie jest angolska do bólu, jednocześnie fantastycznie gotycka z licznymi odniesieniami graficznymi. Tutaj się na chwilę zatrzymam bo kreska bardzo mi się spodobała. Jest wysoka, zamaszysta i niedbale dokładna :) Kojarzy się momentami z malarstwem C. D. Friedricha. Szczególnie widać to w pejzażach i kadrach wewnątrz pomieszczeń. Wychowany na bajkach ilustrowanych Szancerem sądzę, że każdy kto ma jakieś poczucie smaku doceni dbałość o fizjonomie narysowanych indywiduów, tym bardziej, że faktycznie czasem można się pobać.

Zabłąkana rakieta

Twórczość Janusza Christy jest specyficzna i jednocześnie bardzo polska. Starsi ale też i młodsi (dzięki zmianom w kanonie lektur) poznali przygody Kajka i Kokosza czy ich nieco późniejszych (aczkolwiek wcześniej narysowanych) odpowiedników w rzeczywistości XX wieku. Po wydaniu prawie całego albumu Kajtka i Koko w kosmosie (wcześniej pojedynczych zeszytów na początku lat 90. XX wieku) a potem całości (uzupełnienia) fani komiksu zastanawiali się czy dojdzie do wydania jeszcze jednej „ostatecznie” całej całości ;) czy jednak wydawca zaserwuje nam niespodziankę – bo przecież teoretycznie mimo badań christologicznych ciągle coś jest możliwe do odnalezienia… I wyszła pierwsza spośród siedmiu części Kajtka i Koka w kosmosie. Na żywo i w kolorze!

Fabuła jest nieskomplikowana. Nasi dzielni marynarze na prośbę profesora Kosmosika uczestniczą w eksperymencie, który okazuje się niczym innym jak prawdziwą odyseją kosmiczną – jest to najdłuższy polski komiks. Kajtek i Koko podróżują po dziwnych planetach, stykają się przeróżnymi monstrami i kosmitami z obowiązkowym złym na czele. Wbrew pozorom dawka moralizatorstwa jest mniejsza niż w niektórych „tytusach” i dzięki temu historia łaskawiej się obeszła z twórczością Christy.

Pewnie, że niektóre elementy technologiczne dzisiaj trącą myszką ale zaskakująco dobrze Christa wymyślił spójny świat, który za jego czasów mógł się wydarzyć w nieodległej przyszłości. Wadą całości jest niewątpliwy gazetowy rodowód komiksu, co powoduje rozwleczenia narracji byle utrzymać się w polityce wydawniczej. Mamy większość motywów modnych także dzisiaj – kosmos, humanistyczne przesłanie, problemy z historią czy bunt robotów. Nie mam zastrzeżeń do kolorystyki chociaż pojawiały się głosy, że jest ona jaskrawa. Być może w scenach pokojowych. Kosmicznie i zewnętrznie jak dla mnie jest ok.

Spora dawka humoru i dbałość o kadry powodują, że komiks nadal jest czytelny i spokojnie może sięgnąć po niego czytelnik wymagający, jak i dopiero zaczynający przygodę z „paskami.”

Calvin i Hobbes

Calvin i Hobbes to komiks gazetowy przedstawiający perypetie małego chłopca i jego najlepszego przyjaciela – pluszowego tygrysa. Oczywiście tygrys ożywa tylko dla chłopca, inni widzą go jako maskotkę.

Komiks jest bardzo przyjemną odskocznią od rzeczywistości a jednocześnie ostrzega nas, że powrót do krainy dzieciństwa – tak hołubionej przez wielu jest średnio możliwy z wielu względów (m. in. z uwagi na bagaż naszych doświadczeń nabytych w ciągu życia). Umysł dziecka ma olbrzymi potencjał humorystyczny i widać to w każdym pasku. Dzieciaki budują własne konstrukcje i doskonale się nimi bawią czasem zupełnie nie zważając na otoczenie lub przerabiając je na własną modłę.

Sarkastyczny humor i sympatyczne postacie głównych bohaterów powodują, że szybko się z nimi utożsamiamy i współczujemy Calvinowi „przygłupich rodziców” czy użerania się z mniej kumatymi w stylu podkochującej się w bohaterze Zuzi, nauczycielki Pani Kornik czy klasycznego szkolnego rozrabiaki Moe. Komiks jest zrozumiały bo sami mieliśmy podobne przygody z rodzicami i „obowiązkiem szkolnym.” Baliśmy się wielu rzeczy i cieszyliśmy się drobiazgami. Jednocześnie Calvin ucieka w świat fantazji budując życiorysy superbohaterów, np. astronauty Spiffa co powoduje bardzo śmieszne konsekwencje. Polecam wszystkim, dla których niektóre wypowiedzi swoich dzieciaków czy tych z sąsiedztwa wydają się dziwne :)

Cięty humor. Recenzja książki "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" Anny Brzezińskiej

Opowieści z Wilżyńskiej Doliny to zbiór krótkich opowiadań o losach mieszkańców niewielkiej wioski i ich niezwykłej opiekunki – Babuni Jagódki. Opowieści - okraszone sporą dawką specyficznego, ciętego humoru i ironii - intrygująco przedstawiają bogactwo ludzkich zachowań i charakterów. Anna Brzezińska w mistrzowski sposób przedstawia zalety i wady wilżyńskiej społeczności. Przy tej książce nie można się nudzić. Czyta się ją z zapartym tchem. Polecam.

Recenzja książki "Lem: życie nie z tej ziemi" Wojciecha Orlińskiego

Wojciech Orliński jest dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, autorem wielu książek, m.in. leksykonu lemologicznego pt. „Co to są sepulki? Wszystko o Lemie”. Najwyraźniej uznał, że to jednak nie wszystko o tym autorze, bo postanowił poświęcić mu obszerną biografię i spróbować odkryć nieznane fakty z jego życia. Zaznacza we wstępie, że będzie pisał, co mu wiadomo, a nie „jak było”, stąd wybiera narrację w „neutralnej trzeciej osobie”.

Stanisław Lem jest ulubionym pisarzem Orlińskiego, który zna doskonale jego twórczość, a nawet miał to szczęście, że jako początkujący dziennikarz mógł w 1996 roku przeprowadzić wywiad z autorem „Solaris”. Liczne są zatem w książce nawiązania do twórczości Lema, w jego opowiadaniach i powieściach poszukuje dziennikarz wątków autobiograficznych. Odwołuje się też do dwóch książek typu „wywiad – rzeka” autorstwa Stanisława Beresia i Tomasza Fijałkowskiego i „Wysokiego Zamku” – autobiograficznej książki o dzieciństwie Lema.

Przytacza wiele źródeł; cytuje fragmenty utworów i wpisów z dziennika Jana Józefa Szczepańskiego, który przyjaźnił się z autorem „Dialogów”. Dużo tu też fragmentów z obszernej korespondencji Lema ze Sławomirem Mrożkiem, Aleksandrem Ściborem – Rylskim, z wydawcami zagranicznymi jego książek.

Niewątpliwie należy docenić ogromny wkład pracy autora biografii wzbogaconej jeszcze zdjęciami, wypowiedziami żony Barbary, jej siostrzeńca Michała Zycha, czy syna Tomasza, autora wspomnieniowych „Awantur na tle powszechnego ciążenia”.

Powstała książka, która z pewnością zadowoli miłośników prozy tego wybitnego pisarza, lemologów czy lemomaniaków. Dyskutując o niej w gronie klubowiczów, koncentrowaliśmy się głównie na omawianiu humorystycznych zdarzeń z życia Lema, jego fascynacji różnymi urządzeniami mechanicznymi, w tym kolejnymi samochodami, z tym że te problemy motoryzacyjne w końcu były już nieco nużące. Trochę ich za dużo.

Cytowaliśmy fragmenty listów Lema, często zabawne i z dosadnym słownictwem. Zastanawialiśmy się nad betryzacją, czyli zabiegiem usuwania z psychiki człowieka lub zwierzęcia agresji, wymyślonej i zastosowanej w świecie powieści „Powrót z gwiazd”.

Okazało się też, że nikt z nas raczej nie zna utworów Lema, w tym i pisząca te słowa. Czytałam „Bajki robotów”, jakieś niewielkie fragmenty „Cyberiady”. Ten gatunek literatury jakoś nigdy mnie nie interesował, w podobnym tonie wypowiadali się i inni klubowicze. Książka Orlińskiego nie zachęciła nas za bardzo, by sięgnąć do Lema. Chociaż… pani Grażyna wypożyczyła „Wysoki Zamek”, a Janka chciałaby dowiedzieć się więcej o sepulkach i planuje przeczytać „Dzienniki gwiazdowe”.

Wiesława Kruszek

Dyskusyjny Klub Książki przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Oblivion Song - Pieśń Otchłani

Pierwszy tom nowej serii prezentuje się smacznie. Realistyczna i dynamiczna kreska oraz odwzorowanie ludzkich twarzy z jej wszystkimi możliwymi wariantami odczuć powodują, że komiks łyka się szybko, chociaż tematyka nie jest specjalnie optymistyczna. Mamy tradycyjnie podaną sytuację „w” – wpadamy znienacka w sytuację już wykreowaną i musimy zastanowić się, kto, z kim i dlaczego.

Autorzy nie dają nam chwili oddechu, bo akcja jest nakreślona zamaszyście i sensownie dawkowana. Początkowo sposób ukazania sytuacji po katastrofie był lekko denerwujący – mamy tajemnicę i dziwne zdarzenie, które dotknęło Filadelfię. Tysiące ludzi zginęło, gdy część miasta przeniosła się do innego wymiaru. W zamian miasto otrzymało kawałek świata z mniej przyjemnymi żyjątkami. I jest zona. Niczym w znanej nam serii. Badacze, awanturnicy i ziemcy, którzy zostali w obcym środowisku, ale przecież dla nich to dom… Dylematy moralne – kto może decydować kogo uratujemy – czy mamy do tego prawo? Uratowani z otchłani (czy faktycznie?) mają problemy z adaptacją – w psychice zostaje osad. Dlaczego – skoro wrócili „do siebie”? A może już nie są 100% ludźmi – może są… lepsi? Emocje i relacje międzyludzkie są pokazane w nieco inny niż zwykle sposób: sporo sytuacji jest patowych i bohaterowie nie czują (nie mogą?) się na siłach, żeby to zmienić. Jest to jednocześnie wadą i zaletą „Pieśni” ponieważ nie zamyka innych wątków.

Całość:

http://pbp.sieradz.pl/kmf/2018/05/06/oblivion-song-piesn-otchlani/#more-2810

Powstanie. Film narodowy

Z autorem jakoś do tej pory nie miałem okazji żeby się zetknąć. Ale już nadrabiam zaległości :) „Powstanie. Film narodowy” nie jest komiksem łatwym. Nie jest także komiksem trudnym ale wymaga pewnego przygotowania. Gdzieś w internetach czytałem, że jest komiksem erudycyjnym. Bez przesady. Oczywiście, że nie jest to pulpa, zapychacz na parę mrugnięć oka ale też nie odstraszajmy od „Powstania” potencjalnych chętnych. Jest to komiks inny. Socjologiczny i doskonale satyryczny. A co dokładnie autor obśmiewa? I tutaj można się już zastanawiać…

Dzieło (nie waham się użyć takiego słowa) Świdzińskiego nawiązuje do powieści szkatułkowych. Mamy różne punkty widzenia w zależności od narracji i wiele warstw. To właśnie przesądza o jakości komiksu. Każdy może wyciągnąć z niego to, co wydaje mu się, że jest najlepsze. Każdy czytelnik inaczej odczyta przesłanie. Jedni poprzestaną na warstwie pierwszej – kręcimy film – dzieło na miarę naszych możliwości jako narodu. Wałki, ściemy, kombinacje aż żal patrzeć. Niestety to jest również satyra na polskie „dziadowanie” w kulturze. Czasy się zmieniają. Ekipy u władzy także a mizeria w kulturze, jaka jest taka była – mimo wysiłków i różnych akcji animatorów kultury, ci na górze nadal niespecjalnie rozumieją, że owszem, da się ciąć na kulturze (panie, na co to komu) i mniej wykształcone społeczeństwo jest łatwiejsze do manipulowania ale… w dłuższej perspektywie konsekwencją takich działań jest upadek. I nawet nie wieszanie (Świdziński też nawiązuje do Rymkiewicza, a co!) ale ostateczny krach systemu wartości. Dobra, popłynąłem ale sam jestem pracownikiem kultury.

Całość:

http://pbp.sieradz.pl/kmf/2018/05/05/powstanie-film-narodowy/

Binio Bill - Rio Klawo

Dawno, dawno temu za odległych czasów mrocznej babci komuny, gdy wychodziła masa komiksów ktoś (ale kto?) podrzucił mi parę albumów („Figurki z Tilos”, „Cortes” czy „Cena wolności”, nie mówiąc o Żbikach) rysowanych przez Jerzego Wróblewskiego. W zasadzie i kwasie podobały mi się wszystkie – przyjemna kreska, niezła narracja i bohaterowie, z którymi da się utożsamiać. Dostałem również „Binio Billa i skarb Pajutów” i szybko chciałem więcej szperając za „Światem Młodych.”

Co ciekawe, po latach nadal lubię kreskę Wróblewskiego i cieszę się, że są wznowienia. Wroblewski, często zwany złośliwie „stachanowcem polskiego komiksu” (także ze względu na składaną daninę systemowi) miał specyficzny styl rysowania, zamaszystymi liniami kreślił fizjonomie bohaterów i wychodziło mu to nad wyraz plastycznie. Z pewnością jasną stroną jego komiksów były postacie kobiece. Zawsze kojarzyłem te piękne buzie z pinupowymi girlsami – iście amerykański sznyt – szkoda, że rysownikowi nie dane było zrobić kariery na (nomen omen) Zachodzie.

Binio Bill w założeniu jest komiksem dla młodzieży – czerpiącym pełną garścią ze swoich czasów (i czasów naszych rodziców), gdzie modne były rozmaite zabawy w dobrych i złych – byle tylko pachniało mityczną Ameryką :) Oryginalne plansze zostały odnowione i „nasz człowiek na Dzikim Zachodzie” czyli Binio Bill (właściwie Zbigniew Bilecki) prezentuje się bardzo dobrze a nawet miło i przyjemnie – także biorąc poprawkę na rok produkcji (czy raczej narysowania) komiksu. Polska wersja Lucky Luke’a jest klasyczna do bólu – jak z prawdziwych opowieści westernowych. Są dobrzy, źli i brzydcy a nawet odrażający (rysowanie twarzy!).

Całość:

http://pbp.sieradz.pl/kmf/2018/05/03/binio-bill-rio-klawo/

Recenzja książki Zygmunta Miłoszewskiego "Jak zawsze"

Moja recenzja książki musi zostać poprzedzona komentarzem, że oprócz jednego opowiadania przeczytałem wszystkie pozycje Zygmunta Miłoszewskiego. Przyzwyczajony do raczej mrocznej tematyki związanej ze zbrodniami i dość specyficznym prokuratorem Szackim spodziewałem się raczej kolejnej mrocznej powieści o łamaniu art. 148 kodeksu karnego i poszukiwaniu przestępców. Zaskoczenie było ogromne gdy w pierwszym rozdziale okazuje się że mamy do czynienia z parą, starszego małżeństwa które ze wspaniałym poczuciem humoru podchodzą do trudów związanych z jesienią życia. Kompletnym zaskoczeniem, na plus, było przeniesienie naszej pary bohaterów do lat 60- tych. Opowiedzenie jeszcze raz historii Polski i naszej pary byłoby strasznym nudziarstwem dlatego przedstawienie alternatywnej wersji historii, dla mnie miłośnika historii, to strzał w dziesiątkę. Miłoszewski spróbował odpowiedzieć czytelnikowi co by było gdyby Polska po drugiej Wojnie Światowej nie uległa wpływom związku radzieckiego. Choć końcówka książki wskazuje że losy ojczyzny w sposób nieubłagany zmierzają na wschód. Na koniec mała refleksja. W każdej pozycji książkowe Miłoszewski w sposób zawoalowany przekazuje nam jak ważna dla niego jest relacja rodzice i dziecko. Z perspektywy rodzica jest to bardzo ważna kwestia. Dla mnie najważniejsza. Tak jak dla Ludwika i Grażyny.

I góry odpowiedziały echem K. Hosseini Recenzja DKK Uniejów

Książka K. Hosseini pt. „ I góry odpowiedziały echem”, to gatunek powieści wielowątkowej, autor od samego początku ukazuje w wzruszający sposób bolesną prawdę. Fabuła książki, to również okres burzliwego Afganistanu, który naznaczony jest piętnem wojny trwającej dziesiątki lat, ale autor również chce coraz bardziej zaciekawić i przenosi nas do Francji, Grecji, Stanów Zjednoczonych. Powieść Hosseini opisuje losy głównie dwojga bohaterów Abdullacha i jego młodszej siostry Pari. Historia to losy rozdzielonego rodzeństwa, które skłaniają do refleksji na temat wielu aspektów naszego życia. Najtrudniejsze jest dokonywanie odpowiednich wyborów, które w dużej mierze mają wpływ na życie nasze i najbliższych. Jest to powieść o trudnej miłości rodzicielskiej, przywiązaniu do rodzeństwa o rozstaniu i wielkiej tęsknocie.

Recenzja książki "Wilcze leże" Andrzeja Pilipiuka

Recenzja książki Andrzeja Pilipiuka „Wilcze leże”

„Wilcze leże” to już dziewiąty zbiór opowiadań wydany w serii Światy Pilipiuka. Jak zwykle pojawiają się tu starzy znajomi, Robert Storm i Paweł Skórzewski. „Domorosły poszukiwacz antyków i kuriozów” jest bohaterem pięciu opowieści, a pan doktor tylko dwóch. Oprócz nich zadebiutuje były policjant Paweł Nowak, który aktualnie pracuje w archiwum Komendy Głównej we Wrocławiu.

Dla tych, którzy lubią książki Wielkiego Grafomana (jak nazywa siebie autor), to kolejna wyprawa w jego światy. Zaliczam się do tych czytelników, inni klubowicze też chętnie sięgają do jego prozy. Już wcześniej dyskutowaliśmy na temat „Czerwonej gorączki”, drugiego zbioru opowiadań. Są też wśród nas entuzjaści Jakuba Wędrowycza, bohatera kilku książek pisarza.

Kolejny zbiór opowiadań Pilipiuka dowodzi, że wciąż nie brak mu pomysłów, a wyobraźnia podsuwa ciekawe rozwiązania i niesamowite historie. Jak zwykle świat realny splecie się z tym, co niewidzialne, tajemnicze, nieprawdopodobne, chociaż… wystarczy chcieć uwierzyć.

Robert Storm często styka się ze światem magii, „Księga uchylonych wrót” kusi go, ale czy warto ryzykować, gdy nie zna się ceny, którą trzeba będzie zapłacić za teleportację. Ten temat pojawi się w „Odległych krainach”. Z kolei „Cmentarzysko Marzeń” daje szansę zajrzenia w zaświaty, gdy zawodzą inne sposoby sprawdzenia, co mogło się stać z napisaną podobno przez Makuszyńskiego powieścią „Drugie wakacje Szatana”,  kontynuacji „Szatana z siódmej klasy”.

„Lalka” znów to pełna napięcia i wartkiej akcji opowieść o niebezpiecznych przygodach Storma, który w zetknięciu z mafią musi ratować się przemieszczaniem w czasie, a potem już zupełnie zwyczajną ucieczką z Warszawy i z kraju. Znaczącą rolę odegra tu silikonowa lala Izaura; czy na pewno od byłej narzeczonej Marty?

Jeśli mowa o sprawach uczuciowych, to Robert zdaje się być zainteresowany swataniem go z siostrą znajomego policjanta Piotrka, tym bardziej, że Magda studiuje historię i chętnie pomaga koledze brata. Nawet spędzą wspólnie kilka dni na plebanii, oczywiście w osobnych pokojach, poszukując zaginionego srebrnego relikwiarza. Przy okazji możemy poznać parę ciekawostek na temat relikwii.

Pilipiuk, jak zawsze zresztą, wykorzystuje swą wiedzę z zakresu archeologii i historii. W opowiadaniu „Samobójstwo na Maślicach” mamy też sporo informacji z dziedziny chemii. Młody chłopak zainteresowany mumią Lukrecji, może nawet zakochany w niej lub jej wierszach, próbuje za pomocą mikrokapsułek zmumifikować swoje ciało.

Z kolei „Wilcze leże” wprowadzi nas w zagadnienia wilkołactwa. Jednak nie zdominują one realistycznych treści historii z czasów II wojny światowej i zagłady Żydów. Rachela, bohaterka tytułowego opowiadania, ma szansę na ocalenie. Jest przedsiębiorcza, przewidująca i spotka kogoś, kto jej pomoże. To chyba najciekawsza opowieść, taka trochę nie w stylu Pilipiuka. Nie ma tu ani Storma, ani Skórzewskiego, fantastyki też nie za wiele. Wojna jest tu trochę w tle, w rozmowach, strzałach słyszanych z daleka, strachu. Czy Racheli uda się znaleźć bezpieczną kryjówkę i kim jest Fryderyk? Odpowiedź znajdziemy w „Wilczym leżu”.

Jest wśród opowiadań jedno, w którym brak magii, to „List z wysokich gór”, wzruszająca historia sięgająca czasów I wojny światowej, Storm występuje w nim w roli listonosza dostarczającego list po pięćdziesięciu latach od jego napisania. Wcześniej będziemy mu towarzyszyć w rozwiązywaniu zagadki, która doprowadzi go z Dolomitów do Szwecji.

Warto zagłębić się w światy Pilipiuka, to zawsze okazja, by dotknąć jakiejś tajemnicy i poznać sekrety przeszłości. Na pewno cieszy to, że można spotkać Storma i Skórzewskiego. Towarzyszą czytelnikowi od „2586 kroków”, pierwszego zbioru opowiadań. Są wciąż w dobrej formie. Książka Andrzeja Pilipiuka przyciąga uwagę okładką i pięknymi czarno – białymi ilustracjami autorstwa Pawła Zaremby.

Zatem „umość się wygodnie w wilczym leżu i oczekuj niespodziewanego” – taka zachęta widnieje na okładce. Polecam gorąco.

Wiesława Kruszek z Dyskusyjnego Klubu Książki przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

 

Relax

Pięć lat, które zmieniło polski komiks. Niby niewiele a jednak dzięki magazynowi „Relax” nic już nie było takie same. Tam wykuwała się przyszłość a jednocześnie testowano rozmaite stylistyki. Od twardych scifi po lekkie a nawet frywolne okrągłe rysunki. W „Relaksie” były już uznane i przyszłe sławy: Baranowski, Christa, Polch, Rosiński, Szyszko i Wróblewski.

Trudno dzisiaj pokazać, czym był wtedy „Relax” dla miłośników komiksu. Jako nieco spóźniony z PRL-em fan popkultury mogę jedynie napisać, że dla mnie i znajomych zdobycie egzemplarza, z reguły podniszczonego, było niczym nowa kaseta do C64. Dla nieco starszych ode mnie „Relax” był niczym skrzyżowanie zabawek z Peweksu z pismami obrazkowymi dla koneserów damskiego piękna… Krótko – był skarbem i świętością. Jak zatem po latach odbieram antologię wydaną przez Egmont?

Najkrócej – jako sentymentalną podróż po historii. Czytając czy przeglądając pierwszy tom antologii nie sposób zauważyć, że testowane konwencje zostały później wykorzystane – mowa oczywiście o komiksach scifi: obcy, cywilizacje, podróże w czasie. Komiksy osadzone bliżej naszych realiów dają się czytać chociaż są nie do końca czytelne – danina złożona bożkowi propagandy PRL zrobiła swoje.

 

Pewne wątki wydają się niezrozumiałe, inne – czerstwe. Wiadomo – zmieniła się optyka, Towariszcz komandir szybko przemienił się w nowego-starego alianta. U Polcha widać Ekspedycję, Baranowski z Orient Menem stawał się klasyką, Wróblewski z historiami wojennymi i terrorystami był nad wyraz bieżący, Christa się nabijał i frywolnie skręcał w rejony dla dorosłych, Rosiński testował kreskę z dinozaurami a… Szyszko pokazywał bardzo wciągające opowieści na pograniczu legend i dziejów. Szyszko generalnie jest zapomniany a szkoda.

Polecam każdemu, kto chce zobaczyć czym były „historyjki obrazkowe” a przy okazji podziwiać ówczesną modę na piastowską modłę – widoczną głównie u Rosińskiego i Polcha.

 

http://pbp.sieradz.pl/kmf/2018/03/11/relax/#more-2657

To rozśmiesza, to porusza...

Z hołdami zazwyczaj jest problem ponieważ mają one i zaletę i wadę. Zaletą jest świeże spojrzenie na dotychczasową twórczość klasyka a wadę bo często hołdy są narysowane poprawnie ale bez ikry albo scenariuszowo kuleją.

W przypadku „…To rozśmiesza, to porusza… Czar komiksów Tadeusza!” Artura Ruduchy obawiałem się, że albo będzie składak albo pomieszanie z poplątaniem fabularnym. A co otrzymaliśmy?

Krótką opowieść pretekstową, gdzie najważniejsze jest ukazanie najważniejszych postaci z uniwersum Tadeusza Baranowskiego. Uniwersum bo jednak Baranowski jest już od dawna klasykiem polskiego komiksu a jego postacie są różnorodne – z rzadka spotykały się w komiksach (zerknijcie na poprzednie recenzje). Oczywiście nie jest to Baranowski ale autor naprawdę się postarał. Wiadomo, że pewne purnonsensy można próbować oddać i nie jest to specjalnie trudne ale już gra skojarzeniami i nawiązaniami i lekkość humoru są absolutnie nie do podrobienia i tutaj chwalę autora, że mu się chciało!

Rysunkowo również nie ma się do czego przyczepić a nawiązania do komiksów Baranowskiego i operowanie przypisami czy kadrami jest sensowne – Ruducha czerpie z mistrza a jednocześnie dokłada coś od siebie. Dla mnie dużą frajdą jest, że przedstawiono także i postacie (i wątki) z komiksów, których nie znam. O czym jest historyjka? Aby nie spoilerować napiszę jedynie, że tak jak u Baranowskiego celem wędrówki są abstrakcyjne przygody a po wielu perypetiach bohaterowie docierają do… Co dało się przewidzieć znając koncepty twórcy takich postaci jak Orient Men czy Nerwosolek. Album dla wtajemniczonych i miłośników. Jest także mrugnięcie okiem (zapewne uzbrojonym) autora do fanów komiksów o Tytusie.

Jedyny mankament, jaki znajduję to pewne unowocześnienie paru żartów językowych (niepotrzebne – dla młodszych jeśli sięgną po komiks i tak nie zrozumieją większości aluzji) oraz drobiazg, że faktycznie jest to komiks dla dorosłych – niektóre rysunki i aluzje są dla starszej braci ponieważ operują wokół spraw związanych z dwoma ważnymi sferami ludzkiego życia.

http://pbp.sieradz.pl/kmf/2018/03/11/to-rozsmiesza-to-porusza/#more-2664

Chłopak na zastępstwo K. West recenzja

Powieść pt. „ Chłopak na zastępstwo” to idealna życiowa lektura, czasem zabawna ,napisana lekkim piórem, ale w niektórych momentach zbliżająca do refleksji nad własnym postępowaniem. Gia to młodziutka kobieta wkraczająca w próg dorosłości, można zauważyć że nieco zagubiona próbująca za wszelką cenę udowodnić że jest najlepsza to typ choleryczki. Bohaterka chce wśród swoich przyjaciół pochwalić się chłopakiem, lecz na jej nieszczęście pech chce aby się to nie udało, ponieważ chłopak poprzez jej zachowanie ucieka, co przyczynia się do tego że Gia decyduje się na desperacki krok i prosi obcego mężczyznę aby ten udawał jej chłopaka. Bohaterka to typ szkolnej gwiazdy, aby być najlepszą wymyśla sobie chłopaka i w towarzystwie znajomych bardzo się nim wychwala gdy zbliża się do balu maturalnego jest zakłopotana, ponieważ chłopak był nierealny, aby nie wyjść na kłamczuchę oraz się nie ośmieszyć wśród rówieśników szybko poznaje innego mężczyznę , którego wciela w osobę Bradleya. Proponuje przypadkowo zapoznanemu chłopakowi , aby poszedł z nią na bal, ku jej zdziwieniu chłopak się zgadza. Gia wchodząc na bal wraz z nowo zapoznanym Bradleyem wzbudza ogromne zaskoczenie nie tylko wśród swoich znajomych, ale również wobec swojej przyjaciółki Jules, która sądziła że wszystko co mówiła Gia jest jednym wielkim kłamstwem. Cały plan bohaterki układał się dobrze do pewnego momentu gdy siostra Bradleya- Bec go dostrzega jest ogromnie zdziwiona i zaskoczona jego obecnością na balu, ponieważ zna Gie nie chce aby Bradley był  wykorzystywany przez nią. Bohaterka postanawia się przyznać, iż Bradley jest nowo zapoznanym chłopakiem, lecz ku jej zdziwieniu on nie chce aby Gia wyszła na kłamczuchę w oczach całego towarzystwa i prosi dziewczynę, aby z nim zerwała po czym wychodzi z balu. Gia na drugi dzień chce odnaleźć chłopaka bo wie, że jest winna mu wyjaśnienia całej sprawy i źle się czuje prosi jego siostrę o informację związane z zapoznanym na parkingu mężczyzną. Bec  boi się poniekąd o brata ponieważ wcześniej ostał skrzywdzony przez swoją dziewczynę ale chce zarówno jego szczęścia i organizuje spotkanie.  Poprzez spotkanie wyjaśnia się bardzo wiele spraw Haydeen przedstawia Gie jako swoją nową dziewczynę. Bohaterka zakochuje się i chce jak najwięcej czasu spędzać ze swoim nowo poznanym Haydeen. Na koniec zostają parą.

 

Prawda straszniejsza niż klęska. Recenzja powieści Konrada T. Lewandowskiego pt. Orzeł bielszy niż gołębica

Konrad T. Lewandowski znany jest przede wszystkim jako autor cyklu o przygodach kotołaka Ksina. Ja jednak zapoznałem się z jego twórczością od Misji Ramzesa Wielkiego – lekką i przyjemną space operą osadzoną w alternatywnym uniwersum zdominowanej przez starożytny Egipt Ziemi. Orzeł bielszy niż gołębica to druga pozycja autorstwa Konrada T. Lewandowskiego, która trafiła w moje ręce.

Powieść ta przedstawia alternatywną wizję powstania styczniowego, które zakończyło się zwycięstwem Polaków. Autor z dbałością przedstawia  skutki jaki takie zwycięstwo mogłoby przynieść Europy i narodu polskiego. Jest to wizja ponura, mocno osadzona w realiach Europy i świata połowy XIX wieku, gdy na Starym Kontynencie jeszcze panował ład zaprowadzony na kongresie wiedeńskim.

I chociaż Polska otrzymała w tej wizji wszystkie możliwe atuty: wunderwaffe w postaci twardochodów, zgodę obu politycznych stronnictw Białych i Czerwonych, kompetentne przywództwo w postaci Romualda Traugutta oraz liczną armię dzięki reformie rolnej i uwłaszczeniu włościan, to jednak w zderzeniu z realiami ówczesnego świata wciąż zbyt mało. Bowiem w ówczesnej powiedeńskiej Europie po prostu nie było miejsca dla Polski bez wielkiej europejskiej wojny narodów, która miała nadejść dopiero za pół wieku. I w tym właśnie tkwi siła wizji Konrada T. Lewandowskiego, że pewne wydarzenia polityczne mają swój czas i miejsce, można im próbować zapobiegać, ale po przekroczeniu pewnego punktu krytycznego, nie można już  żaden sposób odwrócić biegu wydarzeń,

Zdecydowane plusy powieści to: „wielka rozprawa” z narodowymi mitami około powstańczymi, pokazanie przez autora, że w XIX wieku nie wystarczyło już wskoczyć na konika by wygrać wojnę, że bez starannego planowania i zaopatrzenia, nie można było wygrać wojny z dysponującą przewagą liczebną i gospodarczą Rosją. Jest to w pewien sposób pochwała pozytywizmu nad romantyzmem.

Polecam.

Recenzja powieści Jaume Cabre „Jaśnie pan”

Jaume Cabre to kataloński pisarz, z którego twórczością zetknęliśmy się, omawiając w naszym klubie dwa lata temu powieść „Głosy Pamano”. Bardzo się wszystkim podobała, nawet zachwyciła. Mnie szczególnie, bo od tamtej pory przeczytałam pięć książek Cabre,  tyle wyszło u nas, w rewelacyjnym tłumaczeniu Anny Sawickiej. Na pewno, i to także zdanie innych klubowiczów, na pierwszym miejscu należy postawić monumentalne wręcz dzieło „Wyznaję”. To absolutne mistrzostwo.

Powieść „Jaśnie pan” jest łatwiejsza w odbiorze i krótsza o połowę. Jej akcja rozgrywa się w listopadzie i  grudniu roku 1799 w Barcelonie. Głównym bohaterem jest cywilny prezes Trybunału Królewskiego don Rafel Masso i Pujades, wielbiciel astronomii i pięknych kobiet, choć właściwie kolejność należałoby tu odwrócić. Jaśnie pan (delektuje się tym tytułem) obserwuje niebo, by osiągnąć wewnętrzny spokój i odpocząć od swej małżonki, a głównie by podglądać sąsiadkę, ponętną baronową Gaietanę i snuć wspomnienia o swej Elvirze.

Niebo w te końcowe miesiące mijającego wieku jest dość pochmurne, wciąż pada i Barcelona tonie w błocie; opisy są tu tak sugestywne, że ma się wrażenie chodzenia ulicami stolicy Katalonii wypełnionej dźwiękami kościelnych dzwonów, „miasta nędzy, z błotem i brudem na ulicach, i miasta bogaczy”.

Don Rafel nie jest wysoko urodzony, ciężko pracował na swoją pozycję i teraz nie da sobie jej wydrzeć, a zawistników wokół niego przecież wielu. Wie, że tylko czekają, by podwinęła mu się noga. Całe to towarzystwo zbierające się na różnych przyjęciach jest w ogóle mocno niesympatyczne; intrygi, układy, korupcja, przekupstwo, szantaż, zdrady, żądza władzy to prawie codzienność.

Gdy zamordowana zostanie śpiewaczka „słowik z Orleanu” mająca wystąpić przed królem, Masso wie, że morderca musi zostać szybko schwytany, osądzony i skazany. Kiedy zaś dodatkowo okaże się, że zagrożona jest jego pozycja i może zostać skompromitowany, pośpiech jest jeszcze bardziej uzasadniony. Sympatyczny młody poeta Andreu Perramon miał to nieszczęście być blisko przy śpiewaczce w jej ostatni wieczór i noc, dowody wskazują na niego. Bliski przyjaciel Nando Sorts mogący poświadczyć jego niewinność wyjeżdża, nie mając świadomości, że coś złego dzieje się z Andreu i że  może go uratować.

Powieść Cabre bywa określana mianem kryminału historycznego, jednak zgodnie w gronie klubowiczów stwierdziliśmy, że chyba to nie do końca trafne określenie. Faktycznie jest trup, a nawet dwa, ale czytelnika kompletnie nie interesuje, kto zabił. Nie toczy się śledztwo. I nawet kończąc książkę, zostajemy z otwartym pytaniem o sprawcę, mając ewentualnie jakieś swoje typy, kierowani pewnymi wskazówkami autora.

Jaume Cabre koncentruje się w powieści na wciąż aktualnych problemach walki o utrzymanie się przy władzy, na wykorzystywaniu swej pozycji do załatwiania prywatnych interesów i porachunków z wrogami. Obnaża bezlitośnie hipokryzję i zakłamanie w kręgach osób zajmujących się sprawiedliwością i stojących na straży prawa. Pokazuje obłudę ludzi związanych z Kościołem i jego organizacjami, przykładem może być działalność żony don Rafela, Marianny w Arcybractwie Najświętszej Krwi Pana Naszego Jezusa Chrystusa czy rywalizacja księży o duszę skazańca.

W charakterystycznym dla siebie stylu, łącząc swobodnie opisy z rozmyślaniami bohaterów i dialogami, przeplatając wątki, barwnie nakreślając sylwetki bohaterów, przejmująco, ale i dowcipnie opowiadając o zdarzeniach z końca XVIII wieku, prowadzi nas Cabre ulicami deszczowej Barcelony. Zaglądamy do pałaców i do więziennych lochów, oglądamy Oriona, Plejady i Plutona. Zastanawiamy się nad „niezbadanymi wyrokami opatrzności i równie niepojętymi prawami, które rządzą pechem”.

Cabre to wspaniały pisarz, warto czytać jego powieści, proszę zacząć od „Jaśnie pana”.

 

Wiesława Kruszek

DKK przy PBP w Sieradzu

Pisz pan ksiązkę!Buczkowski Zbyszek

„ Pisz Pan książkę” to autobiografia znanego nam nie tylko z telewizji, ale i teatru Zbigniewa Buczkowskiego. Napisanie książki było inspiracją po usłyszanych słowach: „ Pisz pan książkę!” i tak się stało napisał. Aktor jest wyjątkową osoba, potrafiącą odnaleźć się w wielu rolach telewizyjnych jak i życiowych. Swietnie gra swoje role i  szybko zyskuje sympatię widzów. Buczkowski w swej autobiografii zwraca uwagę na wiele aspektów. Pisze o życiu zawodowym, prywatnym, rodzinnym i o przyjaźni. Opowiada o realiach życia w Polsce na przestrzeni wielu lat. Przypomina i nawraca do okresu wojennego, opisuje jak wyglądały sytuacje chociażby w sklepach, jak wówczas wszystko było trudno dostępne dla przeciętnego człowieka. Z końca książki wynika, że pan Zbigniew ma jeszcze jedno niezrealizowane marzenie, a więc marzy o roli pilota wojskowego, np. w filmach o polskich lotnikach na Zachodzie, czy też Bitwy o Anglię. Gdyby marzenie jego  zrealizowałoby się, oddałby w ten sposób hołd swojemu ojcu.

Bogowie spod ciemnej gwiazdy. Recenzja książki Neila Gaimana pt. Mitologia nordycka


W końcu. Udało się. Po wielu próbach i namowach. Prośbach i groźbach. Sięgnąłem po Mitologię nordycką autorstwa Neila Gaimana.

Na plus książki mogę wymienić przystępny sposób, w jaki przestawiono nordyckie mity, począwszy od kosmogonii, aż po okres czasów. Neil Gaiman przedstawił mitologię nordycką tak, jak ją zapamiętał z dzieciństwa. I stąd płynie tytuł poniższej recenzji. Nordyccy bogowie w wydaniu Gaiman to czasami typy, których lepiej nie spotkać w ciemnej uliczce. Niewiele lepsi od olbrzymów czy ludzi. Równie często co rozumem kierującymi się swoim humorami, czasami działający impulsywnie. Ot, istoty z boskimi mocami i ludzkimi przywarami. Po bogach można by spodziewać się czegoś więcej. Tymczasem Asowie potrafią okantować Kowala, który wzniósł mury Asgardu niczym chciwy karczmarz pijanego pańszczyźnianego chłopa, byle tylko mu nie zapłacić uzgodnionej ceny, czy też Odyn, który niczym wzorowy Casanova uwodzi córkę olbrzyma, byle tylko odzyskać coś, co tamten zdobył zgodnie z ówczesnym prawem (prawem silniejszego), a co poniekąd należało do Asów (miód poezji na bazie krwi Kwasira).

Książka zawiera pełen zbiór mitów w przystępnej formie kilkustronicowych esejów/opowiadań. Począwszy od kosmogonii, przez narodziny życia i bogów, ich przygody i uczynki, aż po kres wszystkiego czyli Ragnarök. Ale nie ma strachu, bowiem koniec będzie początkiem, nowego świata i nowych bogów, zrodzonych ze starych.

Dwa, według mnie najlepsze mity, to upadek Lokiego i Ragnarök. Bóg przechera, zawsze wyprzedzający w pomyślunku innych, stał się poniekąd architektem własnego upadku, z czego płynie nauka, że czasami niezdrowo jest za wiele myśleć naprzód, bo i tak bóg mądrości – Kwasir, odczyta wszystko z popiołów naszych czyunów niczym rasowy śledczy z CSI.

Ragnarök to najlepszy z zawartych esejów Gaimana. Ostateczna bitwa, kres starego świata i bogów Asgardu. Który poprzedzi matka wszystkich zim, czas miecza i topora, gdy brat będzie bratu wilkiem. Motyw ten jest często wykorzystywany w fantastyce, np. czas Białego Zimna w świecie Wiedźmina czy Długiej Nocy u George'a R.R. Martina.

Poza mitami książka zawiera też wstęp, gdzie autor omawia co mogło paść u podstaw tego, że tak właśnie ukształtowała się nordycka mitologia oraz słowniczek, który pomaga odnaleźć się gąszczu postaci o często podobnie brzmiących imionach.

Podsumowując,  Mitologia nordycka to nie jest zła książka. Nie żałuję poświęconego na lekturę czasu. Ale spodziewałem się czegoś więcej po autorze, który dostał własny serial. Jest to pozycja idealna na lekturę w czasie podróży, krótka, zwięzła, nie odstraszająca czytelnika objętością.

Recenzja książki "Wzgórze Psów" Jakuba Żulczyka

Powieść Jakuba Żulczyka niepokoi od pierwszej strony i konsekwentnie wciąga w swój mroczny świat aż do 862 strony. Pisarz buduje napięcie, wplatając w zdarzenia teraźniejsze, wspomnienia z przeszłości. Swoje licealne lata i pierwszą miłość przypomina jeden z głównych bohaterów Mikołaj Głowacki. Były narkoman, który wyszedł z nałogu dzięki dziennikarce Justynie, poślubionej później, wraca wraz z żoną do rodzinnego domu w Zyborku na Mazurach, by tam przeczekać trudny finansowo czas. Wierzą, że opuszczają Warszawę tylko na kilka miesięcy.

W dużym domu Głowackich rządzi ojciec. To były alkoholik, który po śmierci żony przestał pić i ożenił się powtórnie. Oprócz dwóch synów z pierwszego małżeństwa ma bliźnięta, Joasię i Jasia, ze związku z Agatą. Tomasz Głowacki prowadzi piekarnię, rozdaje chleb ubogim, pomaga potrzebującym. Walczy z małomiasteczkowymi układami, organizuje referendum, by odwołać panią burmistrz uwikłaną w mafijne interesy. Ma poważanie w prowincjonalnym Zyborku.

Piękna postać, chciałoby się rzec. Otóż, nie do końca, u Żulczyka tak nie ma. Pisarz zwodzi czytelnika, każąc mu nie przywiązywać się za bardzo do nakreślonych przez niego wizerunków bohaterów, bo za chwilę może się tu coś zmienić.

Atmosfera gęstnieje coraz bardziej, z miasteczka znikają kolejne osoby. Wszystko wskazuje na udział struktur mafijnych na czele z tajemniczym Kaltem, w tle pojawiają się też Cyganie. Ktoś podpala dom i samochód Tomasza Głowackiego. Policja, też na usługach mafii, prowadzi śledztwo.

Wraca jednocześnie sprawa sprzed lat, gdy zgwałcona i zamordowana została pierwsza dziewczyna Mikołaja, Daria Burczyk. Winnego osądzono i zamknięto w szpitalu psychiatrycznym. Młody Głowacki pamięta doskonale te zdarzenia mające miejsce w czasie pożegnalnej imprezy w okolicach zamykanego właśnie pubu Brama. Wciąż ma w uszach słowa piosenki śpiewanej przez lidera zespołu 17 Sekund: „Samochód wszedł w zakręt mimo wyłączonych świateł…”

Nie będę dalej analizować kolejnych zdarzeń i wątków, bo jest ich w tej obszernej powieści bardzo wiele i oczywiście nie chciałabym w żaden sposób odkryć jakichś tajemnic. Uważam, a i inni klubowicze również, że jest to książka naprawdę godna uwagi. Młody pisarz (rocznik 1983) świetnie oddał klimat małego prowincjonalnego Zyborka, gdzie wciąż słychać szczekanie psów, upadł PGR, nie ma w sumie perspektyw życiowych, a dużo osób wyjechało do Warszawy czy za granicę.

Tym, co może budzić u niektórych czytelników pewnie opory, jest język powieści najeżony wulgaryzmami, ostry i dosadny. Jednak jest tutaj absolutnie na swoim miejscu. Przekleństwa, piwo, dyskoteki, bójki to przecież w wielu miejscach powszechny sposób na nudę. Wulgaryzmy słyszy się zewsząd, nie tylko na ulicy.

Ciekawa jest też konstrukcja powieści, cztery części zatytułowane słowami modlitwy „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie” i sposób prowadzenia narracji; pierwszoosobowa przechodzi niekiedy w drugoosobową, by sporadycznie oddać głos narratorowi wszechwiedzącemu.

W mrocznym thrillerze „Wzgórze Psów” można również znaleźć wiele ciekawych przemyśleń na temat zła, sprawiedliwości, zbrodni, kary i winy. Nie należy zrażać się objętością książki, naprawdę czyta się ją bardzo dobrze, ale lekko oczywiście nie jest. To mądra i wartościowa, choć gorzka powieść, która mówi sporo o nas samych, o naszych Zyborkach, o Polsce.

Wiesława Kruszek

DKK przy PBP w Sieradzu

Inna książka. Recenzja powieści Łukasza Orbitowskiego pt. Inna dusza

Łukasz Orbitowski to pisarz, publicysta, scenarzysta oraz chłopak z blokowiska (a przynajmniej takie można odnieść wrażenie po spojrzeniu na fotografię autora, zamieszczoną na przednim skrzydełku okładki). Jego nazwisko dotąd egzystowało gdzieś na orbicie moich zainteresowań literackich, pobieżnie wiedziałem, kto zacz, a nie potrafiłem przypasować żadnego tytułu, kto wie, może nawet już coś z dorobku pana Łukasza Orbitowskiego czytałem, ale wyrzuciłem ten fakt z pamięci.

Inna dusza to moje pierwsze zetknięcie z piórem (a przynajmniej tak będę je traktował) tego autora, które pozostawiło po sobie niezatarte wrażenie, bynajmniej nie z powodu szokującego tematu powieści.

Inna dusza to naprawdę inna powieść wymykająca się – przynajmniej według mnie – jednoznacznemu zaklasyfikowaniu. To zarazem powieść obyczajowa, fabularyzowany reportaż i kryminał. Ale też fascynująca podróż w świat dzieciństwa, sentymentalna wizyta w czasach, gdy dzieciaki biegały po podwórkach z walkmanami (o ile je miały), a szczytem marzeń nie był smartfon, a rower z Rometu (prawdziwy, a nie jakiś podrabianiec). Dzieciaki, które kończyły wtedy jeszcze ośmioletnią podstawówkę i wybierały, dobrowolnie lub nie, dalszy kierunek edukacji. Czas dorastania i mierzenia się z demonami (własnymi i cudzymi), tak jak dwaj bohaterowie tej powieści, którzy, choć postępują odwrotnie to w zasadzie kończą tak samo – jako przegrani, choć każdy na swój sposób: jeden w kiciu, a drugi, choć na pozór to człowiek sukcesu ale uwiązany jak kotwiczną liną do nieporadnego ojca, zreformowanego alkoholika.

Wspomniana dbałość o szczegóły sprawiła, że zastanawiałem się czy autor naprawdę dysponuje tak świetną pamięcią do szczegółów z dzieciństwa, czy też poświęcił wiele czasu na badania, by jak najlepiej oddać realia Bydgoszczy lat 90.

Na uwagę zasługuje tez styl autora, barwny, żywy, skrzący się od metafor i dosadny czasami, ale też bardzo zwięzły. Innym godnym odnotowania elementem jest nie tylko dwutorowa fabuła, ale też dwa różne style w jakich poprowadzona została narracja: pierwszo- i trzecioosobowy, odpowiednio dla każdego z bohaterów.

Podsumowując, Inna dusza to powieść warta polecenia, wymykająca się zaklasyfikowaniu, opisana barwnym językiem i z interesującymi bohaterami. Czasami absurdalna jak przygody Adasia Miauczyńskiego, a czasami poważna jak... poważna jak żaden polski film.

Statystyki działalności

Wykaz zakupionych ksiażek

Jak założyć lub dołączyć?

KONTAKT

Koordynatorkami wojewódzkimi DKK są:
Danuta Wachulak i Magdalena Szymańska
(Dział Metodyki, Analiz i Szkoleń WBP w Łodzi).

tel. 42 663 03 53
42 63 768 35

adres e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Deklaracja dostępności

2011 WiMBP w Łodzi