Wyszukiwanie:

Logowanie:

Realizatorzy:

Recenzje czytelników klubów DKK

Recenzja pt. "Tam gdzie Ty"

Mloda kobieta jest spełniona, żyje w szczęśliwym związku, jednak w momencie podejmowania prób o dziecko dotychczasowe szczęśliwe życie zmienia się. Zoe kilkakrotnie się zawodzi, gdyż chęć posiadania potomstwa przeradza się w besilność i niemoc. Związek małżeński tych dwoje wystawiony kilkukrotnie na próby, rozpada się. Kobieta odnajduje sszczęście u boku innej kobiety, natomiast  Max  popada w alkoholizm. Po rozwodzie znajduje schronienie u brata w piwnicy jest bowiem wdzięczny za bezinteresowna pomoc. Tych dwoje ludzi pomimo dość długiego pożycia małżeńskiego nie mogą się ze spobą porozumieć, każdy z osobna ten problem przechodzi inaczej. Rozpad małżeński przechodzi sprawy sądowe, tych dwoje bliskich, a jakże dalekich sobie istot odnajduje życie w innym świecie.  Powieść niesie zakończenie, iż Max zostaje wujem dla swojego dziecka, decyduje aby prawo nad nim miała jego Zoe. Powiesć wyznacza jakie mamy podejście do problemów, jak sobie z nimi w życiu radzimy. Autorka zostawia interpretację czytelnikowi. Książka jest godna polecenia.

Recenzja książki Andera Izagirrego „Potosi. Góra, która zjada ludzi”

Książka Andera Izagirrego o Boliwii przypomina trochę „Głód” Caparrosa. Można by tu przypomnieć jego pytanie: „Jak, do diabła, możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?”

Co można zrobić, jak poradzić sobie z emocjami, ze smutkiem i przygnębieniem w trakcie lektury, z bezsilnością, gniewem, złością? Próbowałyśmy, w naszym klubowym gronie, poszukać odpowiedzi. Jednak zostałyśmy właściwie z pytaniami.

Cerro Rico de Potosi, góra, która się rozpada, eksploatowana przez 500 lat. Codziennie wydobywa się 3 – 4 tysięcy ton skał, by pozyskać srebro, cynk, ołów i cynę. To tam hiszpański reporter spotyka bohaterów swojej książki, także tę główną postać, Alicię Quispe (nie jest to jej prawdziwe nazwisko). Gdy ją poznaje, dziewczyna ma 14 lat, w epilogu 22 lata. Pracuje w kopalni, mieszka z matką i młodszą siostrą na wysokości 4400 metrów, ma chorą nerkę.

Górnicy pracujący w kopalniach chorują powszechnie na krzemicę, często ulegają wypadkom. Ich prawa nie są respektowane, protesty rozpędza się. Pracują w nieludzkich warunkach, wyzyskiwani, słabo opłacani. Dzieci, które nie powinny pracować, walczą o prawo do pracy, bo mogą, choć w nieznaczny sposób, zdobyć środki na przeżycie rodziny.

Tak to trwa, kolejne rządy nie potrafią temu zaradzić, szerzy się korupcja. Różne organizacje próbują pomagać, ale to kropla w morzu potrzeb. Bohaterka książki ma marzenia, chce być lekarzem, potem już choćby pielęgniarką, na końcu zaś jej pragnieniem jest uciec z Potosi.

Potosi. Góra, która zjada ludzi” to książka, która nie zostawia nadziei. Czytając o wyzysku rdzennych mieszkańców Boliwii przez konkwistadorów hiszpańskich od XV wieku, dochodzi się do wniosku, że w sumie niewiele się od tamtych czasów zmieniło. Dorobili się nieliczni, spółdzielnie górnicze, które miały pomóc Boliwijczykom okazały się „przykrywką dla przekrętów i wyzysku pracowników”.

Izagirre pisze: „Takie życie górnika, zarabiać i pić, zarabiać i pić, a w końcu umrzeć”. Jeszcze gorszy jest los kobiet. Próbują zrzeszać się, tworząc Górnicze Komitety Gospodyń Domowych. Ich działalność jest wyśmiewana, są lekceważone i bite przez mężczyzn, gwałcone.

Tę przejmującą i wstrząsającą książkę czyta się bardzo trudno, ze ściśniętym sercem. Boliwia - kraj w Ameryce Południowej; pewnie jest tam pięknie, turystycznie to atrakcyjne miejsce. Mówiła o tym jedna z naszych klubowiczek, pani Bożena, która miała okazję zwiedzić trochę ten kraj.

Po lekturze reportażu doszłyśmy do wniosku, że nie chciałybyśmy się tam urodzić ani żyć. Książkę polecamy, warto ją poznać, choć trzeba się nastawić, że na długo zostaną z nami tragiczne opowieści i doznamy raczej bolesnych przeżyć.

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja powieści „Wilk” Marka Hłaski

Wilk” Marka Hłaski stał się w 2015 roku sensacją wydawniczą. Okazało się, że to debiutancka powieść młodego twórcy odnaleziona wśród maszynopisów „Sonaty marymonckiej”. Jej akcja toczy się w okresie międzywojennym na warszawskim Marymoncie. Obraz tej biednej dzielnicy, niemającej aż do 1936 roku kanalizacji, przykuwa uwagę i jest tym, co wg nas, klubowiczek, jest najlepsze w tej powieści.

Przygnębiające i przytłaczające opisy biedy, Cygańskich Bud, gdzie mrok, wilgoć, zimno; wszechobecnego jesiennego błota, gruźlicy, na którą cierpi wiele osób, są bardzo realistycznie oddane. Hłasko pokazuje brak perspektyw, złodziejstwo, alkoholizm, bójki. Obowiązuje prawo ulicy, które jeden z bohaterów, złodziej Zdzisław Zieliński zdradza Ryśkowi Lewandowskiemu: „Słabego w ryja, mocniejszego w rączkę”.

Rysiek, główna postać „Wilka”, ma jednak marzenia wykraczające poza Marymont, chce być jak kowboj, bohater westernów Ken Maynard. Stopniowo, pod wpływem działacza KPP Janka Rączyna, zaczyna interesować się ideą komunizmu.

Podczas strajku w fabryce nazywanej „Blaszanką”, gdzie trafia przypadkowo, zdaje mu się, że „drogę odnalazł i marzenia swoje zgubione”. Tu właśnie, co zgodnie przyznałyśmy, zaczyna się ta mniej interesująca część powieści. Trochę mało wiarygodna jest ta przemiana Ryśka z łobuza i złodziejaszka w chłopaka modlącego się, by przyjęto go do partii, by został komunistą.

W „Blaszance” kilka razy wybrzmiewa „Międzynarodówka”, sąsiad Lewandowskich, Kotras, wśród dopingujących go robotników, maluje z pamięci portret Stalina. Te sceny są dość karykaturalne, męczące dla czytelnika, pozostają w duchu socrealizmu, choć wg autora posłowia Radosława Młynarczyka, który „Wilka” odnalazł i przygotował do druku, „obudowa ideologiczna była pastiszem”.

Może i tak, jednak trudno się czyta te patetyczne opisy, przemowy towarzyszy, ciężko wyobrazić sobie szesnastoletniego Ryśka, syna furmana, pogrążonego w całodziennej lekturze nielegalnych gazet komunistycznych.

Dwie recenzentki wydawnictwa „Iskry” odrzuciły w 1954 roku powieść Hłaski, choć uznały, że jej autor ma talent i proponowały dalszą pracę nad tym „brulionem dobrej książki”. Miały rację, autor debiutował świetnymi opowiadaniami i w nich spełniał się najbardziej. Pewnie i z tej powieści mogłoby powstać bardzo dobre opowiadanie.

Wilka” warto przeczytać, przede wszystkim dla obrazów Marymontu i dla języka, barwnego i żywego. Autor wplótł tutaj gwarę uliczną, wulgaryzmy, złodziejskie powiedzenia, piosenki. Dobrze, że powieść została wydana, ta pierwsza młodzieńcza próba pokazuje, mimo niedociągnięć, talent bardzo młodego chłopaka niewywodzącego się przecież z pokazanego przez siebie środowiska, mającego zmysł obserwacji, stawiającego od początku na „ciemny realizm”.

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki „Trudno z miłości się podnieść. Manuela Gretkowska w rozmowie z Patrycją Pustkowiak”

Patrycja Pustkowiak rozmawia z Manuelą Gretkowską. Obie są pisarkami; Pustkowiak raczej mniej znaną niż jej rozmówczyni. Poruszają wiele tematów, od dzieciństwa, młodości, miłości, przez emigrację, seks, dom, po partię, jogę i tarot. Łącznie czternaście zagadnień. Trudno się nudzić, bo Gretkowska słynie z otwartości, bezczelności i bezkompromisowości, nie ma dla niej tematów tabu. Szczerze wypowiada się o wielu sprawach, w swoich książkach pisze przecież o sobie: „Gram życiem osobistym” – przyznaje. Uważa, że: „Te prawdziwe historie opisane w formie fikcji wyblakłyby”. Jest znana z prowokacji obyczajowych i erotycznych.

Dużo można się dowiedzieć o autorce „Kosmitki”, choć jej niektóre wypowiedzi wydają się przesadzone. Czy to aby nie kreacja? Z powątpiewaniem czyta się np. o rzucaniu w dzieciństwie kryształami za przyzwoleniem ojca czy o doświadczanych przez nią wizjach i stanach mistycznych. Ma to być efekt padaczki skroniowej, praktyk buddyjskich czy też działania ayahuascy. Zainteresowanych odsyłam do sprawdzenia co to takiego.

Niewątpliwe jest Gretkowska erudytką, czyta bardzo dużo, skończyła filozofię, jest też autorką dwóch podręczników z filozofii dla dzieci. Ma za sobą doświadczenia emigracyjne. Mówi dużo o ludziach, których miała okazję poznać. Nie szczędzi słów krytyki pod adresem niektórych z nich. Mówi o wadach i przywarach naszego społeczeństwa. Dostaje się Kościołowi i politykom.

Te sprawy poruszone są także w felietonach dołączonych do książki. Przyznam jednak, a i inne klubowiczki również, że felietony dobrze się czyta w prasie, gdy na bieżąco odnoszą się do aktualnych wydarzeń. Po czasie siła ich oddziaływania słabnie.

W książce jest jeszcze wkładka ze zdjęciami, czarno – białymi i kolorowymi. Wśród nich szczególnie urokliwie prezentuje się fotografia z kolorowymi jesiennymi liśćmi na stole w charakterze obrusa. Przy nim Gretkowska z mężem z kubkami, chyba herbaty, o którym to napoju ładnie napisała w „Europejce”: „…wywar z czasu, trzy, pięć minut nasiąkniętych wiecznością”.

Książkę polecamy tym, którzy chcieliby lepiej poznać Manuelę Gretkowską.

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Marquez G. G.- Miłość w czasach zarazy

Powieść pt. „ Miłość w czasach zarazy”  ukazuje dwoje darzących się wielkim uczuciem młodych ludzi, którzy przechodzą wspólnie przez wszystkie aspekty miłości od zauroczenia się poprzez dojrzałą namiętną i wrażliwą miłość. Jednak  to uczucie nie ma akceptacji ich rodzi zostają oni rozdzieleni i układają swoje  życie na nowo. Młodzieniec traktuje kobiety podmiotowo i liczy się dla niego jedynie miłość fizyczna, kobieta wychodzi z przymusu za mąż. Czytelnik w powieści poza miłością również poznaje okrucieństwo wojny sytuację polityczną i społeczną w kraju. Tych dwoje ludzi spotyka się na statku wracają wspomnienia, gesty i od nowa budzi się w nich uczucie. Powieść niesie przesłanie, z uwagi na treść przeczytać powinni ją dorośli czytelnicy

Recenzja książki Sylwii Siedleckiej „Złote piachy”

Sylwia Siedlecka w dziewięciu reportażach zaprasza nas do Bułgarii. Jest to raczej wycieczka w przeszłość, w czasy długoletnich komunistycznych rządów Todora Żiwkowa. Już pierwszy z tekstów pt. : „Myślcie o mnie jak o ogniu” przybliża sylwetkę jego córki Ludmiły i okoliczności jej przedwczesnej tajemniczej śmierci.

Wszystkim klubowiczkom bardzo podobał się reportaż „Buzłudża” o „pomniku Bułgarskiej Partii Komunistycznej i miejscu spotkań jej członków”. To przykład typowej dla tamtych czasów gigantomanii. Po latach niszczeje, mimo wielu pomysłów na jego zagospodarowanie. „Potężny latający spodek na szczycie góry” stał się atrakcją turystyczną. Reporterka rozmawia z jego projektantem Georgim Stoiłowem. Tęskni on za czasami minionymi, trudno się dziwić, był wtedy młody i znany. Dzisiejszych młodych ludzi, których wypowiedzi autorka cytuje, zupełnie nie interesuje tamta epoka.

Najbardziej przejmująca jest w zbiorze Siedleckiej opowieść o mniejszości tureckiej, o wcielaniu jej „na siłę” w społeczeństwo bułgarskie. Zapada w pamięć dramatyczna historia poety Mehmeta i jego rodziny.

Warto też wspomnieć tekst „Z jednego gardła dwa głosy”. Klubowiczki mówiły o tym, że chętnie posłuchały wskazanych w nim chórów bułgarskich śpiewających pieśni ludowe , m.in. Bistriszkite babi wpisanego na listę UNESCO. Obejrzały też taniec choro, który znają wszyscy Bułgarzy i tańczą przy różnych okazjach.

Nasze zainteresowanie wzbudziła też historia słynnej uzdrowicielki i jasnowidzki Baby Wangi. Siedlecka próbuje zbadać fenomen jej niesłabnącej popularności, choć od jej śmierci minęły już lata (zmarła w 1996 roku).

Mniejszą uwagę poświęciłyśmy w naszej dyskusji reportażom o bułgarskim cyrku, O Julii Kristevej, światowej sławy lingwistce oskarżonej o współpracę ze służbą bezpieczeństwa, o melodiach przemian ustrojowych z nurtu tzw. czałgi czy o Bojko Borysowie.

Trochę zabrakło nam w książce bardziej współczesnego spojrzenia na Bułgarię, kraj, który w rankingu brytyjskiego tygodnika „The Ekonomist”, tzw. indeksie szczęścia opublikowanym w 2010 roku, okazał się najsmutniejszym miejscem na świecie. Najbardziej znany bułgarski pisarz Georgi Gospodinow podkreśla, że „Bułgarów charakteryzuje tęsknota za wydarzeniami, które nigdy się im nie przytrafiły”. Może stąd ten smutek.

Tę wizję smutnego społeczeństwa nie do końca potwierdzają wspomnienia z wyjazdów do Bułgarii niektórych klubowiczek. Podkreślały one gościnność gospodarzy i dobrą kuchnię, m.in. słynną szopską sałatkę.

W sumie warto przeczytać reportaże Sylwii Siedleckiej, nastawiając się na konfrontację z czasami minionymi, mniej tu Bułgarii po okresie transformacji i współczesnej. Przydałoby się też może więcej rozmów z mieszkańcami tego kraju. Teksy są trochę nierówne, jedne bardzo ciekawe, inne nieco nużące.

Dla tych, którzy nie znają zupełnie Bułgarii, może to być dobry początek jej poznawania, na pewno znajdą tu wiele ciekawostek, które zachęcą do kolejnych poszukiwań.

Ja przy okazji bardzo polecam wspaniałe książki wspomnianego tu już pisarza Georgi Gospodinowa, „Fizykę smutku” i „Schron przeciwczasowy”.

 

Wiesława Kruszek z Dyskusyjnego Klubu Książki działającego przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja-Pokój

Akcja książki rozpoczyna się w Stanach Zjednoczonych, a chłopiec ma już pięć lat. Dla niego miejsce pobytu jest całym światem przebywa on tam ze swoją matką. Wszystko inne jest dla niego nieznane obce, rodzicielka została uprowadzona kilka lat wcześniej przebywa z Jackiem w szopie zrobionej na bunkier. Powieść opisywana jest oczyma pięcioletniego Jacka, który w pokoju w którym stacjonuje czuje się bezpieczny, ponieważ dzieli go ze swoją matką, jednakże kobieta każdej nocy przeżywa dramat. Czego nie zrobi dla syna stara się zrobić wszystko chowa go w szafie każdego wieczoru wtedy kiedy przychodzi Stary Nikt, który ją gwałci i zaspokaja swoje potrzeby seksualne. Kobieta jest zdesperowana jednakże nie widzi pozytywnego rozwiązania, zdaje sobie sprawę, że ucieczka z tego miejsca jest niemożliwa. Wie, że sama nie wyswobodzi się z tego miejsca ale również wie, że syn dojrzewa i będzie chciał poznać inne i dużo ciekawsze miejsca jak jeden malutki pokój. Z drugiej strony świadomość zamknięcia budzi w jej oczach strach, jak udałoby się im uciec to jak jej synek poradzi sobie w realnym świecie. Jest ona bardzo opiekuńcza i troskliwa za wszelką cenę chce, aby miejsce w którym stacjonują było dla Jacka bezpieczne, dobre, za wszelką cenę zmienia ona szarą rzeczywistość. Każdej nocy maltretowana seksualnie kobieta chowa chłopca w szafie i każe mu liczyć owieczki, aby jak najszybciej zasną i nie oglądał dramatu swej rodzicielki. Dziecko zna jedynie swą matkę oraz wielkiego okrutnego Nicka, od którego uzyskał zabawkę elektroniczną autko na pilot. Świat tego dziecka zamyka się w czterech ścianach i zna w nim tylko to co go otacza. Rodzina przeżywa różne ciężkie chwile, ale matka stara się, aby nie okazywać tego synowi i wszystko ubarwia, pomimo zimna w pomieszczeniu braku prądu i codziennych dogodności stara się wynagrodzić je swemu dziecku. Dziecko przeziębia się, wtedy rodzicielka wymyśla plan ucieczki, że każdego dnia uczy Jacka jak ma się zachować kiedy zawinie go w dywan i jeśli tylko Wielki Nikt weźmie go na zewnątrz ma szybko się odwijać i biec ile sił w nogach z informacją zapisana, przez nią na kartce papieru. Sytuacja ta ma prawo bytu, Wielki Nikt zabiera dziecko owinięte w dywan i wywozi, chłopiec czujnie w głowie rozplanowuje sobie to co ma zrobić o co poprosiła go matka, na światłach rozwija dywan i wybiega z pojazdu.  Wtedy okrutny Wielki Nikt biegnie za nim, jednakże dostrzega, że dziecko jest blisko nieznajomego i wręcza coś, więc postanawia jak najszybciej uciec, policja szybko trafia za niebezpiecznym człowiekiem i rodzina zostaje uwolniona z rąk okrutnego mężczyzny. Powieść niesie pozytywne przesłanie, pomimo dramatu jaki dotknął rodzinę i trwał długo zostają oni wyswobodzeni z rąk tyrana.

Recenzja- Nie oddam dzieci

Młody, lubiany i utalentowany chirurg Sokołowski bardzo wiele czasu poświęca na pracę, przy tym całkowicie zapomina o swoich najbliższych o żonie i dzieciach. Na pozór normalna kochająca się rodzina, a jednak w rodzinie  miała końca. Kobieta wychowuje dzieci, dba o dom a obowiązki domowe musi każdego dnia wykonywać sama, ponieważ jej małżonek każdą chwilę spędza w pracy. W pewnym momencie życia kobieta buntuje się chce, aby rodzina była ważniejsza dla Michała jak praca, prosi aby pojawił się na urodzinach ich dziecka. Młody Sokołowski daje obietnice, że tym razem się pojawi w domu wcześniej i wraz z małżonką i pozostała gromadką dzieci będą mogli wspólnie świętować ten czas i moment urodzin synka.  Jednakże obietnice mężczyzny jak zwykle sa bez pokrycia, kobieta musi pilnie wyjechać. Droga jakby nie miała końca i zapewne mętlik w głowie powoduje, iż nie zauważa samochodu. Sytuacja staje się bardzo dramatyczna podczas wypadku ginie kobieta, wraz z dzieckiem. Sokołowski dowiedziawszy się o tragedii obwinia siebie, że i tym razem zawiódł żonę i rodzinę, nie był na urodzinach swojego dziecka. Wie, iż czasu nie cofnie, nie utuli w ramionach swojej żony, dziecka, nie porozmawia z nimi bo jest z późno…Popada on w coraz większą depresje zapominają, iż ma jeszcze inne dzieci, obowiązki matki spadają na najstarsza córkę. Michał zapomina o całym świecie zamyka się w sobie, już praca nie ma dla niego znaczenia, robił to dla dobra rodziny, a teraz po tragicznym w skutkach wypadku nie pozostało mu nic. Zobojętnienie powodują, iż popada w alkoholizm z którego nie może się wyswobodzić, zaniedbuje cały dom, dla tak młodej nastolatki jednak dbanie o cały dom staje się zbyt trudne. Radzi sobie jak najlepiej potrafi, lecz potrzebuje wsparcia ojca, ten z dnia na dzień coraz bardziej się stacza dochodzi do tego, iż zostaje zwolniony z tak prestiżowej przynoszącej wielkie dochody pracy. Odmawia pomocy najbliższym, zaniedbuje dzieci i dostaje wezwanie na sprawę, sąd chce odebrać mu jego najbliższych ponieważ twierdzi, że nie jest on w stanie wychować ich i dać im drogę do życia. W tym przełomowym momencie Sokołowski budzi się jakby ze snu i chce za wszelką cenę nie dopuścić do zabrania dzieci. Na domiar złego zostaje obwiniany, przez teściową, która żywi do niego wielki żal i wstręt, lecz nie pozwala na to za wszelką cenę chce wypłynąć i wraz z dziećmi płynąć spokojnie przez życie. Sprawy sądowe jakby nie mają końca lecz w ostatnim momencie dzieci nie zostają zabrane. Mężczyzna stara się nadrobić stracony czas. Książka wciąga i nie daje o sobie zapomnieć.

K. Michalak- Nie oddam dzieci

Młody, lubiany i utalentowany chirurg Sokołowski bardzo wiele czasu poświęca na pracę, przy tym całkowicie zapomina o swoich najbliższych o żonie i dzieciach. Na pozór normalna kochająca się rodzina, a jednak w rodzinie  miała końca. Kobieta wychowuje dzieci, dba o dom a obowiązki domowe musi każdego dnia wykonywać sama, ponieważ jej małżonek każdą chwilę spędza w pracy. W pewnym momencie życia kobieta buntuje się chce, aby rodzina była ważniejsza dla Michała jak praca, prosi aby pojawił się na urodzinach ich dziecka. Młody Sokołowski daje obietnice, że tym razem się pojawi w domu wcześniej i wraz z małżonką i pozostała gromadką dzieci będą mogli wspólnie świętować ten czas i moment urodzin synka.  Jednakże obietnice mężczyzny jak zwykle sa bez pokrycia, kobieta musi pilnie wyjechać. Droga jakby nie miała końca i zapewne mętlik w głowie powoduje, iż nie zauważa samochodu. Sytuacja staje się bardzo dramatyczna podczas wypadku ginie kobieta, wraz z dzieckiem. Sokołowski dowiedziawszy się o tragedii obwinia siebie, że i tym razem zawiódł żonę i rodzinę, nie był na urodzinach swojego dziecka. Wie, iż czasu nie cofnie, nie utuli w ramionach swojej żony, dziecka, nie porozmawia z nimi bo jest z późno…Popada on w coraz większą depresje zapominają, iż ma jeszcze inne dzieci, obowiązki matki spadają na najstarsza córkę. Michał zapomina o całym świecie zamyka się w sobie, już praca nie ma dla niego znaczenia, robił to dla dobra rodziny, a teraz po tragicznym w skutkach wypadku nie pozostało mu nic. Zobojętnienie powodują, iż popada w alkoholizm z którego nie może się wyswobodzić, zaniedbuje cały dom, dla tak młodej nastolatki jednak dbanie o cały dom staje się zbyt trudne. Radzi sobie jak najlepiej potrafi, lecz potrzebuje wsparcia ojca, ten z dnia na dzień coraz bardziej się stacza dochodzi do tego, iż zostaje zwolniony z tak prestiżowej przynoszącej wielkie dochody pracy. Odmawia pomocy najbliższym, zaniedbuje dzieci i dostaje wezwanie na sprawę, sąd chce odebrać mu jego najbliższych ponieważ twierdzi, że nie jest on w stanie wychować ich i dać im drogę do życia. W tym przełomowym momencie Sokołowski budzi się jakby ze snu i chce za wszelką cenę nie dopuścić do zabrania dzieci. Na domiar złego zostaje obwiniany, przez teściową, która żywi do niego wielki żal i wstręt, lecz nie pozwala na to za wszelką cenę chce wypłynąć i wraz z dziećmi płynąć spokojnie przez życie. Sprawy sądowe jakby nie mają końca lecz w ostatnim momencie dzieci nie zostają zabrane. Mężczyzna stara się nadrobić stracony czas. Książka wciąga i nie daje o sobie zapomnieć.

Chata

 

W stanie Oregon- stan w północno- zachodniej części Stanów Zjednoczonych, na wybrzeżu Pacyfiku.  Kochająca rodzina czterech dzieci, ojciec wyjeżdża na weekend z młodszymi dziećmi i dwójką nastolatków. Wyprawa zapowiada się wspaniale, sytuacja bezpieczna nagle podczas rozmów dwójka starszych dzieci wypływa kajakiem. Ojciec za wszelka cenę chce pomóc, ponieważ dochodzi do niebezpieczeństwa dwojga płynących kajakiem dzieci. W tym samym czasie ośmioletnia córka mężczyzny zostaje sama. Podczas, gdy ratuje swoje starsze dzieci, ginie jego najmłodsze dziecko. Rodzina jest strasznie zaskoczona zaistniałą sytuacją, ponieważ nigdzie nie mogę znaleźć dziewczynki, dowiadują się także, iż grasuje seryjny morderca i porywa dzieci . Rodzice dochodzą do wniosku, że ich dziecko nie żyje i ciało nie zostaje odnalezione , pomimo wielu tropów nie udaje się odnaleźć ciała i sprawcy. Głowa rodziny nie załamuje się, po dwóch, trzech latach otrzymuje list od Boga. Samochodem przyjaciela pomimo strasznego mrozu dociera do Chaty. W tym domu budzi się i czuje się w innym świecie, nagle jest przepiękna pogoda. Bóg w postaci grubej murzynki rozmawia z tym ojcem i pojawia się Jezus i Duch Święty Farai. Akcja książki zaskakuje czytelnika, zapoznajemy bohatera- ojca który w życiu doznaje wielu cierpień, wychowuje się w trudnej rodzinie w której niejednokrotnie dochodzi do przemocy. Sytuacja wymusza na nim sięgnięcie po kieliszek, ucieka z domu w wieku 12 lat.

W przyszłości zakłada rodzinę i wszystko układa się wspaniale, aż do momentu zaginięcia dziecka, ta sytuacja wywarła na klubowiczach zaskoczenie, smutek, a zarazem chęć przeczytania więcej.

Jednogłośnie książka spodobała się czytelnikom i jest ona godna polecenia.

 

Recenzja- Chata

 

W stanie Oregon- stan w północno- zachodniej części Stanów Zjednoczonych, na wybrzeżu Pacyfiku.  Kochająca rodzina czterech dzieci, ojciec wyjeżdża na weekend z młodszymi dziećmi i dwójką nastolatków. Wyprawa zapowiada się wspaniale, sytuacja bezpieczna nagle podczas rozmów dwójka starszych dzieci wypływa kajakiem. Ojciec za wszelka cenę chce pomóc, ponieważ dochodzi do niebezpieczeństwa dwojga płynących kajakiem dzieci. W tym samym czasie ośmioletnia córka mężczyzny zostaje sama. Podczas, gdy ratuje swoje starsze dzieci, ginie jego najmłodsze dziecko. Rodzina jest strasznie zaskoczona zaistniałą sytuacją, ponieważ nigdzie nie mogę znaleźć dziewczynki, dowiadują się także, iż grasuje seryjny morderca i porywa dzieci . Rodzice dochodzą do wniosku, że ich dziecko nie żyje i ciało nie zostaje odnalezione , pomimo wielu tropów nie udaje się odnaleźć ciała i sprawcy. Głowa rodziny nie załamuje się, po dwóch, trzech latach otrzymuje list od Boga. Samochodem przyjaciela pomimo strasznego mrozu dociera do Chaty. W tym domu budzi się i czuje się w innym świecie, nagle jest przepiękna pogoda. Bóg w postaci grubej murzynki rozmawia z tym ojcem i pojawia się Jezus i Duch Święty Farai. Akcja książki zaskakuje czytelnika, zapoznajemy bohatera- ojca który w życiu doznaje wielu cierpień, wychowuje się w trudnej rodzinie w której niejednokrotnie dochodzi do przemocy. Sytuacja wymusza na nim sięgnięcie po kieliszek, ucieka z domu w wieku 12 lat.

W przyszłości zakłada rodzinę i wszystko układa się wspaniale, aż do momentu zaginięcia dziecka, ta sytuacja wywarła na klubowiczach zaskoczenie, smutek, a zarazem chęć przeczytania więcej.

Jednogłośnie książka spodobała się czytelnikom i jest ona godna polecenia.

 

Recenzja powieści Kateriny Tuckovej „Wypędzenie Gerty Schnirch”

Katerina Tuckova to czeska pisarka, która debiutowała w 2009 roku powieścią „Wypędzenie Gerty Schnirch”. U nas najpierw ukazała się jej druga książka „Boginie z Zitkovej”. Na jej debiutancką powieść musieliśmy czekać do 2019 roku.

Młoda autorka podjęła w niej trudny temat wojny widzianej z perspektywy losów pojedynczego człowieka. Jest nim tytułowa bohaterka, Gerta Schnirch, urodzona w Brnie z ojca Niemca i matki Czeszki. To pochodzenie sprawi, że będzie musiała mierzyć się z piętnem niemieckości, której tak naprawdę w niej nie było, „mimo że ojciec bardzo się starał”. Spokojne życie wśród czeskiej i niemieckiej społeczności Brna skończy się z chwilą dojścia Hitlera do władzy. Wielu jego niemieckich mieszkańców poczuje swoją siłę, w rodzinach mieszanych dojdzie do rozłamu. Gerta będzie musiała ulec faszystowskim zapędom ojca i brata. Matka, cierpiąc w milczeniu, wkrótce umrze.

Katerina Tuckova pokazuje losy tytułowej bohaterki od jej dzieciństwa do śmierci w 2000 roku. Zaczynamy śledzić jej życie od morderczego marszu w maju 1945 roku, gdy brneńscy Niemcy, głównie kobiety z dziećmi i osoby starsze, zostali wypędzeni z miasta. Szli około 50 kilometrów w kierunku granicy z Austrią; wielu nie przeżyło. Wypędzenie Niemców było odpowiedzią na przemówienie prezydenta Edwarda Benesa, który „chciał ostatecznie zlikwidować kwestię niemiecką w kraju”. Główna bohaterka ze swoją kilkumiesięczną córką trafia na wieś, gdzie musi ciężko pracować, wciąż wierząc, że wróci do rodzinnego Brna. Gdy jej się to uda po kilku latach, wciąż będzie mierzyć się z piętnem nazisty.

Przyglądając się kolejnym etapom życia Gerty, zastanawiałyśmy się w naszym klubowym gronie nad tym, jak smutny był jej los. Ona sama „łudziła się, że kara wynika z winy”. Jej wina tkwiła w tym, że była pół Niemką i to już wystarczyło, by nienawidzić jej i córki Barbory, by nie traktować jej jak człowieka. Wiara w sprawiedliwość stopniowo w niej malała. Pragnienie normalnego, spokojnego życia dla siebie i córki sprowadzało się do walki o byt, szczęście zawęziło się do dwóch lat z Karlem.

Nic więc dziwnego, że uczuciem dominującym podczas czytania jest smutek. Czuje się go i po lekturze, gdy przychodzi refleksja nad wojną i jej skutkami, nad tym, że i teraz, obok nas w Ukrainie, dzieją się straszne rzeczy. W powieści Tuckovej wiele jest wstrząsających scen, autorka bardzo stara się, by przybliżyć realia tamtych trudnych lat, wojennych i powojennych, przemiany społeczne i polityczne. Podaje szczegóły, dokładnie odtwarza topografię Brna, zamieszcza fragmenty przemówienia Benesa, petycję Stowarzyszenia Młodzieży do Porozumienia Wielokulturowego. Naszą uwagę zwróciły też portrety kobiet, to nie tylko Gerta, ale i współtowarzyszki jej niedoli: Teresa, Johanna, Hermina, Ula; to pięknie pokazana sylwetka babci Zipfelovej, którą bardzo ciepło wspomina Barbora, córka Gerty.

Obszerna, licząca ponad czterysta stron powieść wymaga uważności, są tu retrospekcje, zmienia się narracja, wiele jest faktów i postaci historycznych. Na pewno młoda Czeszka chciała, pisze o tym na wstępie książki, „uczcić pamięć ofiar” marszu, przypomnieć niemieckich mieszkańców Brna, jej rodzinnego miasta. „Wypędzenie Gerty Schnirch” to także oskarżenie wojny, przemocy i nienawiści, podziałów między ludźmi. To zwrócenie uwagi na potrzebę refleksji nad takimi pojęciami, jak krzywda, potrzeba odwetu, sumienie, przynależność etniczna, rozliczenia, pamięć. Katerina Tuckova napisała mądrą i ważną powieść. Lektura obowiązkowa.

 

Wiesława Kruszek

Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja powieści Sylwii Chutnik „Tyłem do kierunku jazdy”

Czytam książki Sylwii Chutnik od czasu jej świetnego debiutanckiego „Kieszonkowego atlasu kobiet”. Nie zawodzą mnie. Jej najnowsza, „Tyłem do kierunku jazdy”, spodobała się też wszystkim klubowiczkom.

Podobnie jak w większości jej książek mamy tu kobiece bohaterki, z babcią Stasią i wnuczką Magdą w rolach głównych. Mężczyźni są tu zdecydowanie w tle, na drugim planie pozostaje też córka Stasi i matka Magdy – Krystyna. Miejsce akcji też jest charakterystyczne dla autorki; to Warszawa i to od lat powojennych (nawet z małym wojennym epizodem) aż do czasów współczesnych.

Brawurowo i barwnie nakreślona została sylwetka warszawianki Stasi wspominającej na szpitalnym łóżku swoje życie. Słucha jej wnuczka, dziewczyna po tranzycji zrobionej zresztą dzięki wydatnej pomocy finansowej babci. To ona, w przeciwieństwie do matki, wspiera Magdę, przekazując jej na przykładzie swojego życia wiele rad. Sprowadzają się one do jednej najważniejszej zasady: „Bądź taka, jaka chcesz być. Kochaj tych, których chcesz, i w ogóle się niczym nie przejmuj”. Stasia tak postępowała, idąc przebojem przez życie, wykorzystując wszystkie możliwości; kochając i zdradzając, otwierając sklep z galanterią, komis czy robiąc biznes na plastiku.

Magdzie jest zdecydowanie trudniej. Autorka pokazuje dramat transpłciowej dziewczyny, jej poszukiwanie kontaktów i bliskości, niezrozumienie u rodziców. „Nigdy nie była u siebie. Tu, w matczyźnie swej biało – czerwonej”. Często odwiedza klub „Pogłos” na Woli (przestał istnieć w październiku 2022 roku), ogląda występy drag queer, czasem ucieka w sny. Nie może porozumieć się z matką, przedstawioną w powieści jako taka typowa mieszczańska pani domu z obsesją na punkcie sprzątania i robienia przetworów oraz wizją: „Co ludzie powiedzą!”

Odnajdowanie się bardziej w relacjach z babką niż z matką przypomina trochę powieści Joanny Bator, m.in. w„Piaskową Górę”, „Chmurdalię” czy „Gorzko, gorzko”. Wygląda na to, że ten przeskok pokoleniowy jest korzystny dla zacieśnienia więzi na linii babcia – wnuczka.

Sylwia Chutnik, podejmując trudny temat, podeszła do niego w sposób dość zabawny. Wszystkim klubowiczkom bardzo podobał się język powieści, z nawiązaniami do tekstów piosenek („to był maj, pachniała piekarnia”), wierszy (Szymborska, Papusza) czy różnych powiedzonek. Można zaśmiewać się w głos, czytając śmiałe zwierzenia babci i obruszającą się niekiedy na tę otwartość wnuczki, ironiczne uwagi na temat „wiecznego” sprzątania czy zabawne porównania. Uwagę zwracają tytuły rozdziałów, np. „Jak uprawiać seks, i to z inną osobą?” albo „Jak umierać z rozmachem?”

Lekka językowo forma powieści nie przesłania oczywiście wagi problemów poruszanych przez autorkę. Rozmawiałyśmy o tym, jak trudno, zwłaszcza w naszym społeczeństwie, żyć osobom odbiegającym od powszechnie uznawanych norm. Nawiązywałyśmy do reportażu Piotra Jaconia o osobach transpłciowych i ich bliskich.

Tyłem do kierunku jazdy” jest z pewnością ważnym głosem w dyskusji nad tolerancją i akceptacją inności. Sylwia Chutnik dedykuje ją „osobom, które nie mieszczą się w żadnej narzuconej normie”, zaznaczając, że „dzięki nim ten świat jest lepszy”. Z tym przesłaniem wszystkie się zgadzamy, polecając gorąco opowieść o babci Stasi i jej wnuczce Magdzie.

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja pt." Musimy coś zmienić"

Książka pt. " Musimy coś zmienić. 14 spojrzeń na pewnąhistorię miłosną"  to opowieść  głównie o dwójce bohaterów, którzy zapoznają się w collegu, jednakże brak komunikacji mięzy nimi i skrywana tajemnica uniemożliwiają na bliższe relację. Wszyscy pozostali bohaterowie przyjaciele, , znajomi, kierowca autobusu twierdzą, iż nie ma idealniejszej pary jak tych dwoje młodzieńców. Nie zwracają oni jednak na siebie większej uwagi, pomimo to wszyscy wokół nich twierdzą, że sa dla siebie stworzeni. Nawet o ich bliższej relacji miłosnej, są przekonani żyrafa i wielka stopa, którzy tak w rzeczywistości nie przejawiaja ku nim większej sympatii, jednakże ich brak komunikacji, zainteresowania sobą zakłóca dalsze relacje. Zadanie, które wymaga opisu drugiej osoby bez używania przymiotników sprawia nie lada wyzwanie . Akcja książki adresowana jest dla nastolatków, którzy wkraczają w burzliwy świat dorosłości, nie wiedzą jak przejść przez życie, są nieświadomi pierwszej miłości, nawiązuja nowe relacje w otoczeniu. Książka dość trudna, czasami zabawna, stwierdzam iż można ja polecić nastolatkom. 

Dziewczyny z Portofino

                      Powieść pt. „Dziewczyny z Portofino” to historia kilu kobiet, które wywodzą się z różnych odmiennych środowisk, w których pojawiają się problemy takie jak alkoholizm, przemoc domowa i brak zrozumienia. Młode, ambitne dziewczyny mają swoje plany na przyszłość, choć zdają sobie sprawę, iż na drodze do celu życie zawsze stawia wyzwania. Portofino to dzielnica Warszawy to właśnie tam wprowadzają się do bloku kobiety z różnych rodzin, a każda z nich zmaga się z trudnościami.

W książce zapoznajemy wiele kobiet, które borykają się ze swoimi problemami i trudnościami rodzinnymi. W jednej z rodzin pochodzącej ze wsi, ojciec tyran psychicznie i fizycznie maltretuje matkę. Żona mężczyzny to wykształcona kobieta, ciężko zarabiająca na życie, dla której priorytetem jest bycie matką i żoną. Córka  nie może się z tym pogodzić i podpowiada matce, aby wzięła rozwód z tym człowiekiem i zaczęła żyć. Przykładna matka jednak nie zna innego schematu rodziny i pomimo bólu trwa w związku bez przyszłości. Z kolei Agnieszka, córka znanych lekarzy, ma wielkie perspektywy. Niechciana ciąża sprawia, iż decyduje się ona na ryzykowny krok i usuwa ciążę. Inna kobieta jest krytykowana przez rodziców i pomimo, że rodzice są bogaci wyjeżdża do Niemiec realizować swoje marzenia. Żona lekarza wpada w depresję poporodową, decyduje się na przerwanie studiów. Bohaterki same muszą zadbać o swoje losy, rodzice mało interesują się nimi.

Jedna z bohaterek wyjeżdża do Niemiec, aby tam zarobić pieniądze na lepszą przyszłość. Jej losy nie należą do lekkich, ponieważ pracuje jako prostytutka. Wracając po kilku latach do ojczyzny kupuje mieszkanie obok swojej matki, która  w tak ważnym momencie jej życia odwraca się. Wszystkie trudności i perypetie rodzinne jak w życiu układają się. Książka to retrospekcja, wydarzenia i miejsca są zawsze w pamięci bohaterów.

Pomimo wszystkich przykrych doświadczeń, przyjaźń między kobietami przetrwała.

Recenzja książki Marii Konwickiej „Byli sobie raz”

Maria Konwicka napisała interesującą opowieść o swojej rodzinie. Przez trzy lata porządkowała mieszkanie rodziców, głównie ojca, bo ten po śmierci żony żył w nim samotnie przez prawie szesnaście lat. Znalazła liczne zdjęcia, pamiątki rodzinne, listy, kartki z zapiskami i szereg rzeczy, które z pewnością przyczyniły się do ożywienia wspomnień z przeszłości.

Dla czytelnika książka jest okazją do poznania rodziny Marii po mieczu i po kądzieli. Tu wszystkie klubowiczki zgodnie przyznały, że miały możność przyjrzenia się artystycznej rodzinie Leniców, z której wywodziła się żona Tadeusza Konwickiego, Danuta, znana ilustratorka książek dla dzieci czy ilustracji do „Świerszczyka”. Na uwagę zasługują tu zarówno jej ojciec, malarz Alfred Lenica czy brat, Jan, artysta plastyk pewnie bardziej znany za granicą. Dowiedziałyśmy się, że rodzina Tadeusza Konwickiego była zupełnie inna, rygorystyczna i religijna, a „czytanie książek w domu Blinstrubów uważano za rozpustę”.

I tak Maria Konwicka snuje swoją barwną opowieść o Lenicach, Konwickich, Blinstrubach, Kubowiczach i wielu, wielu innych. Opowiada o rodzinnych pobytach na wakacjach w Chałupach, o przyjaźni z Holoubkami, Łapickimi, Dziewońskimi, o słynnym stoliku w kawiarni „Czytelnika”.

W podzielonej na cztery części (bez tytułów) książce autorka płynnie przechodzi z tematu na temat. To taki trochę natłok myślowy, w sumie ładnie oddany. Córka Konwickich spędziła prawie trzydzieści lat w Ameryce, więc poświęca i temu sporo miejsca. Dzieli się swoimi doświadczeniami, opowiada o znanych rodakach, których tam spotkała, m.in. Elżbiecie Czyżewskiej, Jerzym Kosińskim, Leopoldzie Tyrmandzie. Spogląda na swoje życie, dokonania, pisze dużo o mistycyzmie, ezoteryce, wróżbach, hipnozie, astrologii, bo to tematy żywo ją interesujące. Wierzy też, że mają czasem istotny wpływ na jej losy.

Pewnymi „nadprzyrodzonymi” właściwościami był ponoć obdarzony słynny kot Konwickich, Iwan, ofiarowany rodzinie przez Marię Iwaszkiewicz. Jest bohaterem wielu anegdot, widzimy go na zdjęciach, jest na okładce książki. Liczne zdjęcia są zresztą wielką zaletą książki. Oglądamy Konwickich w Paryżu, w Ameryce, Kanadzie. Patrzymy na przedwcześnie zmarłą młodszą córkę Konwickich, Annę. Czytamy zabawne i wzruszające zapiski na kartkach, fragmenty z „Kalendarza i klepsydry”, „Nowego Światu i okolic” czy cyklu „Ameryka, Ameryka”.

Choć naszym, klubowiczek, zdaniem Maria nie odziedziczyła talentu pisarskiego po ojcu, to dzięki jej książce mamy okazję odbyć niezwykle udane spotkanie z rodziną autora „Zorzy polarnych”, „Kompleksu polskiego”, „Bohinia” i innych pięknych powieści. Zachęcamy do lektury „Byli sobie raz”.

  

Złoty sen Grażyna Jeromin- Gałuszka

 

„Złoty sen” to powieść wielowątkowa - to historia losów kilku kobiet znajdujących się w starej willi. W hotelu wypoczywa wiele kuracjuszek, które każdego lata przyjeżdżają w to samo miejsce. Właścicielka madame Lili staruszka jest osobą, która w dziwny sposób skupia u siebie wiele kobiet. Każda z nich jest inna – mają swoje wady i zalety, inne problemy i swoje życie. Ada i Madame Lili jako małe dziewczynki zaprzyjaźniają się ze sobą, wspierają się, są nierozłączne, obydwie darzą jednego z mężczyzn dużym zainteresowaniem i miłością.  Czarujący Wiktor jednak okazuje się niezłym draniem. Monotonię i jednostajność dnia codziennego zakłóca przyjazd Ady, która po dwudziestu latach wraca. Kobieta zostawiając syna musi wrócić, aby wyjaśnić sprawę, która nie daje jej spokoju. W trakcie przebywania w willi nagrywa na magnetofon ważny komunikat, który chce przekazać przyjaciółce. Kobieta wyjaśnia w nim sytuację, która zmusiła ją do ślubu z Wiktorem. Porusza temat, iż życie z tym człowiekiem nie było piękne. W nagraniu wyjaśnia prawdę dlaczego wzięła ślub. Następnie, Ada ginie w niewyjaśnionych okolicznościach.  Fabuła powieści to wspomnienia, które snują kobiety w przełomowych momentach swojego życia.

Książka pt. „ Złoty sen” to historia, która po latach wyjaśnia prawdę, przez którą dwie kobiety, które były nierozłączne, gubią wspólny język i stają się sobie obcymi ludźmi.

Czytaj więcej: Złoty sen Grażyna Jeromin- Gałuszka

Złoty sen

 

„Złoty sen” to powieść wielowątkowa - to historia losów kilku kobiet znajdujących się w starej willi. W hotelu wypoczywa wiele kuracjuszek, które każdego lata przyjeżdżają w to samo miejsce. Właścicielka madame Lili staruszka jest osobą, która w dziwny sposób skupia u siebie wiele kobiet. Każda z nich jest inna – mają swoje wady i zalety, inne problemy i swoje życie. Ada i Madame Lili jako małe dziewczynki zaprzyjaźniają się ze sobą, wspierają się, są nierozłączne, obydwie darzą jednego z mężczyzn dużym zainteresowaniem i miłością.  Czarujący Wiktor jednak okazuje się niezłym draniem. Monotonię i jednostajność dnia codziennego zakłóca przyjazd Ady, która po dwudziestu latach wraca. Kobieta zostawiając syna musi wrócić, aby wyjaśnić sprawę, która nie daje jej spokoju. W trakcie przebywania w willi nagrywa na magnetofon ważny komunikat, który chce przekazać przyjaciółce. Kobieta wyjaśnia w nim sytuację, która zmusiła ją do ślubu z Wiktorem. Porusza temat, iż życie z tym człowiekiem nie było piękne. W nagraniu wyjaśnia prawdę dlaczego wzięła ślub. Następnie, Ada ginie w niewyjaśnionych okolicznościach.  Fabuła powieści to wspomnienia, które snują kobiety w przełomowych momentach swojego życia.

Książka pt. „ Złoty sen” to historia, która po latach wyjaśnia prawdę, przez którą dwie kobiety, które były nierozłączne, gubią wspólny język i stają się sobie obcymi ludźmi.

Czytaj więcej: Złoty sen

Recenzja książki Beaty Biały „Słońca bez końca. Biografia Kory”

Nie jest łatwo napisać ciekawą biografię. Z pewnością trzeba dotrzeć do wielu źródeł, do tego, co już wcześniej na temat danej osoby napisano, odbyć rozmowy z tymi, którzy ją znali. Potem konieczne jest uporządkowanie materiału i nadanie mu interesującej formy. Na spotkaniach DKK miałyśmy okazję rozmawiać o biografiach, które bardzo się nam podobały. Wspomnieć tu można chociażby książkę o Komedzie Magdaleny Grzebałkowskiej czy o Simonie Kossak Anny Kamińskiej.

Słońca bez końca” – to słowa, którymi, jak pisze we wstępie Beata Biały, „Kora zazwyczaj pozdrawiała, a które otulały ciepłem i czułością”. Taki jest tytuł książki mającej być biografią artystki, czy jednak spełnia to zadanie?

Tytuł zgodnie pochwaliłyśmy, początkowe rozdziały też czytało się dobrze. Przybliżają trudne dzieciństwo Kory, wtedy jeszcze Olgi Ostrowskiej, i lata jej młodości. Stopniowo autorka dodaje coraz więcej wywiadów z osobami znającymi piosenkarkę – mniej lub bardziej. Padają podobne pytania, odpowiedzi też w sumie zaczynają się powielać. Głos zabierają m.in. syn Mateusz, liczni przyjaciele, fani, fryzjer, styliści, muzycy. Długo by wymieniać całą plejadę osób, których wspominki, anegdoty, jakieś niespecjalnie śmieszne żarciki zdominowały książkę. Czytanie staje się coraz bardziej męczące, liczne powtórzenia są po prostu nużące. Gdy dochodzi jeszcze drążenie tematu choroby i śmierci, ma się ochotę powiedzieć: „Dość”! Są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. Po co tutaj opiekunka medyczna, która zdradza ostatnie słowa Kory, opowiada z detalami o jej odchodzeniu.

Olga Jackowska pisała piękne, poetyckie teksty i to one mówią wiele o niej. Owszem, Beata Biały zamieszcza ich fragmenty, dość luźno jednak wiążąc je z następującymi po nich rozdziałami. Zamieszczone na końcu książki dwa portrety, filozoficzny i astrologiczny, nie są zbyt interesujące, próbują ująć „naukowo” to, co w sumie wcześniej zostało już napisane. Całość robi wrażenie mało spójnego przekazu, dodawania kolejnych rozdziałów chyba po to, by książka zyskała na objętości, np. rozdział „marihuana”. Tytuły rozdziałów są pisane małą literą, co dla mnie jest dość denerwujące.

Kora była z pewnością osobą charyzmatyczną, poetką, wokalistką, która porywała tłumy na swoich koncertach. Beacie Biały nie bardzo udało się taką właśnie artystkę pokazać. W naszym klubowym gronie stwierdziłyśmy, że poprzez drążenie, dociekanie, koncentrowanie się czasem na mało istotnych szczegółach odzierała Korę z jej magii i magnetyzmu. Dobrze chociaż, że w książce znalazło się wiele zdjęć z różnych etapów jej życia. Warto je obejrzeć, włączyć piosenki Kory i Maanamu, wsłuchać się w teksty, w proste słowa o miłości, życiu, przyrodzie. „Po prostu bądź”, „Krakowski spleen”, „Jestem kobietą” i wiele, wiele innych pięknych i wciąż aktualnych tekstów, do tego wspaniała muzyka Marka Jackowskiego.

 

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja powieści Jakuba Małeckiego „Święto ognia"

Święto ognia" to historia rodziny Łabendowiczów opowiedziana z perspektywy trojga jej członków: 21-letniej Anastazji, dziewczyny z porażeniem mózgowym, jej 30-letniej siostry Łucji i ich ojca. O matce początkowo niewiele wiadomo, spowija ją tajemnica, ale stopniowo jej nieobecność będzie wyjaśniana.

Najważniejsza w powieści zdaje się być Nastka, która, jak to sama określa, „bardzo potrafi patrzeć". Porusza się na wózku, nie mówi, właściwie rozumie ją tylko Łucja. Chciałoby się pochwalić autora, że taką właśnie niepełnosprawną osobę uczynił bohaterką książki. Piszę w trybie przypuszczającym, bo kilku klubowiczkom, w tym i mnie, bardzo nie spodobał się sposób jej pokazania. Małecki zinfantylizował tę dziewczynę, przedstawił ją w zasadzie jako dziecko, które, by rozśmieszyć tatę, wypluwa rzodkiewkę, o rehabilitacji mówi fikumiku, cieszy się na wizytę dziadków, bo „będzie granie łyżkami na garnkach i rzucanie czymś w babcię"! Jest tu też pewna niekonsekwencja, bo jednocześnie Anastazja zdała maturę, co jest dość zastanawiające przy jej ograniczeniach.

Jakub Małecki, dla mnie, podobnie jak i w innych swoich powieściach (czytałam w sumie sześć), dość ogólnikowo kreśli sylwetki bohaterów, powierzchownie analizuje motywy ich zachowania, czasem niejasne, niezrozumiałe, mało odpowiedzialne – ojciec zostawia córkę samą w nocy, mimo iż boi się, że wypadnie z łóżka lub zakrztusi się śliną. Łucja, która ma szansę zatańczyć wreszcie w balecie główną rolę, ukrywa kontuzję, łykając bardzo duże ilości środków przeciwbólowych, co nie może dobrze się skończyć. Weźmy do tego jeszcze dziadka, który, by zabawić wnuczkę, „rzucał w przejeżdżające auta woreczkami z wodą" i to z kładki nad ulicą!!

Moim zdaniem, podzielało je też kilka klubowiczek, autor naszkicował pewną historię, nie rozwijając jej zanadto, „poupychał" trochę opowieści w skromne ramy książki (ma 253 stron, ale gdyby zapełnić puste miejsca, byłoby znacznie mniej). Nie pokazał prozy życia z osobą niepełnosprawną, jakoś tak wszystko się tam układa prawie bezproblemowo.

Przyznaję jednak, że taki jest pogląd tylko części osób. W naszym gronie znalazło się kilka klubowiczek na czele z moderatorką, panią Anią, które nie zgadzały się z krytycznymi opiniami. Zobaczyły w „Święcie ognia" wzruszającą historię o marzeniach niepełnosprawnej dziewczyny, wrażliwej na otoczenie, dostrzegającej więcej niż inni. Podkreślały optymizm bohaterki, to jej widzenie np. dnia ze spacerem jako „wielkiego", jej wizję życia, w którym „będzie fajnie, a może nawet ekstra". Łucja z kolei to dla nich dziewczyna dążąca z wielką konsekwencją do wyznaczonego sobie celu.

Tak dyskutując o książce, ścierałyśmy się w swoich ocenach, jednak wszystko w „atmosferze wzajemnego zrozumienia". Na pewno była też okazja, by poruszyć istotne kwestie związane z postrzeganiem osób niepełnosprawnych w naszym społeczeństwie czy funkcjonowaniem klas integracyjnych.

Jakub Małecki jest autorem ponad trzydziestu książek, cieszy się dużą popularnością, zdobywa nagrody. Niektórym jego proza bardzo się podoba, innym niekoniecznie. Pozostaje mi zacytować łacińską sentencję: „De gustibus non disputandum est".

Wiesława Kruszek - Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Statystyki działalności

Wykaz zakupionych ksiażek

Jak założyć lub dołączyć?

KONTAKT

Koordynatorkami wojewódzkimi DKK są:
Danuta Wachulak i Magdalena Szymańska
(Dział Metodyki, Analiz i Szkoleń WBP w Łodzi).

tel. 42 663 03 53
42 63 768 35

adres e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Deklaracja dostępności

2011 WiMBP w Łodzi