Recenzje czytelników klubów DKK
Telefrenia-Edwarda Redlińskiego
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 13, listopad 2012 15:52
- Marlena Strychalska
Andrzej K., pięćdziesięciolatek, choć wykształcony, pracuje w "dziupli" z gazetami i pożera kolorową prasę. Jego była żona, niczym Alexis z "Dynastii", pławi się w bogactwie, a syn wydaje się uzależniony od telewizji. Nieoczekiwanie poznaje piękną farmaceutkę podobną do Catherine Deneuve i próbuje umówić się z nią na randkę. Ale prawdziwy przełom w jego życiu zdają się zapowiadać dopiero refleksje po odejściu Papieża. Czy w dzisiejszym świecie, zdominowanym przez agresywną telewizję, reklamy i tabloidy jest jeszcze miejsce na głębsze wartości i poszukiwanie prawdy? Redliński, z wielkim darem obserwacji i jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru, tworzy niezapomnianych bohaterów wpisanych w naszą zwariowaną codzienność, która jednak w końcu zależy od nas samych.
Edward Redliński ma świetne wyczucie gorącego tematu. Ma też zadziwiającą skłonność do rozbrajania bomb, które sam podrzuca. W "Krfotoku" (2000) żarliwie bronił stanu wojennego, ale bynajmniej nie zachęcił nas do przemyślenia na nowo polskich spraw z lat 1980-81. W "Transformejszen" (2002) sformułował radykalną krytykę przemian ustrojowych zainicjowanych w 1989 r., lecz o polskim kapitalizmie powiedział raptem tyle, że krzywdzi i ogłupia niewinnych ludzi.
Nie inaczej jest w najnowszym dziele Redlińskiego. Tym razem pisarz zajął się nabrzmiałym problemem, jakim jest uzależnienie od telewizji, gazet, internetu, reklam i innych form medialnych, które pustoszą umysł i duszę współczesnego człowieka. Ale zrobił coś jeszcze: ów nośny problem połączył z chorobą (co podpowiada sam tytuł powieści - "Telefrenia") i zindywidualizował. W aberrację osunął się narrator i główny bohater powieści. Chory człowiek opowiada o chorym świecie, a to znaczy, że my sami jesteśmy bezpieczni, że nie o nas ta bajka.
Kmicic, przybysz ze wsi, student politechniki, nie czytał książek, toteż nie wiedział, że jego imię i nazwisko jest literacko obciążone. Dowiedział się dopiero w chwili, kiedy bibliotekarka postanowiła go skojarzyć z Oleńką Billewiczówną, również studentką. Ich ślub tylko o kilka miesięcy wyprzedził premierę kinową "Potopu". I tak to się zaczęło - żona inżyniera Kmicica wystylizowała się na Małgorzatę Braunek, w swoim mężu chciała widzieć Daniela Olbrychskiego, ale Andrzej K. do szaleństwa był zakochany w Catherine Deneuve. Tych dwoje rozstało się także pod wpływem filmu - serialu "Dynastia". Żona inżyniera wcieliła się ponoć w zimną i wyrachowaną Alexis.
Pamiętajmy, że o tym wszystkim powiadamia bohater, który wszędzie widzi uzależnienie: synowi wmawia uzależnienie od telewizji i internetu, córce - od sportów ekstremalnych. Sam - jeszcze w latach 70. - był kinomaniakiem, potem po kilkanaście godzin na dobę oglądał telewizję, wreszcie wyrzucił telewizor, ale zaczął namiętnie czytać wszystkie ukazujące się u nas tabloidy i kolorowe magazyny, zwane w powieści "pleplotami". Łatwo mu to przyszło, ponieważ po upadku kombinatu budowlanego, w którym za PRL-u pracował, wziął robotę sprzedawcy w kiosku z gazetami.
Obszerna warstwa retrospekcyjna odsłaniająca biografię 55-letniego inżyniera wmontowana została w akcję powieściową, która obejmuje kilka miesięcy roku 2005 (od połowy lutego do połowy kwietnia). W tym czasie Kmicic ponownie zakocha się w Deneuve (w tej roli obsadzi pewną aptekarkę), pojawi się na mityngach, gdzie leczą się "anonimowi samobójcy", "anonimowi meteopaci" i inni uzależnieni, a nade wszystko wespół z synem Karolem weźmie udział - rzecz jasna jako konsument - w wielkim medialnym spektaklu związanym z agonią, śmiercią i pogrzebem Jana Pawła II.
Fragmenty, w których nieszczęsny inżynier i jego syn wsłuchują się w komunikaty o zdrowiu Papieża, a następnie próbują się włączyć w ogólnonarodową żałobę, są nie tylko błyskotliwe, ale i na swój sposób bezwzględne.
Po pierwsze, Redliński ustami swojego bohatera zadaje fundamentalne pytanie: "Czy to się dzieje naprawdę?". Andrzej K. żył dotąd życiem gwiazd, o którym donoszą pisma brukowe, czuł się szczęśliwy tylko w świecie całkowicie wykreowanym przez media. Czy śmierć Papieża należy do tego samego porządku? - pyta nieco prowokacyjnie autor "Telefrenii".
Po drugie, Redliński kwestionuje dzieło wielkiej przemiany duchowej, jaka rzekomo dokonała się w Polsce w kwietniu ubiegłego roku. Najbardziej prowokacyjną sceną jest ta, kiedy to obaj Kimicice zaraz po komunikacie o śmierci Papieża udają się na nocną mszę. Nie trafiają tam jednak, ponieważ po drodze spotykają menela, który naciąga ich na wspólną wódkę w krzakach i modlitwę. Nieco później dowiadujemy się, że młody Kmicic, playboy i hedonista, postanowił wstąpić do zakonu dominikanów.
W finale powieści mamy do czynienia z wielce efektowną zmyłką. Otóż Andrzej K. chce się przebudzić. W tym celu przyjeżdża na wieś, do miejsca, z którego ongiś wyruszył do Warszawy. Wcześniej każdy napotkany przez niego człowiek nosił nazwisko którejś z gwiazd filmu lub estrady - teraz wśród swoich, rodziców i sąsiadów, już tak nie jest. Wydaje się, że życie wróciło do normy, a bohater zostanie ocalony. Nic z tego - odezwała się mania prześladowcza. Kmicic widzi szatana, najczęściej jako bestię wcieloną w psa. Rzecz kończy się groteskowym pojedynkiem z bestią, który błyskawicznie zostanie przekształcony w "klasyczny niuz": człowiek zagryzł psa.
Niestety, ta szalenie dowcipna powieść poniekąd sama się unieważnia. Raz - poprzez kostium choroby. Czytając "Telefrenię", powiemy: "To się zdarza, niektórzy przesadzają z oglądaniem filmów lub czytaniem brukowców. Sami sobie winni". Dwa - za sprawą wszędobylskiego żywiołu satyry i zgrywy. To tylko karykatura, zbiór żarcików, któżby się przejmował.
„Śnieg” Orhana Pamuka
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 13, listopad 2012 15:49
- Marlena Strychalska
„Śnieg” to pierwsza książka tureckiego pisarza, laureata literackiej Nagrody Nobla –Orhana Pamuka, którą możemy przeczytać po polsku. Za sensacyjno-kryminalną fabułą kryje się próba dotarcia do źródeł współczesnego terroryzmu.
Do tej pory autor ten znany był u nas głównie z doniesień prasowych na temat procesu, jaki wytoczono mu w ojczyźnie za wypowiedź dla szwajcarskiej gazety, w której przyznał, że około miliona Ormian padło ofiarą ludobójstwa z rąk Turków podczas I wojny światowej.
Akcja tej 550-stronicowej książki rozgrywa się w latach 90.,
w odciętym od świata przez gwałtowne opady śniegu Karsie. Główny bohater, turecki poeta Ka, przyjeżdża tam, by na zlecenie postępowej stambulskiej gazety napisać reportaż o pladze samobójstw wśród młodych muzułmanek. To powód oficjalny. Właściwy cel jego odwiedzin w tym mieście to chęć znalezienia sobie tureckiej żony, z którą mógłby wrócić do Niemiec, gdzie korzystając ze statusu uchodźcy politycznego, mieszka od kilkunastu lat.
Kobietą tą jest Ipek, dawna przyjaciółka ze studiów, która porzuciła niedawno męża, kandydata na burmistrza z ramienia partii islamskiej w mających się odbyć za kilka dni w Karsie wyborach.
Prowincjonalny Kars staje się miejscem zdarzeń, o których marzyli tytułowi bohaterowie "Biesów" Dostojewskiego - zwolennicy laickiej Turcji przejmują władzę i przystępują do rozprawy z wrogami postępu. Zamykają w więzieniach i poddają torturom wszelakich wrogów republiki.
Ka, przybysz z Europy, przestał rozumieć niewidzianą od lat ojczyznę. Nie uniknie wplątania w te krwawe wydarzenia. Współczuje masakrowanym ofiarom przewrotu, lecz doskonale zdaje sobie sprawę, że gdyby role się odwróciły - to znaczy, gdyby władzę w mieście przejęli islamiści - on sam nie przeżyłby w Karsie ani jednego dnia. Nie wierzy już w dawne lewicowe ideały, za wierność, którym zbyt wielu jego przyjaciół w przeszłości zapłaciło życiem. Chce tylko wydostać się z miasta pierwszym pociągiem wraz z Ipek.
Wszystkie te wydarzenia przedstawił nam przyjaciel Ka prozaik stambulski Orhan Pamuk. Pisarz wybiera się po latach w podróż śladami Ka, do Frankfurtu i Karsu, by odnaleźć zaginiony zeszyt poety. Ka zanotował w nim kilkanaście ostatnich napisanych przez siebie wierszy - całkiem jak bohater powieści Borysa Pasternaka czerniący papier pośród rewolucyjnej pożogi.
To ciekawa, dobrze skonstruowana i napisana klarownym językiem powieść. Jest bogatym źródłem wiedzy o Turcji.
Pensjonat Piotra Pazińskiego-recenzja
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: wtorek, 25, wrzesień 2012 13:43
- Monika Wajman
"Pensjonat" Piotra Pazińskiego daje niesamowitą przyjemność czytania. To najlepsza alternatywa na miłe spędzenie wieczoru. Zanurzamy się w świat melancholii, wspomnień, przemijania. Główny bohater odwiedza żydowski dom wypoczynkowy, w którym jako dziecko bywał z babcią. Kiedyś tętniący życiem, dziś opustoszały jest symbolem odchodzącego świata, ciszy, która po nim pozostała. Opowieść przesiąknięta jest tęsknotą i smutkiem. Wspomnieniem o tych, których już nie ma. Przedstawia dawne życie w pensjonacie, rozmowy, zwyczaje, toczone spory. Przywołuje historię narodu żydowskiego, jego kulturę i tradycję, która po wojnie powoli umiera. Teraz ci, którzy dawniej zamieszkiwali pensjonat obecni są tylko na starych fotografiach i w pamięci narratora. A wszystko to napisane pięknym językiem, który można smakować jak najlepszą delicję. Nie dziwi zatem, że Piotra Pazińskiego uhonorowano Paszportem Polityki.