Wyszukiwanie:

Logowanie:

Realizatorzy:

Recenzje czytelników klubów DKK

Recenzja książki "Skaza" Zofii Borowskiej-Wyrwy

Akcja książki Zofii Borowskiej-Wyrwy „Skaza” obejmuje 6 lat II wojny światowej. Dokładne ramy czasowe to 27 lipca 1939 roku i 9 maja 1945 roku. Druga z tych dat jest dobrze znana, co kryje się pod pierwszą? Otóż żona majora Sobańskiego, Magda, pakuje się, by wyjechać, zamiast do modnego kurortu, do Złotnik, majątku wuja jej męża.

W tamtych stronach - okolice Pińczowa, Kielc, przyjdzie jej spędzić całą wojnę. Najpierw z rodziną Jastrzębskich, a potem niespodziewanie los postawi na jej drodze Niemca, Arnolda Neugebauera. Ten inwalida wojenny, odznaczony Krzyżem Żelaznym za zasługi na polu walki w I wojnie światowej trafi z rodzinnej Bawarii do Borzestowa. Mimo że musiał się zapisać do NSDAP, nie darzy sympatią Hitlera, w przeciwieństwie do swej żony i dzieci.

W Borzestowie jako oberleiter organizuje biuro urzędu administrującego skonfiskowanymi majątkami. Znajomość z Magdą Sobańską i złączenie ich losów będzie miało związek z pomocą żydowskiej rodzinie Rosenbaumów. Babka Arnolda Neugebauera pochodziła z Pińczowa i była z domu Rosenbaum, co Niemiec skrzętnie ukrywa przed dziećmi.

I tak przeplatają się wątki, zdarzenia, sprawy. Jesteśmy w Niemczech, we Francji, pod Stalingradem, w majątkach ziemskich, na chwilę w Warszawie. Śledzimy losy ziemian Jastrzębskich i Kreczunowiczów, zaloty Johana Neugebauera i jego małżeństwo z Hildą von Rohde, działalność konspiracyjną Michała Jastrzębskiego i Magdy Sobańskiej.

W fabułę włącza autorka informacje historyczne uzupełniane przypisami.

W tym natłoku zdarzeń umyka jej bardzo ważna data, 17 września 1939 roku i napad Sowietów na Polskę. Dosyć to dziwne, bo książka ukazała się w 2011 roku (można o tym napisać) i przecież jej akcja toczy się blisko wschodniej granicy. No cóż, nie da się na 440 stronach powieści zmieścić wszystkich ważnych wydarzeń II wojny światowej, ale pominięcie akurat tej daty, po tylu latach ukrywania, może zastanawiać.

Odnoszę też wrażenie, że Borowska-Wyrwa chciała za dużo opowiedzieć i stąd niektóre zagadnienia są tylko zarysowane i nie znajdują dalszego ciągu. Nie bardzo wiadomo na czym polega konspiracyjna działalność Michała Jastrzębskiego, więcej miejsca poświęcone jest jego staraniom o rękę panny z dworu w Smogorzowie czy opiece nad krewniaczką Magdą, która zostaje łączniczką ZWZ. Także jej działania są tu bardzo ogólnikowo ujęte, a nawet powiedziałabym nieco karykaturalnie. No bo zajęta pogaduszkami z przyjaciółkami sprzed wojny spóźnia się ponad godzinę na umówione konspiracyjne spotkanie (jak się okaże łącznik poczeka!). Ma się wrażenie, że te treści zostały jakby „na siłę” włączone w fabułę. Jest takich zresztą więcej, podczas gdy zagadnienia istotne są często potraktowane powierzchownie. Tytułowa „skaza” chociażby; syn Arnolda, Johan, który dowiaduje się dość nieoczekiwanie o prababce Żydówce, raczej łatwo przechodzi nad tym do porządku dziennego. Nie skontaktuje się z ojcem, nie zarzuci go pretensjami o ukrywanie takiej prawdy. A przecież tak zależało mu na przyjęciu do SS i udowodnieniu, że jego przodkowie byli aryjskiego pochodzenia, nieskażeni krwią żydowską.

Cóż, tak jak pisałam wcześniej, chyba pisarka za wiele chciała opowiedzieć. Mnie ta powieść się nie podoba. Jej mankamentem jest też niestaranne wydanie; różna czcionka, błędy ortograficzne. Są błędy rzeczowe, np. sprawa zabrania przez Magdę Sobańską na wyjazd do Złotnik jedwabnej sukienki, raz jej nie ma, potem nagle „cudownie” jest, i skąd, skoro nie została spakowana! Bohaterka wyjechała z Warszawy w lipcu, potem pojawia się informacja, że w sierpniu!

Nie podoba mi się język, przesadne, wydumane sformułowania, powtarzanie treści. Może podam przekład, żeby nie być gołosłowną: „Johan opancerzył twarz maską śmiertelnej powagi, ale jego serce skowyczało z bólu” czy „ręka drżała febrycznie”.

Odwołując się na koniec do opinii klubowiczów, muszę stwierdzić, że były one podzielone, chyba po równo. Połowa podzielała wyrażone przeze mnie zdanie, inni bronili powieści, podkreślali ciekawe treści, ukazanie tematyki wojennej bez okrucieństw i drastycznych scen, sposób przedstawienia bohaterów, zwłaszcza sylwetki tzw. dobrego Niemca, Arnolda Neugebauera, wzbogacenie wiedzy historycznej na temat II wojny światowej.

Co do języka raczej się zgadzaliśmy. Pozostawia wiele do życzenia, choć czytanie może przebiegać lekko i łatwo, jeśli nie zirytujemy się zanadto, gdy natrafimy na przykład na takie zdanie:”- To tylko jeden Bóg wie- odrzekła Kreczunowiczowa, wyciskając zapłakane oczy.” Słowo „wyciskając” podkreślone zostało przez użycie większej czcionki!!!

Ja raczej nie polecam powieści „Skaza” Zofii Borowskiej-Wyrwy. Skłaniałabym się zdecydowanie do zaproponowania tego samego tytułu, ale autorstwa Magdaleny Tulli czy Josephine Hart.

Wiesława Kruszek - Dyskusyjny Klub Książki przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Ostatnia konkubina

"Ostatnia konkubina" L.Downer to barwna opowieść o młodej dziewczynie, która wplątana zostaje w wydarzenia wielkich zmian w Japonii w drugiej połowie XIX wieku. To czasy wojny domowej pomiędzy siłami panującego Siogunatu Tokugawów a zwolennikami przywrócenia realnej władzy cesarza. Autorka zadbała, by tło historyczne powieści było bliskie prawdy. Bitwy, wydarzenia polityczne, życiorysy niektórych postaci, a nawet pogoda są autentyczne. Główna bohaterka jako dziewczynka trafia do pałacu kobiet, w którym mieszka 3000 kobiet i jeden mężczyzna-shogun. Otoczone przepychem zajmują się głównie swoim wyglądem, ale co zadziwiające, również uczą się sztuk walk, by w każdej chwili były gotowe obronić swojego pana, a nawet za niego umrzeć. Książka dostarcza dużo wiedzy na temat kultury Japonii, obyczajów i mentalności jej mieszkańców. Życie Japonek bardzo różniło się od naszego. Kobiety z wyższych klas rzadko opuszczały dom, musiały bezwzględnie podporządkować się woli najpierw ojca, później męża, a gdy ten zmarł, syna. Nie wolno było okazywać uczuć, bez względu na to, jak straszne wydarzyłoby się nieszczęście. W ich świecie ogromną rolę odgrywały zapachy, cała powieść jest nimi przepełniona.

"Ostatnią konkubinę" bardzo dobrze się czyta. Wartko poprowadzona akcja, sugestywne opisy, zaskakujące zwroty akcji, a przy tym przystępny język potęgują przyjemność czytania. Poza tym to nie tylko kronika kraju rozdartego bratobójczymi walkami, ale również  historia zmagań z losem młodziutkiej dziewczyny, którą zaskoczyła nieznana Japończykom miłość. Lesley Downer pokazała nam świat zupełnie odmienny od naszego, ale w sposób zrozumiały i atrakcyjny. Warto się w niego zagłębić.

Recenzja książki "Młot na czarownice"

Styl Jacka Piekary, który jest niezwykle barwny i interesujący, pobudzi wyobraźnię każdego czytelnika i przeniesie go do pokoju na piętrze karczmy, by mógł przysłuchiwać się rozmowie Mordimera Madderdina z Vermą Roksdorff. Tak właśnie zaczyna się "Młot na czarownice" - jeden z siedmiu tomów przygód Sługi Bożego, Inkwizytora.

Książka  zawiera pięć opowiadań różniących się od siebie tematyką i bohaterami pobocznymi. Ich elementami wspólnymi są oszczędne, aczkolwiek prawdziwie obrazujące relacje między postaciami, jak również łączący ich problem lub zdarzenie. Autor skupia się na poczynaniach bohaterów, dzięki czemu akcja jest wartka i płynna. Przedstawia czytelnikom sceny egzekucji, tortur, polowania. Przykładem jak bardzo jest barwny i pomysłowy styl pisarza świadczy opis zgładzenia ludzkiego wampira przez Anioła.

Interesujące w tej książce jest to, że opowiada o wydarzeniach, które rzeczywiście miały miejsce. Jacek Piekara we wszystkich tomach o Inkwizytorze bardzo kreatywnie i  bogato pokazuje jak to mogło wyglądać. Jak czarownice mściły się za swoich bliskich i jakimi metodami były nawracane na drogę Bożą. Co więcej, autor zamieścił w jednym z opowiadań demona, który swoim wyglądem i postępowaniem mógł nieco rozczarować, lecz z pewnością zaskoczyć. To jedynie potwierdza nieprzewidywalność pisarza.

Na pewno nie można odmówić Piekarze świetnego warsztatu, jak i twórczego podejścia do tematu. Kreacja głównego bohatera, która wzbudza zarówno sympatyczne, jak  i niesympatyczne odczucia, gwarantuje, że nowych czytelników będzie przybywać.

Justyna Grabowska, DKK przy Gminnej Bibliotece Publicznej w Wodzieradach z/s w Kwiatkowicach

Recenzja książki "Chaszcze"

Głównego bohatera powieści Jana Grzegorczyka pt.: "Chaszcze" można określić mianem poszukiwacza. W czasie trwania fabuły zajmuje się rozmyślaniem nad swoim życiem: co takiego osiągnął, a co przegapił, czego chciałby się nauczyć i co powinien nadrobić.

Zakup chatki w Witalniku jest początkiem lawiny decyzji, które pojawiają się na każdym jego kroku. Stanisław Madej zwykle bierny, nie pragnący wychodzić z jakąkolwiek inicjatywą, lubiący stan, w którym trwał przez prawie 50 lat, jest zmuszony do przemiany. I on na tę przemianę przystaje z większą lub mniejszą ochotą. Swój czas przeznacza na poznawanie przyrody i gatunków ptaków. Podczas tej czynności odnajduje zwłoki wisielca. Wydarzenie to  zapoczątkowało w pośredni sposób jego powrót do pisania. W tym miejscu jego poszukiwania nabierają innego charakteru. Odrzuca egzystencjonalne, nic nie przynoszące myślenie i zaczyna działać, odnajdując odpowiedzi na pytania dotyczące samobójstwa. Poprzez to wydarzenie porządkuje swoje sprawy życiowe, tworzy hierarchię wartości, której mu dotychczas brakowało. Poznaje innych poszukiwaczy: pana Mizerę (z zawodu adwokat), Kaleckiego (dziennikarz), Guzowskiego (poszukiwał sensu w życiu), Krystynę (która chciała wiedzieć, czemu jej mąż popełnił samobójstwo).

Cała historia jest napisana ciekawie i zajmująco. Wpływa na to kreacja wszystkich bohaterów, których bez problemu można by odnaleźć w rzeczywistości. A także zawarte śledztwo przeistaczające sie w romans, bazujące na tragicznej przeszłości wisielca. Warto również zwrócić uwagę na anegdoty o posycnych, którzy zamieszkiwali tamte tereny kilkadziesiąt lat temu.

"Chaszcze'" są dowodem na to, że nigdy nie jest za późno, by chcieć i móc zmienić swoje życie. Należy pamiętać, że kiedy będzie się już do tego dążyć, trzeba to doprowadzić do końca.

Justyna Grabowska, DKK przy Gminnej Bibliotece Publicznej w Wodzieradach z/s w Kwiatkowicach

dziewczyna z pomarańczami

"Dziewczyna z pomarańczami"-to opowieść o miłości. Narratorem jest 15 letni chłopiec imieniem Georg. Mieszka z matką, malutką siostrzyczką i ojczymem. Jego ojciec zmarł wiele lat temu, kiedy on sam był jeszcze małym chłopcem i właściwie go w ogóle nie pamięta.

Pewnego dnia 15 letni Georg znajduje list, który schowany był w czerwonym dziecięcym wózku na strychu. List ojca do syna jest momentami rozwlekły. W liście tym ojciec opisuje spotkanie i miłość  do dziewczyny, ktora miała przy sobie torbę wypełnioną ogromną ilością pomarańczy, dziewczyna ta to matka Georga.

Książka przekazuje sens miłości. Chłopiec pod wpływem listu przypomina sobie rozmowy z ojcem, który zaszczepił w min miłość do gwiazd.

"Kubuś Fatalista i jego pan" Denis Diderot

Kubuś Fatalista i jego pan
Denis Diderot
tłumaczenie: Tadeusz Żeleński (Boy)
tytuł oryginału: Jacques le fataliste et son maître
Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1985
 
Denis Diderot (urodzony 5 października 1713 w Langres we Francji, a zmarły 31 lipca 1784 w Paryżu) – francuski pisarz, krytyk literatury i sztuki oraz filozof, za dzieło swego życia uważał pracę przy tworzeniu Encyklopedii, która zebrała dorobek myśli społecznej, filozoficznej i moralnej europejskiego oświecenia. Dziś jednak najbardziej znanym jego dziełem jest powiastka filozoficzna Kubuś Fatalista j jego pan, która pierwotnie nie była przeznaczona do publikacji, a po raz pierwszy ukazała się drukiem dopiero w roku 1796.
 
Wydanie, które trafiło do moich rąk, przedmową opatrzył tłumacz – Tadeusz Żeleński (Boy) i choć od jej napisania minęło już sporo czasu (jak sądzę opatrzono nim pierwsze polskie wydanie, a wtedy byłby to rok 1915), można tylko marzyć, by dziś choć dziesiąta przedmowa była napisana z takim mistrzostwem. Wzór niedościgły i absolutnie godny naśladowania. Wprowadza czytelnika, który zamierza spotkać się z Kubusiem i jego panem w sedno maniery tego utworu, zachęca, ale nie reklamuje, krótko wspomina to, co niezbędne i pomija wszystko, co nie jest konieczne. A potem już możemy podążyć za naszymi bohaterami.
Z bohaterami, którzy konno przemierzają Francję, nie spiesząc się, gdy nie zmuszają ich do tego okoliczności, i prowadząc długie rozmowy. Długie, wręcz niekończące się. Początkowo wydaje się, iż ich tematem będą miłosne historie z życia Kubusia, ale ten jest okropnym gadułą, na dodatek domorosłym filozofem, co sprawia, iż nie ma końca dygresjom, wątkom pobocznym i innym przedłużaczom. Jakby tego było mało, ciągle wydarza się coś, co sprawia, iż ktoś musi opowiedzieć inną historię, a Kubuś wciąż nie może nawet dobrze zacząć swojej. Czy w końcu ją opowie, i jaki będzie jej przebieg, tego oczywiście nie zdradzę, przeczytajcie sami.
 
Dygresje i wtręty pochodzą nie tylko od postaci zaludniających świat tej powiastki. Autor zwraca się też bezpośrednio do czytelnika, który być może nigdy nie miał zaistnieć. Taka zabawa piórem? Diderot pisał bowiem do szuflady i nie mam pewności, czy w czasie, gdy tworzył Kubusia, miał w planach publikację, choćby po śmierci, czy ją chociaż ewentualnie dopuszczał w bliżej nieokreślonej przyszłości. Jakby nie było, kieruje się wielokrotnie wprost do przyszłego odbiorcy tekstu, toczy z nim swego rodzaju grę. A jaka jest tematyka tych przenikających się warstw i zabiegów literackich?
 
Bardzo różnorodna. Mamy lekko podane tematy filozoficzne; ogólnoludzkie. Mam tematy społeczne z mocno podkreśloną krytyką realiów ówczesnej Francji, posuwające się aż do przepowiedni okropieństw Rewolucji. Trzeba jednak pamiętać, że od powstania Kubusia minęły już dwa wieki z okładem. W moim odczuciu pewne aspekty przemyśleń i obserwacji Diderota mocno się zdezaktualizowały, podczas gdy inne, gdyż są nadal aktualne, pokazują swą zdwojoną moc, jako że ani upływ czasu, ani kolejne rewolucje, niczego nie zmieniły, choć powinny. Nie zmieniły przede wszystkim natury człowieka, zwłaszcza jej mniej chwalebnych aspektów, podobnie jak wypaczeń Kościoła Katolickiego, który został przez Diderota poddany miażdżącej krytyce.
 
Książeczkę czyta się dobrze, choć nie wciąga. Łatwo od niej odejść, by potem niespiesznie równie łatwo do niej wrócić. Może nie bardzo się ona nadaje na dzisiejsze, zabiegane czasy, gdyż nie ma w sobie tego magnetyzmu sprawiającego, iż się oderwać nie można. Z drugiej strony ma w sobie urok, dzięki któremu można ją czytać nawet przez tydzień, z ciągłymi przerwami, i w każdym momencie się nią delektując, niby butelką dobrego koniaku, po który sięgamy tylko wtedy, gdy mamy chwilę spokoju, by ją poświęcić tylko jemu.
 
Kubuś jest potencjalną kopalnią sentencji i cytatów, choć z drugiej strony wiele z zawartych w nim mądrości pokryło się patyną. Ambiwalencja jednak wpleciona przez Diderota w dialogi jego bohaterów, w ich postawy i zachowania, daje możliwość odczytywania ich na różne sposoby i poszukiwania prawdy we własnym zakresie. Kubuś z jednej strony jest fatalistą, co wyraźnie deklaruje, jednak z drugiej, w chwilach wymagających działania, potrafi być nad wyraz aktywny i działać nie oglądając się na przeznaczenie. Podobnie jest w Kubusiu z wieloma rzeczami, co pewnie ma zmusić czytelnika do myślenia, do znalezienia własnych odpowiedzi, a nawet własnych pytań. I w tym względzie, choć eksperymentalna forma, w czasach jego powstania uznana pewnie za ekscentryczną, dziś już nikogo nie dziwi, jest Kubuś Fatalista i jego pan prawdziwie ponadczasowy. Rzecz absolutnie warta poznania, choć dla czytelnika interesującego się historią i filozofią raczej jako ciekawostka, gdyż do jego wyobrażenia świata niczego nowego nie wniesie. No i jak z tym koniakiem lub winkiem – lepiej wybrać na lekturę czas spokojny, może jakiś urlopik, by ją smakować i się nią delektować
 
DKK Rawa Mazowiecka
Radosław Magiera

"Kobiety" Charles Bukowski

Kobiety, wino i książki
 Kobiety
(oryg. Women)
Charles Bukowski
tłumaczenie: Lesław Ludwig
wydawnictwo: Noir Sur Blanc 2010
Jakiś czas temu miałem przyjemność napisać dla Was o powieści Hollywood pióra Charlesa Bukowskiego, zmarłego w 1994 roku amerykańskiego pisarza, kobieciarza i alkoholika, jak sam o sobie mawiał. Choć jego twórczość budzi ostatnio w naszym kraju dość duże zainteresowanie, książka ta nie wzbudziła mojego zachwytu i myślałem, iż nigdy już moja droga czytelnicza nie przetnie się ze ścieżką jego dorobku literackiego. Jak się jednak okazało, słowa „nigdy nie mów nigdy” będące motywem z Jamesa Bonda zawierają w sobie głęboką prawdę i przekonałem się o tym, gdy doszły mnie wieści, iż lekturą mojego oddziału DKK na marzec ma być książka Kobiety tego samego autora.

Żwawo zabrałem się do lektury i, o dziwo, okazało się, iż tym razem opowieść jest lekkostrawna. Jak w Hollywood, która jest zresztą późniejszą w stosunku do Kobiet powieścią, tak i teraz, głównym bohaterem jest amerykański poeta i pisarz Henry Chinaski, jak łatwo się domyślić będący literackim odpowiednikiem samego Bukowskiego. Zgodnie z tytułem, rzecz dotyczy miłosnych historii Chinaskiego – Bukowskiego. Jest też oczywiście gorzała i hazard, ale to stałe elementy życia obu postaci, tej prawdziwej i tej fikcyjnej.
Wspomniałem, iż dla mnie powieść była bezstresową rozrywką, ale muszę od razu zaznaczyć, że ilu czytelników i czytelniczek, tyle reakcji na tę książkę. Styl prozy Bukowskiego i tym razem jest prosty, prawie ubogi. Próżno szukać tu sienkiewiczowskich klimatów. To po prostu opowieść pijaka o kobietach jego życia. A że pijak dość utalentowany i dość sławny, więc i kobiet sporo. Stosownie do środowiska, w którym obraca się Chinaski i z którego wywodzą się jego kochanki, język jest często prostacki i wulgarny, ale bez przesady. Dokładnie tyle, ile trzeba, by gładko wpasować się do opisywanych realiów. To wielki plus Chinaskiego w porównaniu do innych współczesnych powieściowych i filmowych bohaterów, którzy albo klną na potęgę, albo idą w bon ton, w obu wypadkach popadając w śmieszność.
Pióro Bukowskiego, a raczej jego maszyna do pisania, idealnie predysponowane było do realistycznych, naturalistycznych i wspomnieniowych książek udających powieści. Mam wrażenie, iż był on tego świadom od początku do końca, czemu niejednokrotnie daje wyraz w myślach i słowach Chinaskiego. Reakcje czytelników, kontrowersje wobec twórczości powieściowej Bukowskiego, w tym Kobiet, nie są więc chyba w samej rzeczy odbiciem reakcji na walory warsztatu, gdyż jego poziom odbiega od tego, co określamy mianem artyzmu, a raczej ukazują bardzo skomplikowane zależności między osobowościami czytelników i krytyków, a Chinaskim – Bukowskim. W opiniach i recenzjach znajdziemy wszystkie możliwe oceny, od najniższych do najwyższych. Ba – to co jednych odrzuca, innych wręcz przyciąga. Wszystko zależy od tego, jaka byłaby nasza reakcja na człowieka takiego jak Chinaski. Taka sama jest na lekturę Kobiet. A jaki jest Chinaski i jego kobiety?
Twórca świadom swej niejakiej mierności, ale rozumiejący, iż jednocześnie jest na tyle profesjonalny, że może ze swej twórczości wyżyć. Doceniający, iż opisywanie swego życia to lepsza praca niż fizyczna orka na pełnym etacie. Alkoholik świadom swego nałogu i leń świadom swego lenistwa. Człowiek, który chce przeżyć życie robiąc to, co lubi, czyli pijąc, uprawiając seks, nie krzywdząc nikogo, ale i nie litując się specjalnie nad nikim. Nie chce sukcesów, więc nie próbuje się wysilać. Chce zarabiać tyle, by móc się alkoholizować, łajdaczyć i lenić, i tego się trzyma. Podobnie wyglądają jego stosunki z kobietami. Zawsze stawia sprawę jasno i ten lansik zapewnia mu niezłe branie. Niezłe zwłaszcza ilościowo i jeśli chodzi o walory fizyczne niektórych kandydatek na romansik z pisarzem. Gorzej z zaletami umysłu. Ale to zgodne z realiami – im płytsza reklama, tym ma większe wzięcie w całej populacji. Jednym słowem realizm treści i naturalizm formy – aż po wyciskanie wągrów, ulubione zajęcie wielu kobiet, które jednak z niewiadomych powodów pomijane jest wstydliwie przez większość literatury traktującej o stosunkach damsko-męskich, podobnie jak problemy pojawiające się, gdy mężczyzna nie staje na wysokości zadania, albo gdy kobieta okazuje się mieć większe głębie, niż się z pozoru wydaje. Bukowski jest tutaj cennym wyjątkiem.
Jeśli więc spotkawszy takiego człowieka, który nie narzuca się nikomu ze swoim towarzystwem ani stylem bycia, bylibyście w stanie zrozumieć, iż jest to taki sam sposób na życie, jak inne i choć go nie akceptujecie, ani nie popieracie, bylibyście w stanie go tolerować, książkę odbierzecie pewnie jak ja – ani rewelacja, ani też porażka. Ot, zwykła opowieść o jakimś życiu; do poczytania. Nawet przyjemnego i budzącego pewne ciekawe refleksje poczytania, ale nic więcej. Jeśli zaś tkwią w Was jakieś kompleksy, jakaś potrzeba zwalczania żyjących inaczej, chęć zbawiania świata i bliźnich nawet wbrew ich woli lub cokolwiek innego, z czym jeszcze sami sobie nie poradziliście, pewnie zajmiecie któreś z licznych stanowisk; od zdecydowanego potępienia, przez odczuwanie zwykłej nudy, aż po fascynację i uwielbienie. Takie przynajmniej są moje odczucia i mam wrażenie, iż już teraz część z Was sama wie, czego się po tej lekturze spodziewać
 
Pozdrawiam serdecznie
 
Radosław Magiera
DKK Rawa Mazowiecka
woj. łódzkie
 

Japońska parasolka

"Japońska parasolka" Rani Manickiej  miała być, jak obiecuje wydawca, wciągającą bez reszty, napisaną z rozmachem sagą rodzinną, utrzymaną w stylu "Wynań gejszy". Niestety, nic z tych słów nie znajduje potwierdzenia w środku książki. Na pewno daleko jej do "Wyznań gejszy". Utrzymana w tonie bajkowym, magicznym, zupełnie nie przekonuje. Pełna duchów, wywodów filozoficznych momentami po prostu nuży. Główna bohaterka również jakoś nie wzbudza sympatii. Urodzona na Cejlonie, w ubogiej rodzinie, ciemnoskóra Parwati na skutek podstępu ojca wychodzi za mąż za bogacza. Ten czując się oszukanym zamierza odesłać ją do rodzinnej wioski, ale wciąż odkłada jej wyjazd, aż w końcu zostaje jego pełnoprawną małżonką. Niestety, dziewczyna nie jest bystra, nie ma ogłady i wychowania, co mają zmienić zatrudniani przez męża nauczyciele. Dla Parwati najważniejsze są marzenia o wielkiej miłości, bogini-wąż i szamańskie praktyki. Zaprzepaściła ogromny majątek męża, choć zabezpieczył ją i poinstruował co ma zrobić po jego śmierci. Jej bezwzględne posłuszeństwo wobec ojca i braci powoduje, że bez mrugnięcia okiem pozwala by ją okradali. Również jej  stosunki z dziećmi pozostawiały wiele do życzenia. A gdy wreszcie odnajduje prawdziwą miłość i namiętność, to w ramionach okupanta, który zajął jej dom. Jedyne uczucie po zapoznaniu się z historią głównej bohaterki to irytacja. Książka mnie nie porwała i nie oczarowała. Dłużyzny i "mądrości życiowe" w niej zawarte zniechęcają do czytania.

Recenzja książki "Niech to nie będzie sen"

Daniel Odija w swojej książce "Niech to nie będzie sen" opowiada losy pisarza, który po  rozstaniu z żoną wyjeżdża na wieś, by tam znaleźć ukojenie. Wciąż nękają go jednak wspomnienia nieszczęśliwego pożycia małżeńskiego, a także duchy zmarłych rodziców i brata-samobójcy.  Wytchnienie przynosi jedynie powrót do rodzinnych anegdot i historyjek.

Historia  pisarza cierpiącego na twórczą niemoc, któremu nie układa się również życie osobiste nie jest zbyt oryginalna.  Jednak sposób przedstawienia sprawia, że czyta się ją z zaciekawieniem, napisana jest bowiem z humorem i melancholią, zabawnie i wzruszająco. W powieści występuje kilka wątków. Przede wszystkim wspomnienia i rozterki uczuciowe głównego bohatera. Następnie  historyjiki z życia mieszkańców wsi oraz opisy przyrody. Każdy temat napisany jest odmiennym  językiem. Mamy więc piękne plastyczne opisy przyrody, a obok nich język brutalny, wulgarny i dosadny.

Na szczególną uwagę zasługuje galeria barwnych postaci drugoplanowych, jak choćby sierżant Paluch czy strażak Lebioda.

Książkę czyta się dobrze, ale  nie "porywa", nie wnosi czegoś nowego. Mimo wszystko warto ją przeczytać.

 Wypowiedzi klubowiczów DKK przy GBP w Wodzieradach  zebrała Jolanta Grabowska

Recenzja książki "Przedział dla pań"

"Przedzał dla pań" Anity Nair to opowieść o kobietach w Indiach, które próbują być szczęśliwe w świecie zależnym od mężczyzn. Główną bohaterką jest samotna 45-letnia urzędniczka pochodząca z tradycyjnej bramińskiej rodziny. Prowadzi spokojne życie, jej dni są podobne do siebie. Pewnego dnia wsiada do pociągu i ta podróż staje się dla niej wydarzeniem przełomowym. W tytułowym przedziale spotyka 5 kobiet, które dzielą się z nią  intymnymi zwierzeniami. Wyjawiają historie swojego życia, małżeństwa, niespełnionych nadziei, relacji z mężczyznami. Pod wpływem tych opowieści Akhila zaczyna uświadamiać sobie, że i ona ma prawo być szczęśliwa, niezależna, wolna.

Ważnym elementem powieści jest tło obyczajowe. Autorka ukazuje realia życia w Indiach, świat, w którym kobieta  zależy od mężczyzny, w którym nie może decydować o sobie. Ale równocześnie jest gotowa podjąć  walkę o własną tożsamość.

"Przedział dla pań" to powieść napisana pięknym, bogatym w metafory językiem.  Czyta się ją szybko i z wielką  przyjemnością. Zawiera mądre przemyślenia na temat życia, poszukiwania szczęścia, odkrywania własnych potrzeb i pragnień.

                                                            Jolanta Grabowska

                                                       DKK przy GBP w Wodzieradach

Recenzja książki "Dzwon śmierci"

Jest poniedziałek 14 października, wczesny poranek. Mans Westling wyrusza do lasu, ma się zacząć polowanie na łosie. Niepokoi go coś, co zdarzyło się wcześniej. Radość z polowania zakłóca strach, który od soboty nie pozwala mu zasnąć.

Nagle zauważa ogromnego łosia, rusza jego tropem. Niestety ktoś płoszy zwierzę. Mans ogarnięty myśliwską gorączką opróżnia cały magazynek.

Tak zaczyna się książka szwedzkiej pisarki Kerstin Ekman. Po takim wstępie cofamy się do piątku 11 października. Wtedy to myśliwi spotykają się na tradycyjnym obiedzie u Georga Marda. Zajęci jedzeniem i trunkami zapominają, że powinni pojechać na dworzec, by odebrać Klausa Bodina z psem zakupionym przez Rickarda Turessona specjalnie do polowań. Decydują się jechać krótszą drogą przez las w nadziei, że zdążą. W ciemnościach potrącają kobietę jadącą nieoświetlonym rowerem. Kiedy okazuje się, że śmiertelnie, decydują się upozorować wypadek. Widzi ich Klaus Bodin, który postanawia to wykorzystać.

Sześciu mężczyzn połączy wspólna tajemnica.

Kerstin Ekman, wykazując się dużą wiedzą na temat polowań na łosie, buduje napięcie, sprawia, że rośnie niepokój bohaterów, który udziela się czytelnikowi. Ukazuje sylwetki mężczyzn i analizuje ich zachowania w sytuacji zagrożenia.

Gustaf Akerman, mimo iż to dawny kłusownik, budzi sympatię. Pisarka stworzyła ciepłą postać starszego człowieka, który zna i respektuje prawa lasu, zdając sobie jednocześnie sprawę z własnych ograniczeń związanych z wiekiem. Uczyniła go nauczycielem i opiekunem młodego Mansa Westlinga, także wzbudzającego sympatię czytelnika.

Kerstin Ekman dzieląc treść powieści na poszczególne dni, stopniuje napięcie. Każdy następny dzień przynosi kolejne posunięcia myśliwych i szantażysty Bodina. To wyjątkowo niesympatyczna postać. Autorka nakreśliła portret człowieka z miasta uważającego się za kogoś lepszego. Osacza on myśliwych swymi żądaniami. Ci z kolei osaczają jego, próbując rozwiązać problem. Trwa więc polowanie na łosie i… na ludzi. Jak się zakończy?

„Dzwon śmierci” to bardzo ciekawa powieść. Prawie od początku wiadomo, co zaszło. Jest zbrodnia, są sprawcy. Jednak najciekawsze są zachowania bohaterów, obserwowanie jak ujawniają się w nich najgorsze instynkty, jednocześnie budzą się też wyrzuty sumienia, chęć ujawnienia tego, co się wydarzyło. Czy da się żyć ze świadomością popełnienia złego czynu?

Szwedzka pisarka skłania czytelnika do wielu refleksji. Każe zastanowić się, czy rzeczywiście, „gdy jesteśmy samotni wszystko się wywraca (…), a czarne staje się białe”.

Wiesława Kruszek - DKK przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki "Pensjonat"

Piotr Paziński w „Pensjonacie” ożywia świat swojego dzieciństwa. Przyjeżdża do żydowskiego domu wypoczynkowego, w którym, jako mały chłopiec, często przebywał ze swoją babcią.

Opuszczony, niszczejący budynek z nielicznymi pensjonariuszami zaczyna zapełniać się obrazami z przeszłości. Narrator prowadzi nas przez puste pokoje, korytarze, świetlicę i za chwilę słyszymy już gwar budzącego się do życia pensjonatu.

Pan Leon z panem Abramem spierają się na temat „boskiego aktu stworzenia”, toczą się dyskusje o rewolucji, o asymilacji, doktor Kahn częstuje landrynkami. Rozlega się dzwonek wzywający na posiłki.

Po ogrodzie spacerują starzy ludzie, którzy przyjeżdżają tutaj, by poczuć się u siebie, być wśród swoich. Jednak pan Chaim zauważa, że „nigdy nie jesteśmy u siebie, zawsze w drodze”.

W niewielkim stopniu pojawia się w książce temat Holokaustu. Pan Chaim opowiada o „sośnie, najsmutniejszym drzewie”, bo często właśnie wśród tych drzew dopełniał się los wielu Żydów (wspomnienie Róży z Hrubieszowa).

Żydzi, którzy ocaleli z zagłady, często nie wyjeżdżali, uważając, jak pan Abram, że „ktoś musi pilnować kości”.

Smutek i świadomość przemijania towarzyszą czytelnikowi „Pensjonatu”.

Pięknym, metaforycznym językiem autor opowiada o świecie, którego nie ma. Jego część zachowała się w pudełku pani Teci wypełnionym starymi gazetami, widokówkami, listami i zdjęciami. Niektóre są już zamazane i nieczytelne, ale „tli się w nich jeszcze drobna cząsteczka zapomnianego życia”.

„Czas nie zna nawrotów, a ślady przeszłości rozsypują się prędko, jak drobiny popiołu wzniecone wiatrem, lecące ku czterem krańcom niewidzialnego świata”.

Dzięki Piotrowi Pazińskiemu te „drobiny” zostały zatrzymane, uwiecznione w książce. Odbieram „Pensjonat” jako swego rodzaju hołd złożony pokoleniu Żydów, którzy przeżyli wojnę i zostali w kraju.

„Ostatni z łańcucha pokoleń” sprawił, że powstała ważna książka zatrzymująca w pamięci świat podwarszawskiego pensjonatu z lat siedemdziesiątych XX wieku.

Wiesława Kruszek - DKK przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki "Stuhrowie: historie rodzinne"

Ciepła i krzepiąca opowieść – tak pomyślałam po przeczytaniu książki znanego aktora. Pisze w niej głównie o swoich przodkach, „Stuhrom dziś” poświęca tylko siódmy-ostatni rozdział.

Korzenie rodu sięgają XVII wieku, ale autor zaczyna swą wędrówkę w czasie od 1879 roku, gdy jego pradziadkowie- Anna i Leopold Stuhrowie po ślubie opuszczają Austrię i przyjeżdżają do Krakowa, by tu osiąść na stałe. Poznajemy ich dzieje, potem losy trzech synów, z których Leopold junior to przyszły dziadek Jerzego.

Historie rodzinne obejmują też rodzinę po kądzieli. Stefan Iglicki – właściciel pracowni tapicersko- meblarskiej wykona dla Anny Stuhr serwantkę,( która wciąż zdobi mieszkanie Jerzego), a jedna z jego trzech córek poślubi Leopolda Stuhra.

Autor przyznaje, że daty, miejsca czy decyzje wyczytał z domowego archiwum, a ponieważ nie znalazł tam emocji i przeżyć, to próbował je odtworzyć. Książka na pewno przez to zyskuje. Opisywane postaci stają się bliższe czytelnikowi. Wiele z nich można też zobaczyć na zdjęciach. Przedstawiają one nie tylko przodków Jerzego, ale i pamiątki po nich odziedziczone, m.in. serwis z różowej porcelany z wizerunkiem Anny i Leopolda ofiarowany żonie w dniu narodzin pierwszego syna Rudolfa.

Zadziwiające, że przetrwał tyle lat wciąż troskliwie chroniony za szkłem pamiętnej serwantki. Zachował się też modlitewnik ofiarowany prababce Annie przez jej matkę. Dostała go opuszczając rodzinny dom w Schrattenbergu.

Natomiast portret pradziadków aktor ofiarował Teatrowi STU.

Dzięki pamiątkom, które zasilają archiwum domowe, możliwe jest odtworzenie dziejów swego rodu. Obraz Kossaka „Ułan i dziewczyna” wciąż przypomina wizytę Magdaleny Samozwaniec i jej siostry Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej w sklepie Stanisławy Radwańskiej z domu Iglickiej.

Pamiętnik Oskara Stuhra daje świadectwo wojennej historii Stuhrów, jego przejmujące fragmenty można znaleźć w książce.

Szabla Ludwika Chorążego przypomina z kolei tragedię Katynia.

Bogate są dzieje rodziny Stuhrów. Barwna postać babci Masi i jej pięciu mężów, perypetie małżeńskie dziadka Oskara, historia kamienicy przy ulicy Celnej- obecnie znów w posiadaniu rodziny. Czyta się o tym wszystkim z wielkim zaciekawieniem.

Książka Jerzego Stuhra pozwala zastanowić się nad rolą rodziny i jednocześnie daje też odpowiedź na pytanie zadane ojcu przez córkę w filmie „Pogoda na jutro” – „Co ty mi możesz powiedzieć, czego ja bym w Internecie nie znalazła”? Pisze o tym aktor we wstępie do książki.

Może warto po jej lekturze spróbować sięgnąć do własnych korzeni, może uda się coś odnaleźć , jakieś pamiątki, zapiski. A może są jeszcze z nami ci, którzy pamiętają…

Nasze własne historie rodzinne też mogą powstać, niekoniecznie do druku. Na pewno warto ocalić je od zapomnienia, by móc „uświadomić sobie wartość rodziny i siłę, jaką ona daje”.

Wiesława Kruszek - DKK przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki "Dzidzia"

Dzidzia – słowo kojarzące się ze słodką istotką o blond loczkach i niebieskich oczkach gaworzącą rozkosznie w łóżeczku.

W powieści Sylwii Chutnik Dzidzia to dziewczyna z wodogłowiem i bez kończyn, „Dzidzia Warzywko”. Jej prababka zadenuncjowała Niemcom dwie uciekinierki ze stolicy, które po powstaniu warszawskim znalazły schronienie w Gołąbkach.

Wnuczka Stefanii Mutter rodzi niepełnosprawne dziecko jako karę za ten grzech.

Dzidzia występuje w powieści nie tylko jako kara, również jako spisek, święta i trup. Jej matka – Danuta wygłasza przed gmachem Sądu Okręgowego w Warszawie Wielką Improwizację, w której oskarża ludzi i historię o to, że urodziła niepełnosprawne dziecko.

O czym właściwie jest „Dzidzia”? O kalekim dziecku i problemach opieki nad nim, a może o Polsce, o ciągłym odwoływaniu się do przeszłości i poczuciu krzywdy, „że człowiek człowiekowi, ale historia nam wszystkim”.

Posługując się ironią i groteską, Sylwia Chutnik mówi o naszej rzeczywistości widzianej z perspektywy małego miasteczka, gdzie wszyscy wszystko wiedzą, pamiętają i natychmiast mają gotowy osąd.

Autorka demaskuje naszą skłonność do nieustannego widzenia spisków wokół nas, szukania sensacji, domagania się odszkodowań od „rządu pseudopolskiego”.

Z całą bezwzględnością typową dla młodej osoby piętnuje hipokryzję, karmienie się sensacjami medialnymi, ekscytację konkursami smsowymi ( pytanie: „Czy powinno się zabijać tych, co psują nam dobry nastrój?”) czy otwieraniem nowych centrów handlowych ( sceny z otwarcia drogerii Bosman).

Dla Sylwii Chutnik – prezeski Fundacji MaMa - literatura „to tylko narzędzie, liczy się sprawa, którą trzeba wykrzyczeć”.

W „Dzidzi” jest nią na pewno sytuacja matek rodzących niepełnosprawne dzieci, w gruncie rzeczy pozostawionych samym sobie, napiętnowanych, gdy okaże się, że nie radzą sobie ze wszystkimi obowiązkami (wizyta pań z opieki społecznej w domu Danuty Mutter).

Książka nie jest lekturą łatwą i przyjemną. To ten typ literatury, który, jak określa Joanna Bator, „jest wbijaniem igły pod paznokieć”.

Przyznam, że wolę to bardziej niż „głaskanie czytelnika”.

„Dzidzię” zapamiętam na długo, dodatkowo z racji świetnego przedstawienia „III Furie”, do którego tekst powstał w oparciu o książkę S.Chutnik i wspomnienia Stefana Dąmbskiego. Reżyser Marcin Liber stworzył spektakl, który „wbił mnie w fotel”.

Zielony płaszcz z futerkiem z lisa zabrany przez Stefanię Mutter idącej na śmierć kobiecie jest w nim ważnym rekwizytem, a wykrzyczane „Gdzie są chłopcy z tamtych lat… gdzie mogiły…" współbrzmi z pieśnią-hymnem – „Polacy nic się nie stało”!

Tak łatwo potrafimy się usprawiedliwiać…

 Wiesława Kruszek
DKK przy PBP w Sieradzu

 

 

Recenzja książki "Good night, Dżerzi"

Po przeczytaniu książki Janusza Głowackiego można się zastanawiać, kto właściwie jest jej głównym bohaterem. W zamierzeniach autora pewnie Jerzy Kosiński, choć przy okazji i samego Głowackiego jest tu sporo. Są też kobiety, które uległy niszczącemu urokowi „czarnego ptasiora”: piękna malarka z Moskwy, Masza Woronowa czy równie urodziwa Jody, właścicielka wydawnictwa na Madison Avenue.

Sporo dowiadujemy się też o Klausie Wernerze, który ma być producentem filmu o Kosińskim. Scenariusz zostaje powierzony Głowackiemu. Ten zabiera się do pracy…i o tym właśnie jest książka „Good night, Dżerzi”.

Dżanus zbiera materiały o Dżerzim. Rozmawia z tymi, którzy go znali (sam też do nich należy), szuka w przeszłości autora „Malowanego ptaka” prawdy i zmyślenia.

Włącza sny Maszy, opowieść i sny matki Zachara w Cafe Karenina.

Zaglądamy wraz z bohaterami i do innych miejsc na Brighton Beach czyli Małej Odessie; do Russian Tea Room, Rusłana i Ludmiły, jesteśmy na Manhattanie, w Central Parku, w klubach sadomasochistycznych przy rzece Hudston i w wielu innych zakątkach Nowego Jorku..

Głowacki pokazuje nam jakąś część ogromnego miasta, które zwłaszcza nocą skrywa mroczne tajemnice i jest schronieniem dla emigrantów z różnych krajów.

Prowadzi wreszcie czytelnika do mieszkania przy Pięćdziesiątej Siódmej ulicy, gdzie „demony pewnej nocy otoczyły wielkiego mistyfikatora ciasnym kręgiem”- na zawsze.

Zatem, wielki mistyfikator, świetny pisarz, kłamca, może dobry aktor, ofiara Holokaustu – kim właściwie był Jerzy Kosiński?

Głowacki próbuje ukazać różne oblicza autora „Kroków”, a czytelnik sam musi znaleźć odpowiedź. Dobrze, jeśli zna choć trochę jego twórczość, bo to pozwala łatwiej poskładać te elementy układanki, jaką stanowi kompozycja „Good night Dżerzi”.

Mnie na pewno pomogło to, że znam „Malowanego ptaka”, „Wystarczy być” i częściowo „Kroki”. Dlaczego częściowo – po prostu nie dałam już rady czytać opisów różnych dewiacji seksualnych, a jak mówi agent Głowackiego Dennis B.: „Dżerzi musiał wsadzić tę swoją prawdę o ludzkiej naturze, jakieś zboczenie malutkie albo troszeczkę większe”. Mam wrażenie, że często włączał to „troszeczkę większe”.

Przeczytałam też „Czarnego ptasiora” Joanny Siedleckiej, w którym autorka odsłania prawdziwe losy rodziny Lewinkopfów. Do tego także nawiązuje J. Głowacki, który, myślę, poprzez skomplikowaną kompozycję swej książki chciał podkreślić trudną i nieprzewidywalną naturę polskiego Żyda zdobywającego w Ameryce szybkie uznanie, by potem równie szybko zostać zapomnianym.

Powieść zwraca też uwagę na problem emigracji, adaptowania się w nowym tak obcym i różnorodnym środowisku.

Pokazuje też rozterki samego Głowackiego, który określił siebie jako „siedzącego w budzie , z łańcuchem na szyi i warczącego”, gdy tymczasem „Dżerzi naprawdę urwał się z łańcucha”.

Może i tak, ale przecież zapłacił za to najwyższą cenę. Miał co prawda swój krótki czas triumfu, jednak sława szybko się skończyła i nawet samobójstwo, które uważał za dobry sposób przedłużenia sobie życia, niewiele pomogło.

Głowacki prosi w ogromnej księgarni na Broadwayu o monografię Kosińskiego i sprzedawca dwukrotnie słysząc przeliterowane nazwisko, nie znajduje nic.

 Kto dziś pamięta o Jerzym Kosińskim? Pewnie niewielu. Książka autora „Antygony w Nowym Jorku” przybliża tę postać, choć nie daje odpowiedzi, jaki był „czarny ptasior” – pisał sam swoje powieści czy korzystał z wydatnej pomocy redaktorów. Kiedy kłamał, kiedy mówił prawdę.

Bardzo podoba mi się stwierdzenie Klausa Wernera: „…pana właściwie nie ma, pan jest kreacją”.

Wiesława Kruszek - DKK przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki "...i poniosły konie"

Bardzo podoba mi się twórczość Włodzimierza Odojewskiego. Powieść „Zasypie wszystko, zawieje…” jest jedną z moich ulubionych. Autor porusza głównie tematykę Kresów Wschodnich i trudnych stosunków polsko- ukraińskich.

Zbiór „…i poniosły konie” zawiera dwanaście opowiadań. Najdłuższe z nich, tytułowe, ukazuje historię przyjaźni Polaka i Ukraińca. Dzięki wspomnieniom narratora poznajemy świat, który „w rzeczywistości jest ostatecznie umarły”. A przecież żyli tam obok siebie Polacy, Ukraińcy, Żydzi… Wejście Sowietów, potem Niemców, ogłoszenie przez nich Wołynia i Podola osobną prowincją, sprzymierzenie się z nimi Ukraińców, mordy i pogromy zburzyły cały ten świat.

Odeszła w strasznych męczarniach Marusia-śmieszka, która odsłoniła przed narratorem tajemnicę polowania na srebrnego lisa, a on nie mógł jej pomóc i tylko przeklinał najgorszymi słowami jej oprawców.

Przerażające sceny powrócą w „Zapisie zbrodni” i w „Sprawie Agnieszki”. W tym ostatnim autor zwraca uwagę na to, iż wraz z zakończeniem wojny na miejsce Gestapo, SS, Hilfspolizei czy NKWD wystąpiło UB, „z metodami działania dobrze przećwiczonymi w szkole wschodniego sąsiada”.

Narrator w pierwszej lub trzeciej osobie, wszechwiedzący, każe nam śledzić uważnie ciąg myśli bohatera. Nie można oderwać się od tych bardzo długich, charakterystycznych dla Odojewskiego, zdań. Zagłębiamy się w świadomość bohatera „jeszcze raz, i jeszcze”, jak w tym, tak właśnie zatytułowanym, opowiadaniu, miniaturce o długości niespełna czterech stron. Jest takich więcej: „Był spokojny”, „Tracił pamięć”, „Nie mogąc obudzić się jeszcze”.

Zastanawiamy się, czy to zapisy snu czy jawa? Czy obrazy dzieciństwa, powtarzalność pór roku, przeszłość, obrazy tego, co dopiero nadejdzie to w świadomości bohatera „Żadnego lęku…” próg śmierci?

 

Utwory w zbiorze „…i poniosły konie” pozwalają nam zastanowić się nad przemijaniem, nad wielką rolą wspomnień i przeznaczenia. Dają wiarę w sens i wartość przyjaźni.

Myśląc o Mikołaju Damiatyczu jego przyjaciel „wie na pewno, że w ten sposób budujemy sobie wzajemnie pomniki ze wspomnień, których żadna siła, żadna władza tej ziemi nie potrafi zniszczyć. Że rozsypią się dopiero w ciemności naszej śmierci”.

A może nie do końca? No bo przecież autor w pięknym „Zaklinaniu Meduzy” daje przejmujący obraz miłości i bliskości dwojga ludzi i silną wiarę, że „za tamtym, niewidocznym tutaj horyzontem powtórzy się raz jeszcze to wszystko, co najlepsze”.

Polecam bardzo mocno utwory Włodzimierza Odojewskiego. Są w nich piękne i poetyckie opisy przyrody, sceny, które niepokoją i pozostają na długo w pamięci. Miejsca opisywane przez autora przemawiają do wyobraźni.

To lektura obowiązkowa.

Wiesława Kruszek - DKK przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki "Batalion czołgów"

„Cóż, trzeba będzie zmierzyć się z nieciekawą tematyką wojska”- pomyślałam po przeczytaniu kilku pierwszych stron powieści „Batalion czołgów”. Nocne ćwiczenia żołnierzy na Okrouhlickim Wzgórzu, którzy udają, że wykonują zadania, wydały mi się dość nudne. Na szczęście dalej było już coraz ciekawiej, a dokładnie śmieszniej.

Perypetie żołnierzy z Siódmego Batalionu Czołgów kończących trzydziestomiesięczną służbę w czechosłowackim wojsku w latach pięćdziesiątych okazały się naprawdę humorystyczną opowieścią. Można zaśmiewać się w głos czytając o zdobywaniu Odznaki Fuczika czy poznając wiersze żołnierzy startujących w armijnym konkursie twórczości amatorskiej.

W książce jest zresztą sporo tekstów wierszy i piosenek, nie tylko tych „oficjalnych”, które żołnierze prezentują na konkursach i wieczorkach. Są przytoczone i te niezbyt cenzuralne, najczęściej eksponowane na ścianach latryny.

Młodzi ludzie kończący powoli służbę wojskową pozwalają sobie na więcej swobody i niekoniecznie rygorystyczne wypełnianie poleceń przełożonych. Ci po prawdzie też niezbyt gorliwie podchodzą do swych obowiązków, przykładem kapitan Vaclav Matka. Wyjątkiem jest major Boroviczka, nie bez powodu zwany Malutkim Diabłem.

Josef Skvorecky pokazał w swej powieści, że tak naprawdę w tamtych stalinowskich czasach w wojsku liczyły się głównie sprawozdania, plany czy raporty politruków i referentów kulturalnych. Wystarczyły nawiązania do ZSRR, podkreślanie doskonałości ustroju socjalistycznego i już było dobrze. Świetnym przykładem może być analiza treści książki „Daleko od Moskwy” przeprowadzona przez sierżanta Szemanczaka zwanego Pieniądzem, który jej nie czytał.

Czeski pisarz wskazuje na ogólne rozprężenie i bałagan w obozie wojskowym w Kobylcu, gdzie pełna mobilizacja pojawia się w razie kontroli i przed egzaminami. Liczy się pochodzenie klasowe,a nie wiedza, dyplomem nie ma co się chwalić. Wie o tym sierżant Smirzicky, jeden z głównych bohaterów, który z pewnością wzbudza sympatię czytelnika.

W pamięci pozostaje też sierżant Manios znakomicie znający teorię strzelania i po dwuletniej służbie pierwszy raz wsiadający do czołgu. Jakie to ma konsekwencje, nie będę pisać. Trzeba przeczytać koniecznie, bo wzór r x 0,75; V= ? i szczegółowe wyjaśnienia Maniosa, który teoretycznie strzela do nieprzyjacielskiego czołgu Sherman, a potem sam znajduje się w T-34 to świetna zabawa.

Otóż to…czy tylko zabawa. Czytając powieść wydaną na emigracji, trudno nie myśleć ze zgrozą o tamtych czasach, gdy jedynie słuszne było „wykorzystywanie doświadczenia Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej w pracy, w garażach, na poligonach; wszędzie!”

Josef Skvorecky stara się jednak ironicznie i z humorem spojrzeć na lata pięćdziesiąte, gdy sam odbywał służbę wojskową ( 1952-1954 ). Na pewno więc w „Batalionie czołgów” jest wiele jego doświadczeń.

Nie znam innych książek tego pisarza, ta uchodzi za najzabawniejszą. Zachęcając do lektury, proponuję jeszcze fragment wiersza, który wzbudził wiele kontrowersji i stał się przedmiotem otwartej partyjnej dyskusji nad jego polityczną treścią.

 

„Wy plecaki wojskowe
gdy łzy deszczu opadną
na sfałdowany bruk
za naszych koszar bramą
wszyscy kawał życia w nich
do swych domów zaniosą,
a jesień okryje nas
szarą deszczu zasłoną.”

Prawda jaka głębia uczuć! Niestety autorowi zarzucono, że „zaciemnia i mąci młodemu żołnierzowi jego stosunek do życia i do rzeczywistych problemów współczesności.”

Co w tej sytuacji zrobi kapral Josef Brynych ? Odsyłam do „Batalionu czołgów”.

Wiesława Kruszek - DKK przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

 

Recenzja książki "Późny Gomułka, wczesny Gierek"

„Urodziłem się dziewięć miesięcy po śmierci Stalina…” – tak Andrzej Dziurawiec zaczyna swą książkę. Początek zatem interesujący; na kolejnych stronach mamy historie związane z dzieciństwem i młodością autora. Są też opowieści o wujkach, babci, o kolegach i miłościach życia. Jesteśmy w „późnym Gomułce”, by za chwilę przenosić się na wschodnie kresy, bo „Autorowi tam dobrze”. No i mamy Wołyń, lata wojny, a nawet wcześniej – rok 1938 w opowiadaniu „Rogatywka”.

A tytuł obiecywał nieco inne klimaty. Oczywiście, będzie i „wczesny Gierek”, ale trochę to pomieszane i trudno mi było dociec, wg jakiego klucza autor układał opowiadania w swej książce. Może to po prostu zasada przypominania sobie co ciekawszych i barwniejszych historii i niekoniecznie przez siebie zapamiętanych. Niektóre przetrwały na zasadzie rodzinnej legendy i z czasem nabierały kolorów, np. opowieść o pijanym kogucie czy pierogach babci Anieli.

Obiecywanych na okładce absurdów PRL-u nie ma za wiele; „piwo do konsumpcji”, fundusz FWP. Przeczytane treści dość szybko ulatują, niewiele pozostaje w pamięci. To nie tylko moje odczucie, pozostali klubowicze również nie zachwycali się opowieściami Dziurawca. Zgodnie stwierdziliśmy, że są pisane głównie z myślą o rodzinie i znajomych, którzy pewnie bardziej niż inni czytelnicy odkryją „urok” minionej epoki PRL-u. Oczywiście musi być cudzysłów, bo autor nie kryje niechęci do „jedynie słusznego systemu”.

Książka pisuje się w popularny nurt mody na PRL. Przejrzeliśmy na spotkaniu kilka książek o tej tematyce. Można z nostalgią obejrzeć zdjęcia i pośmiać się. Tęsknić nie ma do czego – to refleksja tych, którzy pamiętają te czasy. Dla młodych to egzotyczna przeszłość bez komórek, laptopów i Internetu.

I jeszcze rodzimy akcent na koniec. Otóż w opowiadaniu „Rozkosze bohemy, czyli jak nie zostałem marszandem” pojawia się taki zapis (rzecz dzieje się na warszawskiej starówce); „…raz pojawił się facet w wymiętym garniturze z ceratową aktówką – pewnie zaopatrzeniowiec z Sieradza na delegacji”. Oj panie Dziurawiec, dlaczego od razu z Sieradza, a mało to innych miast?! Wiemy, wiemy, że nasze miasto to dla wielu synonim prowincji, ale lubimy je i już!

Wiesława Kruszek - DKK przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

 

Recenzja książki "Dom Augusty"

Skończyłam czytać powieść Majgull Axelsson pt. „Dom Augusty” i poczułam wielki smutek. Nie dlatego, że to już koniec opowieści, ale że właśnie taki koniec. Losy kobiet ze szwedzkiej rodziny zaczynają się z początkiem XX wieku i toczą się aż do 2000 roku. Nie ma chronologii wydarzeń, trzeba uważnie się wczytywać, by nie pogubić kolejnych wątków. Pomocne jest w tym drzewo genealogiczne zamieszczone na początku książki. A potem następuje prolog, którego bohaterem jest lis pojawiający się też w epilogu. „Lis, który widzi to, czego nie dostrzega nikt inny”. To ważne słowa uświadamiające, że my ludzie często nie widzimy tego, co dzieje się obok nas.

Jedna z bohaterek, Alicja, zastanawia się nad swoim stosunkiem do najmłodszej przedstawicielki rodu – Andżeliki – próbuje znaleźć dla siebie jakąś wymówkę. Ale „nie można tłumaczyć tego, że się nie zauważyło, faktem, że samemu było się niezauważonym. Nie ma na to usprawiedliwienia”.

Bohaterki sagi rodzinnej ukrywają swoje uczucia, nie potrafią otworzyć się nawet przed najbliższymi. Niechciane ciąże, nieślubne dzieci, patologia w rodzinie – to jest, ale o tym się nie mówi. Na zewnątrz wszystko powinno świadczyć o kochającej się rodzinie. Tylko w domu Augusty mieszkają cienie i „skrywają się głowy z całego stulecia, czekając na przyjście czasu opowieści”.

Trzeba koniecznie wejść w ten świat, by uświadomić sobie, jak ważne są opowieści, które ma dla Alicji ukrywającej ciążę jej babka Augusta. Czytelnik podąża nimi przez Hallstavik, Herrang, Hoverodal. Jest świadkiem umierania baśni, gdy wraz z uruchomieniem fabryki ludzie opuszczają swoje środowisko i idą w nich pracować, zostawiając swe marzenia. Świat realistyczny przeplata się z baśniowym; jest niebo i Augusta na jednej z chmur pisząca petycje do Pana Boga.

„Dom Augusty” nie jest łatwą lekturą, wciąga niesamowicie, ale powoduje, że trudno zasnąć, wywołuje niepokój. O wielkim smutku pisałam już na początku. Nawiązując zaś do jednego z pytań ankiety DKK, myślę, że chciałabym spotkać Andżelikę, by powiedzieć jej, jak bardzo podziwiam upór, z jakim dążyła do zrealizowania swego planu usamodzielnienia się, jak podoba mi się jej stosunek do brata Mikaela z zespołem Downa, jak bardzo chciałam, by jej się udało…

Warto jeszcze zwrócić uwagę, ze powieść M. Axelsson porusza trudny, pomijany często, temat macierzyństwa, które nie zawsze jest tylko pasmem wzruszeń i wielkiej miłości matki i dziecka.

„Dom Augusty” to książka, którą naprawdę trzeba poznać. Wcześniej czytałam „Kwietniowa czarownicę” i tę również bardzo polecam.

Wiesława Kruszek - Dyskusyjny Klub Książki przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

"Tektonika uczuć"

Recenzja czytelniczki DKK - Patrycji Kret

"W deszczowe majowe popołudnie w kameralnym gronie spotkaliśmy się w ramach bolimowskiego Dyskusyjnego Klubu Książki, aby porozmawiać na temat książki Eric-Emmanuel’a Schmitta Tektonika uczuć. Francuski pisarz, ale przede wszystkim autor teatralny, stworzył sztukę opowiadającą w jak prosty sposób można zamienić gorące uczucie w nieskrywaną, głęboką nienawiść.
Na początku spotkania obejrzeliśmy krótki wywiad z autorem, który wspominał, że najłatwiej tworzyć mu sztuki teatralne, które winny być przede wszystkim zwięzłe i dokładne. Powołując się na Woltera, Schmitt wyznał, że najlepsze książki w połowie są stworzone przez wyobraźnię czytelnika, a to dlatego, że jeśli twórca powie jak najmniej, ów czytelnik będzie miał duże pole do popisu by wyobrażać sobie wszystkie niedomówienia w treści.
Właśnie taką dokładną kompilacją słów jest Tektonika uczuć, w której dramaturg pomija zbędne opisy. Na miejsce akcji wskazują tytuły aktów. Cała akcja toczy się wokół intrygi, którą wymyśla główna bohaterka, Diane, obawiając się porzucenia ze strony swego mężczyzny. Dalsze wydarzenia są skutkami niepewności kobiety. Bo „Kiedy kobietę trzyma przy życiu czyjaś miłość, i nagle ta miłość zostaje jej odebrana, żeby nie umrzeć, musi zamienić to uczucie na inne, równie silne: nienawiść.” Lektura kończy się wielkim zaskoczeniem nie tylko czytelników, ale i samej intrygantki, która nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Kto nie czytał niech żałuje, my przeczytaliśmy i sobie pogawędziliśmy przy słodkościach i herbacie.
Próbowałyśmy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Diane postąpiła tak a nie inaczej. Czy wpływ na jej charakter miała matka. Co by się wydarzyło gdyby… Kto był największą ofiarą tej książki. Lektura zmusiła nas do refleksji, była zaczątkiem podobnych, równie ciekawych opowiadań z naszej strony. A kolejna okazja do takowych rozmów już w czerwcu. ZAPRASZAMY!"

Statystyki działalności

Wykaz zakupionych ksiażek

Jak założyć lub dołączyć?

KONTAKT

Koordynatorkami wojewódzkimi DKK są:
Danuta Wachulak i Magdalena Szymańska
(Dział Metodyki, Analiz i Szkoleń WBP w Łodzi).

tel. 42 663 03 53
42 63 768 35

adres e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Deklaracja dostępności

2011 WiMBP w Łodzi