Śmierć czeskiego psa, czyli przygody polskiego Gastarbeitera-Sowizdrzała
- Szczegóły
- Kategoria: Relacje DKK przy MBP Łódź-Bałuty FB 21
- Utworzono: czwartek, 30, czerwiec 2016 14:21
- Czesława Muchowiecka
Tym razem klubowicze zostali tak poruszeni przez Janusza Rudnickiego, że spotkanie rozpoczęło się od milczenia i wymownego kręcenia głowami. Są oni bowiem w większości zwolennikami „przyzwoitej”, „dobrze ułożonej” literatury, używającej książkowego języka, wolnej od wulgaryzmów i złego traktowania bohaterów.
Rozmowa o tych miniopowiadaniach doprowadziła jednak do zmiany pierwszych opinii, które pojawiły się w trakcie lektury. Wędrówka za korowodem nieudaczników, spryciarzy, rozmaitych Rudnickich byłaby trywialna, gdyby nie język. To on jest smyczą trzymającą czytelnika przy książce, niekiedy nawet wbrew jego woli.
Barbara pierwsza zwróciła na to uwagę. Według niej, Katarzyny i moderatora język Rudnickiego żyje potocznością, w nim tkwi siła tych tekstów i z niego zbudowani są bohaterowie. Mimo to uznaliśmy, że tych wulgaryzmów jest nadmiar i nie podzielamy całkowicie opinii autora, który twierdzi, uzasadniając oczywiście swój warsztat, że „Wulgaryzmy to maszty statku języka polskiego. Na nich dopiero rozpiąć można czyste, białe żagle mowy wysokiej.”
Bawiły nas anegdota i żart, sytuacje rodem z filmu niemego; ale odnaleźliśmy także pewną czułość autora dla swoich postaci. Doceniliśmy jego nieziemski zmysł obserwacji, niespotykaną umiejętność widzenia zwyczajnych sytuacji w niezwykły sposób.
Regina, mimo uznania walorów prozy Rudnickiego, nie przeczyta już jego tekstów, a Katarzyna i Barbara chciałyby sprawdzić, czy jego kolejne książki są powtórką z Śmierci czeskiego psa, czy świadczą o ewolucji, rozwoju autora.
Zbliżają się wakacje, więc życzyliśmy sobie podróży, w charakterze turystów, nie gastarbeiterów, po trasach przemierzanych przez Janusza Rudnickiego. A zatem do zobaczenia w Dojczlandzie!