Recenzje czytelników klubów DKK
„Bracia z Vestland” Jana Guillou DKK Rawa Maz.
- Szczegóły
- Kategoria: Recenzje
- Utworzono: piątek, 21, sierpień 2015 14:49
- Zbigniew Pacho
Jan Guillou
Bracia z Vestland
Chyba nie jestem typem fana. Chyba nie potrafię się w nikogo ani w nic zapatrzeć do końca i bezkrytycznie. Na pewno jednak Jan Guillou, najprawdopodobniej najpopularniejszy pisarz szwedzki, jest od dawna moim ulubionym autorem, choć w naszym kraju nie od razu zdobył poczytność. Cykl książek o szwedzkim super agencie Carlu Hamiltonie rozpoczynający się powieścią Coq Rouge od razu podbił me serce i tak już pozostało – wszystkie u nas wydane odsłony tej serii uważam za niezwykle udane. Gdy Guillou zmienił totalnie profil swej twórczości wydając czteropowieściowy cykl Krzyżowcy, byłem w szoku, gdyż pomimo diametralnej zmiany czasu, w którym osadził nowe powieści, i oryginalnych, odpowiednich do nich rysów psychologicznych postaci, jednym słowem totalnie nowego pola do popisu, podbił mnie ponownie. Krzyżowcy trafili na półkę z ulubionymi książkami obok wyczynów hrabiego Hamiltona i niezwykle oryginalnej powieści Zło.
Gdy dowiedziałem się, że Jan Guillou w najnowszej powieści Bracia z Vestland znów podjął wyzwanie, jakim niewątpliwie jest kolejna zmiana epoki, w której osadza się utwór literacki, byłem pełen niepewności, czy i tym razem podoła. Tak więc, gdy tylko egzemplarz Braci, pierwszej powieści składającej się na trylogię Złoty wiek, wpadł w moje ręce, zabrałem się do lektury, by jak najprędzej rozstrzygnąć co było uzasadnione - obawy czy nadzieja.
Książka w wersji z twardą okładka oraz szytym grzbietem prezentuje się bardzo solidnie i można liczyć na to, że będzie długo służyć. Wewnątrz brak jakichkolwiek ilustracji, co moim zdaniem jest zaletą przy lekturze odwołującej się do wyobraźni czytelnika. Szata graficzna okładki nawiązuje zarówno do polskiego tytułu, jak i oryginalnej wersji językowej (Brobyggarna czyli Remont mostów – za automatycznym tłumaczem Google). Symptomatyczne jest, iż nasi rodzimi marketingowcy uznali, że tytuł wiążący się z mostami i remontami w naszym kraju nie będzie chwytliwy, najprawdopodobniej całkiem słusznie zresztą, w Szwecji zaś nie przeszkodził w zajęciu pierwszych miejsc na listach popularności. Daje do myślenia.
Szkoda, że w pierwszym wydaniu znalazło się kilka literówek i innych błędów, najzupełniej niepotrzebnie trochę psujących lekturę, nawet takich, których na chochlika drukarskiego zrzucić nie można, jak choćby pomylenie menażki z manierką. Muszę też wspomnieć o jakiejś mętności stylu, która mnie zastanawiała w pierwszych rozdziałach książki, a za którą, jak przypuszczam, ponosi winę któryś z tłumaczy. Proza Guillou zawsze charakteryzowała się wyjątkową jasnością, klarownością i jednoznacznością, a tu takie coś. Na szczęście ten niewielki dyskomfort mija w trakcie dalszej lektury – styl wyraźnie się poprawia. Szkoda jeszcze, że w książce, o pokaźnej przecież objętości, nie znalazło się miejsce na tłumaczenie obcojęzycznych wstawek czy coś tak banalnego, ale jednak przydatnego, jak spis treści.
Uwielbiam klimaty skandynawskich sag takich jak niegdyś wielce popularny Rudy Orm. Nawet Krystyna córka Lavransa urzekła mnie, choć kilka razy przy niej usnąłem. Guillou wielce mnie zachwycił Krzyżowcami, w których cudownie ożenił klimat rodem z legend o Wikingach z opowieścią o powstaniu państwa szwedzkiego. Tym razem, w Braciach z Vestland, zafundował nam sagę o biednej rodzinie norweskich rybaków, którą okrutne morze nagle pozbawia głowy, czyli ojca i żywiciela. Saga ta jednak nie rozpoczyna się w zamierzchłych czasach, a… Na początku wieku XX! Co najdziwniejsze, jakoś w te całkiem nowożytne przecież czasy udało się wpleść to coś, co stanowi o specyfice opowiadań o skandynawskich herosach. Jak się potoczą losy trójki młodych chłopców półsierot i ich matki nie będę oczywiście zdradzał. Powiem tylko, że poznamy wymagające wielkiego hartu ciała i ducha warunki budowy pierwszych kolei w Afryce i mroźnej Norwegii. Zobaczymy jak wyglądały realia świata przed I wojną światową w oczach Skandynawów z północy, jak funkcjonowało społeczeństwo Norwegii, Niemiec i Niemieckiej Afryki z tamtych czasów. Przygody i wielkie miłości, jakie spotkają trójkę naszych bohaterów, już same w sobie wystarczyłyby na solidną powieść. Nie jest to jednak pozycja godna polecenia osobom szukającym lekkiej, bezmyślnej lektury pełnej tylko i wyłącznie przygód. Ci mogą się nawet poczuć znudzeni, gdyż wielką zaletą, którą z kolei docenią wszyscy inny, jest rys pokrewny szwedzkiej szkole kryminału społecznego, czyli ukazanie problemów i patologii ówczesnego społeczeństwa. Nie bez aluzji do czasów dzisiejszych.
Początek wieku XX był czasem wielkich nadziei, w głównej mierze związanych z gwałtownie przyspieszającym rozwojem nauki i techniki. Pewna pozorna naiwność tych wyobrażeń jutra widziana oczami ówczesnych ludzi jest oddana tak wspaniale, iż może nawet śmieszyć. Do czasu, gdy najdzie nas refleksja, iż niewiele się w tej materii nauczyliśmy i nic się tak naprawdę nie zmieniło. Widać wyraźnie, i w powieści, i dzisiaj, że nadzieje na ulepszenie świata zawiodły, gdyż tylko nieliczni dorośli do rewolucji w nauce, technice i technologii, a rozwój społeczny też nie nadążył za tymi zmianami. Rozdźwięk między najbiedniejszymi a najbogatszymi zamiast się zmniejszyć, wciąż rośnie.
Guillou świetnie oddaje realia epoki i ukazuje, że rzeczy, które wydają się nam oczywiste od zawsze, nie zawsze takimi były. Szokuje choćby opis szeregowych latryn stojących na podwórkach miejskich kamienic i przypominających dzisiejsze szeregowe garaże, z tym, że z garaży korzysta jeden samochód, a z każdego z tych kibelków korzystały wspólnie dwie rodziny. Z drugiej strony powieść ukazuje nam, iż pośród mnóstwa rzeczy, które się zmieniły, są i takie, które zmianom nie uległy, i zwłaszcza do tych ostatnich pasuje słówko niestety. Z tej kategorii szczególnie pięknie wytknięte są stare jak świat warunki wejścia do kręgów władzy i wielkiego biznesu, czyli znajomość mechanizmów robienia pieniędzy i kultywowanie wielowymiarowej obłudy.
Jedną z rzeczy, które uwielbiam u skandynawskich pisarzy jest to, iż w ich twórczości widać, jak w żadnej innej, że Europa wcale nie jest jednolita. Nawet w sferze stereotypów. Finlandia w której uważa się Niemców za naród drobnych hotelowych złodziei (Anioły Śniegu pióra Thompsona Jamesa) jest bardzo oryginalna, ale i Szwecja niewiele jej ustępuje. Już kilkakrotnie w powieściach szwedzkich autorów znalazłem wplecione dygresje o zdecydowanie negatywnej ocenie amerykańskiej wersji demokracji i Guillou również nie zostawia na nich suchej nitki uważając Amerykanów za naród prymitywny i gotowy do każdej podłości. W dodatku wszystkie zarzuty, jakie stawia ich dorobkowi i wkładowi w historię ludzkości niestety są prawdziwe. Dużo bardziej szokujące dla polskiego czytelnika mogą być jednak notki, jakie wystawia innym nacjom - Anglikom, a zwłaszcza najpodlejszym z podłych, czyli Belgom.
Przy okazji tego wątku zrodziło się we mnie przekorne pytanie – refleksja. Dlaczego komunizm i faszyzm są zakazane i potępiane, a monarchia nie? Wszak Leopold II władca Belgii, mając do dyspozycji nieporównywalnie mniejsze środki niż Stalin i Hitler zdołał wymordować porównywalną liczbę ludzi. I nikt nie wypomina Belgom tej historii tak jak Niemcom czy Rosjanom.
Jak przystało na prawdziwego skandynawskiego mistrza pióra społecznego, mamy tych wątków społecznych i socjologicznych całe mnóstwo. Piękne jest choćby podkreślenie, iż są różne rodzaje inteligencji i mądrości, a człowiek wybitny w jednych dziedzinach może być wręcz infantylny w innych, o naiwności młodości nie wspominając.
Dla mnie osobiście nie brak smutnych refleksji z tej lektury. Ogólnych, jak choćby przemiana uczciwych, dobrych ludzi w bezduszne maszynki do zabijania i zarabiania pieniędzy, dokonująca się pod wpływem Sytuacji i Systemu, jak by to określił Zimbardo, czy szczególnych, polskich, jak choćby to, że już od wieków społeczeństwa takie jak skandynawskie były skłonne do planowania i inwestowania na wiele lat naprzód w oczekiwaniu na odroczone gratyfikacje, co u nas niestety jest dalej domeną literatury science fiction.
Przemyśleń o czasie jest więcej. Szczególne trafne jest ukazanie, jak warunki wpływają na jego postrzeganie. Perełką jest porównanie, dosłownie, życia norweskich robotników kolejowych do życia w więzieniu, ze względu na ich mentalne uwięzienie w czasie teraźniejszym.
Ciekawe jest też spojrzenie na moralność różnych nacji z ich punktów widzenia. Jak choćby to, że w Niemczech normalne było, iż studenci korzystają z burdeli, u nas zaś było to, i jest, zdecydowanie naganne, odwrotnie niż uwiedzenie porządnej panny czy mężatki, co mężczyźnie przydaje nawet pewnego rodzaju powodu do dumy.
Sposób, w jaki autor przenosi nas w klimaty norweskiej północy i niemieckiej Afryki przywodzi na myśl najlepsze pozycje literatury podróżniczo-awanturniczej. Klasa sama w sobie. A dla mnie subiektywnie prawdziwą perełką i dowodem na wyjątkową wszechstronność pisarza jest opis cesarskich regat w Kilonii. Wątki marynistyczne są wyjątkowo zdradliwe dla wszystkich autorów spoza tego gatunku, a to, co zaserwował Guillou jest wręcz porywające, zwłaszcza dla każdego, kto posmakował, w realu lub choćby literaturze, co to atmosfera regat, wycie wiatru w sztormie i trzask dartych przez szkwał żagli.
Jak już pewnie się zorientowaliście, kolejna książka trafiła na moją półkę z ulubionymi, do których systematycznie powracam. Polecam gorąco każdemu, choć pewnie nie każdemu musi się spodobać. Jeszcze takiej nie napisano. Warto jednak, by każdy sam się przekonał i ocenił po swojemu
Radosław Magiera
DKK Rawa Mazowiecka
woj. łódzkie