Wyszukiwanie:

Logowanie:

Realizatorzy:

Corinne Hofmann, Biała Masajka

Corinne Hofmann, Biała Masajka

 

Kto był kiedyś zakochany, ten wie, że miłość to taka choroba, która najpierw odbiera człowiekowi rozum. Tych, którzy nie znają takiego stanu z autopsji, przekonać może „Biała Masajka” Corinne Hofmann.

 

Młoda Europejka Corinne, w 1987 roku spędza urlop w Kenii. Widzi na promie młodego Samburu w tradycyjnym stroju plemiennym, przystrojonego ozdobami i paciorkami, z ufarbowanymi na czerwono włosami. Jest zachwycona. Nic o nim nie wie, a jednak, jak w animowanych filmach – celnie rażona strzałą Amora, zakochuje się w jednej chwili. Niby zwykła historia miłosna. Ale dotyczy ludzi z dwóch bardzo od siebie odległych kultur i nie kończy się tradycyjnym happy endem.

Corinne bez namysłu rzuca wszystko, sprzedaje mieszkanie i własną firmę w Szwajcarii, decyduje się na stałe zamieszkać w Kenii, w masajskiej wiosce. W miłosnym zaślepieniu bierze z Lketingą ślub. „Odnalazłam go, moją wielką miłość. Jutro wcześnie rano pojedziemy do Mombasy i zacznie się wspaniałe życie” [str.67] – mówi z pewnością w głosie. Kocha Lketingę i jest pewna jego uczuć: „Oczywiście że musi czuć to samo co ja!” [str.16]. Nie do wiary! Jakby ktoś odłączył zasilanie w urządzeniu zwanym Rozumem.

Największe znaczenie ma tu uroda młodego Samburu. Piękny mężczyzna (choć według mnie na fotografiach w książce tego nie widać), o innym kolorze skóry jest pociągający. I chyba na fizycznym pociągu opiera się ten związek, „miłość” jak o tym często mówi Corinne. Tych dwoje porozumiewa się prostą angielszczyzną. Trudno dobrze poznać kogoś, z kim nie można się porozumieć. Ale Corinne decyduje się budować na tak kruchych fundamentach. Młodzi małżonkowie żyją razem w manyatcie (chacie), w wiosce Barsaloi. Corinne kupuje samochód, otwiera i prowadzi własny sklep, zapada na malarię, rodzi dziecko. Oboje mają swoje motta życiowe: ona – „ważne, że się kochamy” , on – „everything is okay”. Nic się nie liczy jeśli ukochany jest obok. Różnice poglądów nie stanowią dla niej problemu, bo naiwnie wierzy, że wszystko będzie dobrze. Wielożeństwo? Przecież on ją kocha i dla niej odrzuci zwyczaje plemienne. Sex „po afrykańsku”? Też się zgadza, bo przecież go kocha. Dla Corinne wszystko jest bardzo proste. Kocha i tylko to się liczy.

 

Ale uczucie w pewnym momencie się wyczerpuje. Już nie wszystko jest dobrze. Lketinga już nie pomaga żonie, zajmuje się sobą, decyduje, co należy robić choć nie zna się na interesach. Staje się nieprzewidywalny i Corinne nie wie czego może się po nim spodziewać: wybuchów gniewu, milczącej dezaprobaty czy powrotu cieplejszych uczuć. Jest niekonsekwentny: domaga się nazwiska dziecka, ale gdy Corinne załatwia dokumenty tylko na swoje nazwisko, zachowuje się tak, jakby nie widział problemu. Staje się podejrzliwy: gdy żona wyjeżdża do Szwajcarii, Lketinga liczy się z tym, że nie powróci do Kenii; gdy zostawia ją samą na noc w manyatcie, w sklepie albo gdy przedłuża się wizyta u fryzjera, nie wierzy w żadne jej zapewnienia o wierności i podejrzewa o zdradę. Wielka miłość na całe życie znika, nic z niej nie zostaje. Doprowadzona do granic wytrzymałości psychicznej Corinne coraz częściej myśli o powrocie do Szwajcarii, którą kilkanaście miesięcy temu żegnała jak myślała, na zawsze.

Na przykładzie bohaterki widać wyraźnie, jak bardzo jest naiwna. Naiwności w książce jest chyba najwięcej, wylewa się wręcz z kartek. Wierzy, że ich miłość zapewni im szczęście. Nie bierze jednak pod uwagę tego, jak bardzo różnią się z mężem od siebie. Jej mężem nie jest człowiek wychowany w tej samej kulturze, hołdującym podobnym zasadom, ale ktoś z innego końca świata, podlegający zupełnie innym tradycjom, odmiennemu wychowaniu. To, co dla mnie było od początku jasne, ona odkrywa po ponad trzech latach i pisze w liście do męża: „Nasze światy bardzo się różnią, ale myślałam, że pewnego dnia znajdziemy się razem we wspólnym świecie” [str.298], „Szukaj jednak kobiety Samburu , a nie znowu białej, zbyt się różnimy” [str.298]. Wszystko to powinna była przemyśleć przed podjęciem decyzji o zostaniu w Afryce. Nie zrobiła tego i na własne życzenie sprowadziła na siebie problemy (lub ich możliwość), decydując się na związek z mężczyzną innej kultury, tak różniącym się od niej. Rozumiem, że właśnie ta odmienność była w nim najbardziej interesująca. Tylko, czy naprawdę trzeba brać z takim człowiekiem ślub?Po co pchać palce między drzwi? Czy było warto? Moim zdaniem nie. Może po prostu wybrać związek z człowiekiem wychowanym w naszej kulturze, choć też nikt nam nie zagwarantuje idylli, ale będzie chyba łatwiej.

 

Kilka rzeczy mnie w tej książce dziwi. Na przykład rodzice Corrine. Jestem przekonana, że rodzice młodej Europejki planującej ślub z Afrykańczykiem z buszu, staraliby się dowiedzieć szczegółów, jeśli nie odwieźć ją od tego pomysłu. Rodzice Corrine przechodzą nad tą sprawą do porządku dziennego. Jakby uznawali ślub z człowiekiem z innej kultury za rzecz zupełnie naturalną. Hofmann nie pisze nic o tym, jak funkcjonuje w wiosce nie znając języka. Z nikim poza Lketingą nie rozmawia. Godzinami siedzi w milczeniu? Co robi, bo przecież przez jakiś czas nie pracuje, nie zajmuje się gospodarstwem, nie pomaga. Występuje w roli wioskowej atrakcji albo darmowego kierowcy dla wszystkich jej mieszkańców. Siedzi, słucha niezrozumiałych rozmów, milczy, patrzy na Lketingę, snuje marzenia o wspólnej przyszłości. „ Gdzie żyje Lketinga, tam i ja potrafię” [str.81] – twierdzi. Jest jak porcelanowa lalka sadzana dawniej dla dekoracji na łóżkach na starych fotografiach. Los godny pożałowania.

 

Na koniec – kilka wad powieści. Po pierwsze – błędy językowe. Nie wiem, czy z winy tłumacza, korekty, czy może w niemieckim oryginale też były „byki”. Najbardziej rażące przykłady: „gdy tak patrzę na te miasteczko i jej mieszkańców, ogarnia mnie żądza przygody” [str.60], „znowu idę ponownie po wodę” [str.190]. Po drugie - trzeba się domyślać, jak w powieści płynie czas. Ile dni, tygodni, lat mija między opisywanymi wydarzeniami? Autorka właściwie tego nie dookreśla i wydaje się, że epizody następują szybko po sobie. Jest tylko kilka wyznaczników upływu czasu: wzmianka o tym, że rok wcześniej zepsuł się samochód czy narodziny Napirai. Po trzecie – tej historii brakuje zakończenia. Corinne wsiada z dzieckiem do samolotu, aby odlecieć do matki. I? Lketinga bez słowa się na to godzi? W Szwajcarii wszystko układa się idealnie? Warto byłoby dodać kilka zdań finalizujących opowieść.

 

Nie lubię opowieści z cyklu „biedna kobieta kocha i walczy z całym światem”. Konsekwentnie omijam książki, których opisy zapowiadają miłość do kogoś z drugiego końca świata, małżeństwo, upokorzenia, lęk i wreszcie ucieczkę w ostatnim momencie. „Białą Masajkę” przeczytałam tylko na potrzeby DKK. Niestety, nie zrozumiałam jej postępowania. Swoje dalsze losy Corinne Hofmann przedstawiła w książkach „Żegnaj Afryko” i „Moja afrykańska miłość”, opowiadającej o powrocie do Kenii po czternastu latach. Jedną z nich już przeczytałam z czystej ciekawości „co będzie dalej”. Mimo to, nie potrafię jej polecić. Zdecydujcie sami.

 

Sylwia Krieger

 

 

 

Statystyki działalności

Wykaz zakupionych ksiażek

Jak założyć lub dołączyć?

KONTAKT

Koordynatorkami wojewódzkimi DKK są:
Danuta Wachulak i Dorota Jankowska
(Dział Metodyki, Analiz i Szkoleń WBP w Łodzi).

tel. 42 663 03 53
42 63 768 35

adres e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Deklaracja dostępności

2011 WiMBP w Łodzi