Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski
- Szczegóły
- Kategoria: Gringo wśród dzikich plemion - Wojciech Cejrowski
- Utworzono: środa, 27, październik 2010 18:32
- Krieger Sylwia
Wojciech Cejrowski, Gringo wśród dzikich plemion
Do książek Wojciecha Cejrowskiego namawiano mnie już w bibliotece kilkakrotnie, argumentując, że podróżnicze oznacza fajne, jest popularne i nie stoi długo na półce, bo tylu chętnych czytelników... Nie zostałam przekonana. Ale dla potrzeb Klubu trzeba się czasem przemóc.
O czym jest tak książka? O Indianach, mrówkach, tropikalnej puszczy, Hondurasie (czterokrotnie), tukanach, samolotach, jedzeniu, autostradzie, yerba mate, paszportowych cudach... i setce innych ciekawych rzeczy. Za opis treści tej książki powinien wystarczyć jej tytuł. Bo opisywanie tego, co Cejrowski już opisał, nie ma sensu. Trzeba przeczytać. (To podobnie jak z podróżowaniem – nie ma co gadać, trzeba jechać).
Pan Wojtek (tak o sobie pisze w książce) snuje przy ognisku opowieść – dużo bardziej wciągającą niż na początku przypuszczałam. Jak przystało na porządnego opowiadacza bajek, zaczyna od „A było to tak...” i kończy morałem. Zaskakuje z pozoru banalnymi, acz odkrywczymi prawdami o wierze czy niepełnosprawności. Najpierw się oburzasz, np. na Madonnę usianą piegami, ale potem dociera do ciebie, że właściwie, gdyby się chwilę zastanowić, to on ma zupełną rację.
Struktura książki, na ile można przełożyć dokument filmowy na papier, przypomina strukturę programu Boso przez świat autorstwa Cejrowskiego. W telewizji są to opowieści o tym, co właśnie pan Wojtek trzyma w ręku albo co pokazuje palcem. W książce pokazać ani podetknąć widzowi przed nos nie można, ale opowiastki są też krótkie, odpowiednio wybrane i dopasowane do tematu, a przede wszystkim podane z humorem, a często i autoironią. Żeby było ciekawiej Cejrowski jest jak aktor, który potrafi zagrać wszystko. Potrafi opisać naprawdę wszystko. Nawet panikę – wielką i kosmatą, co to wyłazi zza drzew albo jedzie z nim terenówką. A pisze tak, że można tę puszczę poczuć niemal fizycznie (aał!), usłyszeć trzask łamanej gałązki... i włosy stają ci dęba.
Gringo wśród dzikich plemion, to nie tylko zwyczajnie ciekawa książka. Ale także przemyślana pod względem graficznym. Czarno-białe i barwne fotografie, ozdobne grafiki, mapki. Niczego nie pozostawiono przypadkowi (ja bym się tylko uparła żądać podpisów pod zdjęciami).
Pan Wojtek puszcza do czytelnika oko wprowadzając zabawę drukiem. Jako zdanie służy mu znak zapytania. Wykrzyknik i powiększona czcionka mogą sygnalizować ból, strach, radość narratora. Zmniejszające się literki nakazują ciszę, a wykrzykniki mogą wrzasnąć naprawdę głośno. Kto autorowi zabroni używać hurtowej ilości wielokropków, a nawet zostawiać puste strony?
Nawet przypisy nie są naukowo poważne (jak można byłoby spodziewać się po przypisach), ale równie zabawne jak opowieści globtrotera. Zaraz... zaraz..., przypisy autora rozumiem, ale tłumacza? Skąd wzięła się tłumaczka w książce polskiego przecież autora? I tu niespodzianka: señor Cejrowski napisał Gringo... po hiszpańsku i angielsku (i w paru innych narzeczach). Oczywiście, wyjaśnia dlaczego, a czytelnik wgłębiając się w przypisy ma jeszcze większy ubaw.
Nie lubiłam nigdy Cejrowskiego. Te jego wredne, świńskie... i chodzenie boso w telewizyjnym studiu... co najmniej niesmaczne. Jakby chciał zrobić z siebie „indianina”. Ale jego programy z serii Boso przez świat wciągnęły mnie. Ma specyficzny sposób opowiadania, który w pierwszej chwili był dla mnie trudny do zaakceptowania, ale z czasem przyzwyczaiłam się do jego stylu pracy z kamerą. Opowiadając o fryzurach Indianek, wszystko pokazuje na modelkach, pokazuje miejsca i ludzi, których inni podróżnicy nie pokazują. Do jego oryginalności trzeba się po prostu przyzwyczaić. W przypadku Gringo... szybko polubiłam jego sposób pisania.
Ale, proszę państwa, czapki z głów. Ten zabawny podróżnik jest członkiem rzeczywistym Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie. A Gringo... to laureat nagrody literackiej im. Arkadego Fiedlera „Bursztynowy Motyl2003”.
Ja lodówki nie sprzedam. I nie pojadę. Ale połknęłam haczyk i chyba polubię książki podróżnicze. Polecam wszystkim, którzy nie lubią podróżować (ci, którzy lubią i tak przeczytają) – do poczytania w miękkim fotelu, z kubkiem kawy...
Sylwia Krieger
uczestnik DKK przy MBP w Pabianicach