Wyszukiwanie:

Logowanie:

Realizatorzy:

Recenzje czytelników klubów DKK

„Pisz pan książkę!” Zbyszek Buczkowski

„Pisz pan książkę!”
Zbyszek Buczkowski


Lekturą listopada 2015 w Rawskim Dyskusyjnym Klubie Książki była wspominkowa książka Zbigniewa Buczkowskiego Pisz pan książkę! Kilka dni wcześniej odbyło się spotkanie z autorem, na które nie poszedłbym nawet, gdybym mógł, gdyż książkę już wcześniej przeczytałem i pytania, jakie ewentualnie miałbym do aktora, na pewno zepsułyby atmosferę.

Zanim przejdę do samej książki, może najpierw ogólniejsza refleksja. Polska krajem geniuszy literackich! Każdy pisze książki – od aktorów po aktorzyny, od polityków po politykierów. I każdy samodzielnie! Nie to co inne głupie nacje, które często ujawniają na okładce i stronie tytułowej skład spółki autorskiej – celebryty, który daje nazwisko i treść, oraz „murzyna”, który daje pióro. Nasi są wszyscy literacko uzdolnieni. Nie potrzebują pomocy do pisania książek. A może są po prostu pozbawieni samokrytycyzmu i uczciwości? Oczywiście nie mam pojęcia, czy pan Buczkowski pisał sam, czy też z murzynem – to ogólne odczucie, które mam pod wpływem zalewu podobnych produkcji, bo trudno to nazwać prawdziwą literaturą.


Pisz pan książkę! to luźne, anegdotyczne niejednokrotnie wspomnienia znanego polskiego aktora Zbigniewa Buczkowskiego. Nad względami warsztatowymi nie ma się co rozwodzić – poprawnie, ale po prostu miernie. Pozostaje treść. Tutaj zaczynają się schody.

Oceniając autobiografię nie sposób nie odnieść się również do samej postaci autora, zarazem głównego bohatera. Jak nam się widzi Pan Buczkowski na podstawie jego własnego dzieła?

Problemy zaczynają się już na samym początku, który jest wyraźną próbą pominięcia młodości, a jest ona przecież jednym z najistotniejszych elementów każdego życia. Niby wahał się nad wyborem drogi życiowej, ale o alternatywach zero, podobnie jak o czasach szkolnych. Na podstawie tej autobiografii można zaryzykować stwierdzenie, że aktorstwo, które też trafiło mu się przez przypadek, życie mu uratowało, tak jak Wałęsie skok przez płot.
Zero rozterek, zero refleksji, a jeśli już, to na poziomie rozmów przy piwku. Książka za to wprost ocieka dumą i samozadowoleniem. Inna sprawa, że odpowiada to staremu przysłowiu o szczęśliwych, którego nie przytoczę, by nie straszono mnie znów sądami. Tym bardziej, że nie mam tego autorowi za złe, nawet mu tego trochę zazdroszczę. Nie „kariery”, ale samozadowolenia i bezkrytycyzmu. Inna sprawa, że zastanawiam się, ile w tym prawdy, a ile autopromocji. Jako aktor też bowiem jawi się w co najmniej dwuznacznym świetle. Co to za aktor, który po prostu pokazuje siebie; zawsze taki sam. To nawet nie aktor charakterystyczny – takim była choćby Krystyna Zofia Feldman, która jednak potrafiła zagrać nawet mężczyznę. Czy pokazywanie siebie, albo własnego wyobrażenia o sobie, to aktorstwo?

Co pan może załatwić? – śpiewał niezapomniany Jan Kaczmarek. To chyba piosenka o panu Buczkowskim, który sam nazywa się załatwiaczem i nie widzi w tym niczego złego. Słowa takie jak korupcja, nepotyzm się go nie imają. W dodatku, czytając recenzje w Internecie, można dojść do wniosku, że ta choroba sięga dalej – nikt zdaje się nie zauważać tej patologii. Buczkowski zwala to na tamte czasy, co jest totalnym zakłamaniem, gdyż o ile za komuny było to powszechne, to jednak w ukryciu i dyskretnie, a teraz otwarcie i jawnie. Za tej złej komuny, na którą wszystko autor zwala, można było bez żadnych znajomości dostać dobrą pracę, nawet w urzędzie, a teraz? Wystarczy ze zrozumieniem poczytać ogłoszenia o naborze, nawet na szeregowe stanowiska w najpodlejszych gminach. Ustawione pod konkretnych kandydatów, którzy i tak dostają gotowce z pytaniami i odpowiedziami. Ba – nawet w przypadku prywatnych firm znośną pracę można najczęściej dostać tylko po znajomości lub po posmarowaniu. Tego chyba nie ma w żadnym cywilizowanym kraju. Owych rzeczy jednak autor nie widzi. Wpisuje się idealnie w nową polską tradycję – tradycję autocenzury. Nie tyka dzisiejszych patologii, gdyż główną jego zasadą życiową było, co wielokrotnie podkreśla, by nikogo nie urazić.

Narzeka, że za komuny załatwiano sprawy na telefon i po znajomości, a nie widzi, albo nie chce widzieć, że teraz załatwia się je na maila, w dodatku nie na zasadzie znajomości, tylko na Dyzmę. Postawa życiowa Buczkowskiego przypomina mi nieco przysłowie o cielęciu, które dwie matki ssie. Sam to zresztą dosłownie artykułuje, gdy pisze, że przy wyborze ról kierował się tym, by przede wszystkim nikogo odmową nie urazić. Nie walczył nawet o role ani w nich nie przebierał – po prostu brał prawie wszystko, co mu oferowano.

Zawsze szedł z prądem, i teraz też – dziś narzeka na komunę i ujawnia przekręty z tamtych czasów, ale ani słowa o patologiach dnia dzisiejszego, których rozmiar jest dużo poważniejszy.

Czy książka jest bezwartościowa? Wręcz przeciwnie. Jako nieodłączny syn bardzo poważnie zdegenerowanego moralnie narodu pisze w wielu miejscach prawdę, którą się wręcz chlubi, choć uczciwy człowiek uznałby te karty za haniebne.

Bez krępacji szczyci się tym, jak z kolegami brał udział w sprzedaży grafik z podrobionymi podpisami czy jak wciskał muzykom podrabiane markowe gitary jako oryginalne. Z nostalgią wspomina znajomego oszusta matrymonialnego, o którego działalności wiedział, i u którego się gościł, ale nawet do głowy mu nie przyszło, by o jego przestępczym procederze powiadomić organa ścigania. To był po prostu wspaniały kumpel.

Za świetny uczynek uważa postępek mamusi, która przed wczasami poszła do miejscowego mafioza i postawiła mu wódkę, by ochraniał jej mieszkanie. I Buczkowski szczyci się, że sąsiedzi po powrocie z wakacji swe mieszkania zastali okradzione, a oni nie. Tak właśnie rodziła się polska mafia, ale tego autor nie widzi. Nie potrafi, albo nie chce zauważyć. Podobnie jak zdecydowana większość jego czytelników, co potwierdzają recenzje w Internecie.

Wypaczoną moralność autora, tak polską w swej istocie, wyraźnie widać w scenie na transatlantyku, gdzie serwowano „za słabe” drinki. Podoba się Buczkowskiemu, że Polacy przemycili alkohol na statek i uważa to za świetną rzecz, wręcz za zasługę. Potem gani burdy, które z tego wynikły, ale nie wini za to przemyconej wódki i złamania przepisów, tylko słabe głowy niektórych. Jakie to polskie!

To skrzywienie moralne autora, który jak większość rodaków w mniejszym lub większym stopniu, zapewne podświadomie, wpisuje się w kulturę więzienną, wychodzi książce na dobre. Bez skrępowania, a nawet z dumą, opisuje fakty, które ktoś świadomy ich moralnego wydźwięku pominąłby milczeniem. Ksiądz wraz z nim za głębokiej komuny obżerający się bez miary i chlejący do upadłego z trzonem ówczesnej komunistycznej władzy. Nacjonalizmy osiedlowe i kodeksy honorowe rodem z więzienia. Obcy pałętający się po kabinie pilotów samolotu, który rozbił się w Lesie Kabackim w 1987. Luksusowe wycieczki po całym świecie. Wszędzie po znajomości, nawet do knajpy.

Ta bezrefleksyjność, jak wspomniałem, wychodzi książce na dobre, gdyż pomimo stronniczych komentarzy ukazuje, jak naprawdę było za komuny, choćby we fragmencie o ówczesnych dzielnicowych. A propos – ilu z Was widziało swojego dzisiejszego dzielnicowego w podległym mu terenie?

Autor cały czas narzeka na komunę, która uczyniła go „gwiazdą” i umożliwiła styl życia dla zwykłego Polaka nie będący i dzisiaj nawet w sferze marzeń. Cały czas powtarza, że takie były czasy. Szkoda, że nie zauważa, że wtedy normalny i uczciwy Polak nie miał większego problemu ze znalezieniem dobrej pracy, co jest przeciwieństwem dnia dzisiejszego, i że wielu ludzi zrobiło kariery bez łapówkarstwa, nepotyzmu, wchodzenia w układy wzajemnych przysług, co dziś jest niemożliwe.

Szkoda, że tak mało jest zdrowych elementów naprawdę humorystycznych, jak numer ze ślubem (kto czytał, ten wie). Ale może na tym polega tragedia załatwiacza?

Ciemne czasy komunistyczne – tak – takich właśnie sformułowań autor używa, jednocześnie nie widząc żadnych problemów dnia dzisiejszego, a we mnie rodzi się przekorne pytanie, czy wtedy w Polsce nie było łatwiej być uczciwym człowiekiem niż teraz?

Najsmutniejsza dla mnie była nie lektura samej książki, ale tego, co internauci o niej wypisują. Natchnęła optymizmem!!! To naprawdę mnie przeraża.

Do poznania tej książki, ani tym bardziej do jej zakupienia, nikogo broń boże nie zachęcam; jest tyle wartościowszych pozycji na rynku i w bibliotekach! Z drugiej jednak strony nie uważam, by była całkiem bezwartościowa. Paradoksalnie, w sposób przez autora pewnie nie zamierzony, jest interesującą pozycją ze względu na te fragmenty, o których autor nawet nie pomyślał, że można je inaczej oceniać i interpretować niż on. W tych miejscach jego szczerość ukazuje cenne obrazki z realiów PRL-u, środowiska aktorskiego tamtych czasów i w ogóle cwaniactwa warszawskiego. Dla socjologa czy psychologa jest to ciekawy przyczynek do rozmyślań o dziejach Polski - obraz erozji moralnej społeczeństwa polskiego, nadwyrężonego już serią klęsk, które skończyły się zaborami, Wojną Światową i okupacją w czasie IIWŚ. Społeczeństwa pod wpływem komuny, która stała się wstępem do tragedii, gdy zachłysnęło się ono kapitalizmem. A dla pozostałych, zwykłych czytelników? - Nie warto szukać na siłę, ale jak się nie ma co innego, albo już się znalazło Buczkowskiego na półce – można przeczytać


Radosław Magiera
DKK Rawa Mazowiecka
woj. łódzkie


Statystyki działalności

Wykaz zakupionych ksiażek

Jak założyć lub dołączyć?

KONTAKT

Koordynatorkami wojewódzkimi DKK są:
Danuta Wachulak i Dorota Jankowska
(Dział Metodyki, Analiz i Szkoleń WBP w Łodzi).

tel. 42 663 03 53
42 63 768 35

adres e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Deklaracja dostępności

2011 WiMBP w Łodzi