Wyszukiwanie:

Logowanie:

Realizatorzy:

Recenzje czytelników klubów DKK

Recenzja powieści Kateriny Tuckovej „Wypędzenie Gerty Schnirch”

Katerina Tuckova to czeska pisarka, która debiutowała w 2009 roku powieścią „Wypędzenie Gerty Schnirch”. U nas najpierw ukazała się jej druga książka „Boginie z Zitkovej”. Na jej debiutancką powieść musieliśmy czekać do 2019 roku.

Młoda autorka podjęła w niej trudny temat wojny widzianej z perspektywy losów pojedynczego człowieka. Jest nim tytułowa bohaterka, Gerta Schnirch, urodzona w Brnie z ojca Niemca i matki Czeszki. To pochodzenie sprawi, że będzie musiała mierzyć się z piętnem niemieckości, której tak naprawdę w niej nie było, „mimo że ojciec bardzo się starał”. Spokojne życie wśród czeskiej i niemieckiej społeczności Brna skończy się z chwilą dojścia Hitlera do władzy. Wielu jego niemieckich mieszkańców poczuje swoją siłę, w rodzinach mieszanych dojdzie do rozłamu. Gerta będzie musiała ulec faszystowskim zapędom ojca i brata. Matka, cierpiąc w milczeniu, wkrótce umrze.

Katerina Tuckova pokazuje losy tytułowej bohaterki od jej dzieciństwa do śmierci w 2000 roku. Zaczynamy śledzić jej życie od morderczego marszu w maju 1945 roku, gdy brneńscy Niemcy, głównie kobiety z dziećmi i osoby starsze, zostali wypędzeni z miasta. Szli około 50 kilometrów w kierunku granicy z Austrią; wielu nie przeżyło. Wypędzenie Niemców było odpowiedzią na przemówienie prezydenta Edwarda Benesa, który „chciał ostatecznie zlikwidować kwestię niemiecką w kraju”. Główna bohaterka ze swoją kilkumiesięczną córką trafia na wieś, gdzie musi ciężko pracować, wciąż wierząc, że wróci do rodzinnego Brna. Gdy jej się to uda po kilku latach, wciąż będzie mierzyć się z piętnem nazisty.

Przyglądając się kolejnym etapom życia Gerty, zastanawiałyśmy się w naszym klubowym gronie nad tym, jak smutny był jej los. Ona sama „łudziła się, że kara wynika z winy”. Jej wina tkwiła w tym, że była pół Niemką i to już wystarczyło, by nienawidzić jej i córki Barbory, by nie traktować jej jak człowieka. Wiara w sprawiedliwość stopniowo w niej malała. Pragnienie normalnego, spokojnego życia dla siebie i córki sprowadzało się do walki o byt, szczęście zawęziło się do dwóch lat z Karlem.

Nic więc dziwnego, że uczuciem dominującym podczas czytania jest smutek. Czuje się go i po lekturze, gdy przychodzi refleksja nad wojną i jej skutkami, nad tym, że i teraz, obok nas w Ukrainie, dzieją się straszne rzeczy. W powieści Tuckovej wiele jest wstrząsających scen, autorka bardzo stara się, by przybliżyć realia tamtych trudnych lat, wojennych i powojennych, przemiany społeczne i polityczne. Podaje szczegóły, dokładnie odtwarza topografię Brna, zamieszcza fragmenty przemówienia Benesa, petycję Stowarzyszenia Młodzieży do Porozumienia Wielokulturowego. Naszą uwagę zwróciły też portrety kobiet, to nie tylko Gerta, ale i współtowarzyszki jej niedoli: Teresa, Johanna, Hermina, Ula; to pięknie pokazana sylwetka babci Zipfelovej, którą bardzo ciepło wspomina Barbora, córka Gerty.

Obszerna, licząca ponad czterysta stron powieść wymaga uważności, są tu retrospekcje, zmienia się narracja, wiele jest faktów i postaci historycznych. Na pewno młoda Czeszka chciała, pisze o tym na wstępie książki, „uczcić pamięć ofiar” marszu, przypomnieć niemieckich mieszkańców Brna, jej rodzinnego miasta. „Wypędzenie Gerty Schnirch” to także oskarżenie wojny, przemocy i nienawiści, podziałów między ludźmi. To zwrócenie uwagi na potrzebę refleksji nad takimi pojęciami, jak krzywda, potrzeba odwetu, sumienie, przynależność etniczna, rozliczenia, pamięć. Katerina Tuckova napisała mądrą i ważną powieść. Lektura obowiązkowa.

 

Wiesława Kruszek

Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja powieści Sylwii Chutnik „Tyłem do kierunku jazdy”

Czytam książki Sylwii Chutnik od czasu jej świetnego debiutanckiego „Kieszonkowego atlasu kobiet”. Nie zawodzą mnie. Jej najnowsza, „Tyłem do kierunku jazdy”, spodobała się też wszystkim klubowiczkom.

Podobnie jak w większości jej książek mamy tu kobiece bohaterki, z babcią Stasią i wnuczką Magdą w rolach głównych. Mężczyźni są tu zdecydowanie w tle, na drugim planie pozostaje też córka Stasi i matka Magdy – Krystyna. Miejsce akcji też jest charakterystyczne dla autorki; to Warszawa i to od lat powojennych (nawet z małym wojennym epizodem) aż do czasów współczesnych.

Brawurowo i barwnie nakreślona została sylwetka warszawianki Stasi wspominającej na szpitalnym łóżku swoje życie. Słucha jej wnuczka, dziewczyna po tranzycji zrobionej zresztą dzięki wydatnej pomocy finansowej babci. To ona, w przeciwieństwie do matki, wspiera Magdę, przekazując jej na przykładzie swojego życia wiele rad. Sprowadzają się one do jednej najważniejszej zasady: „Bądź taka, jaka chcesz być. Kochaj tych, których chcesz, i w ogóle się niczym nie przejmuj”. Stasia tak postępowała, idąc przebojem przez życie, wykorzystując wszystkie możliwości; kochając i zdradzając, otwierając sklep z galanterią, komis czy robiąc biznes na plastiku.

Magdzie jest zdecydowanie trudniej. Autorka pokazuje dramat transpłciowej dziewczyny, jej poszukiwanie kontaktów i bliskości, niezrozumienie u rodziców. „Nigdy nie była u siebie. Tu, w matczyźnie swej biało – czerwonej”. Często odwiedza klub „Pogłos” na Woli (przestał istnieć w październiku 2022 roku), ogląda występy drag queer, czasem ucieka w sny. Nie może porozumieć się z matką, przedstawioną w powieści jako taka typowa mieszczańska pani domu z obsesją na punkcie sprzątania i robienia przetworów oraz wizją: „Co ludzie powiedzą!”

Odnajdowanie się bardziej w relacjach z babką niż z matką przypomina trochę powieści Joanny Bator, m.in. w„Piaskową Górę”, „Chmurdalię” czy „Gorzko, gorzko”. Wygląda na to, że ten przeskok pokoleniowy jest korzystny dla zacieśnienia więzi na linii babcia – wnuczka.

Sylwia Chutnik, podejmując trudny temat, podeszła do niego w sposób dość zabawny. Wszystkim klubowiczkom bardzo podobał się język powieści, z nawiązaniami do tekstów piosenek („to był maj, pachniała piekarnia”), wierszy (Szymborska, Papusza) czy różnych powiedzonek. Można zaśmiewać się w głos, czytając śmiałe zwierzenia babci i obruszającą się niekiedy na tę otwartość wnuczki, ironiczne uwagi na temat „wiecznego” sprzątania czy zabawne porównania. Uwagę zwracają tytuły rozdziałów, np. „Jak uprawiać seks, i to z inną osobą?” albo „Jak umierać z rozmachem?”

Lekka językowo forma powieści nie przesłania oczywiście wagi problemów poruszanych przez autorkę. Rozmawiałyśmy o tym, jak trudno, zwłaszcza w naszym społeczeństwie, żyć osobom odbiegającym od powszechnie uznawanych norm. Nawiązywałyśmy do reportażu Piotra Jaconia o osobach transpłciowych i ich bliskich.

Tyłem do kierunku jazdy” jest z pewnością ważnym głosem w dyskusji nad tolerancją i akceptacją inności. Sylwia Chutnik dedykuje ją „osobom, które nie mieszczą się w żadnej narzuconej normie”, zaznaczając, że „dzięki nim ten świat jest lepszy”. Z tym przesłaniem wszystkie się zgadzamy, polecając gorąco opowieść o babci Stasi i jej wnuczce Magdzie.

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja pt." Musimy coś zmienić"

Książka pt. " Musimy coś zmienić. 14 spojrzeń na pewnąhistorię miłosną"  to opowieść  głównie o dwójce bohaterów, którzy zapoznają się w collegu, jednakże brak komunikacji mięzy nimi i skrywana tajemnica uniemożliwiają na bliższe relację. Wszyscy pozostali bohaterowie przyjaciele, , znajomi, kierowca autobusu twierdzą, iż nie ma idealniejszej pary jak tych dwoje młodzieńców. Nie zwracają oni jednak na siebie większej uwagi, pomimo to wszyscy wokół nich twierdzą, że sa dla siebie stworzeni. Nawet o ich bliższej relacji miłosnej, są przekonani żyrafa i wielka stopa, którzy tak w rzeczywistości nie przejawiaja ku nim większej sympatii, jednakże ich brak komunikacji, zainteresowania sobą zakłóca dalsze relacje. Zadanie, które wymaga opisu drugiej osoby bez używania przymiotników sprawia nie lada wyzwanie . Akcja książki adresowana jest dla nastolatków, którzy wkraczają w burzliwy świat dorosłości, nie wiedzą jak przejść przez życie, są nieświadomi pierwszej miłości, nawiązuja nowe relacje w otoczeniu. Książka dość trudna, czasami zabawna, stwierdzam iż można ja polecić nastolatkom. 

Dziewczyny z Portofino

                      Powieść pt. „Dziewczyny z Portofino” to historia kilu kobiet, które wywodzą się z różnych odmiennych środowisk, w których pojawiają się problemy takie jak alkoholizm, przemoc domowa i brak zrozumienia. Młode, ambitne dziewczyny mają swoje plany na przyszłość, choć zdają sobie sprawę, iż na drodze do celu życie zawsze stawia wyzwania. Portofino to dzielnica Warszawy to właśnie tam wprowadzają się do bloku kobiety z różnych rodzin, a każda z nich zmaga się z trudnościami.

W książce zapoznajemy wiele kobiet, które borykają się ze swoimi problemami i trudnościami rodzinnymi. W jednej z rodzin pochodzącej ze wsi, ojciec tyran psychicznie i fizycznie maltretuje matkę. Żona mężczyzny to wykształcona kobieta, ciężko zarabiająca na życie, dla której priorytetem jest bycie matką i żoną. Córka  nie może się z tym pogodzić i podpowiada matce, aby wzięła rozwód z tym człowiekiem i zaczęła żyć. Przykładna matka jednak nie zna innego schematu rodziny i pomimo bólu trwa w związku bez przyszłości. Z kolei Agnieszka, córka znanych lekarzy, ma wielkie perspektywy. Niechciana ciąża sprawia, iż decyduje się ona na ryzykowny krok i usuwa ciążę. Inna kobieta jest krytykowana przez rodziców i pomimo, że rodzice są bogaci wyjeżdża do Niemiec realizować swoje marzenia. Żona lekarza wpada w depresję poporodową, decyduje się na przerwanie studiów. Bohaterki same muszą zadbać o swoje losy, rodzice mało interesują się nimi.

Jedna z bohaterek wyjeżdża do Niemiec, aby tam zarobić pieniądze na lepszą przyszłość. Jej losy nie należą do lekkich, ponieważ pracuje jako prostytutka. Wracając po kilku latach do ojczyzny kupuje mieszkanie obok swojej matki, która  w tak ważnym momencie jej życia odwraca się. Wszystkie trudności i perypetie rodzinne jak w życiu układają się. Książka to retrospekcja, wydarzenia i miejsca są zawsze w pamięci bohaterów.

Pomimo wszystkich przykrych doświadczeń, przyjaźń między kobietami przetrwała.

Recenzja książki Marii Konwickiej „Byli sobie raz”

Maria Konwicka napisała interesującą opowieść o swojej rodzinie. Przez trzy lata porządkowała mieszkanie rodziców, głównie ojca, bo ten po śmierci żony żył w nim samotnie przez prawie szesnaście lat. Znalazła liczne zdjęcia, pamiątki rodzinne, listy, kartki z zapiskami i szereg rzeczy, które z pewnością przyczyniły się do ożywienia wspomnień z przeszłości.

Dla czytelnika książka jest okazją do poznania rodziny Marii po mieczu i po kądzieli. Tu wszystkie klubowiczki zgodnie przyznały, że miały możność przyjrzenia się artystycznej rodzinie Leniców, z której wywodziła się żona Tadeusza Konwickiego, Danuta, znana ilustratorka książek dla dzieci czy ilustracji do „Świerszczyka”. Na uwagę zasługują tu zarówno jej ojciec, malarz Alfred Lenica czy brat, Jan, artysta plastyk pewnie bardziej znany za granicą. Dowiedziałyśmy się, że rodzina Tadeusza Konwickiego była zupełnie inna, rygorystyczna i religijna, a „czytanie książek w domu Blinstrubów uważano za rozpustę”.

I tak Maria Konwicka snuje swoją barwną opowieść o Lenicach, Konwickich, Blinstrubach, Kubowiczach i wielu, wielu innych. Opowiada o rodzinnych pobytach na wakacjach w Chałupach, o przyjaźni z Holoubkami, Łapickimi, Dziewońskimi, o słynnym stoliku w kawiarni „Czytelnika”.

W podzielonej na cztery części (bez tytułów) książce autorka płynnie przechodzi z tematu na temat. To taki trochę natłok myślowy, w sumie ładnie oddany. Córka Konwickich spędziła prawie trzydzieści lat w Ameryce, więc poświęca i temu sporo miejsca. Dzieli się swoimi doświadczeniami, opowiada o znanych rodakach, których tam spotkała, m.in. Elżbiecie Czyżewskiej, Jerzym Kosińskim, Leopoldzie Tyrmandzie. Spogląda na swoje życie, dokonania, pisze dużo o mistycyzmie, ezoteryce, wróżbach, hipnozie, astrologii, bo to tematy żywo ją interesujące. Wierzy też, że mają czasem istotny wpływ na jej losy.

Pewnymi „nadprzyrodzonymi” właściwościami był ponoć obdarzony słynny kot Konwickich, Iwan, ofiarowany rodzinie przez Marię Iwaszkiewicz. Jest bohaterem wielu anegdot, widzimy go na zdjęciach, jest na okładce książki. Liczne zdjęcia są zresztą wielką zaletą książki. Oglądamy Konwickich w Paryżu, w Ameryce, Kanadzie. Patrzymy na przedwcześnie zmarłą młodszą córkę Konwickich, Annę. Czytamy zabawne i wzruszające zapiski na kartkach, fragmenty z „Kalendarza i klepsydry”, „Nowego Światu i okolic” czy cyklu „Ameryka, Ameryka”.

Choć naszym, klubowiczek, zdaniem Maria nie odziedziczyła talentu pisarskiego po ojcu, to dzięki jej książce mamy okazję odbyć niezwykle udane spotkanie z rodziną autora „Zorzy polarnych”, „Kompleksu polskiego”, „Bohinia” i innych pięknych powieści. Zachęcamy do lektury „Byli sobie raz”.

  

Złoty sen Grażyna Jeromin- Gałuszka

 

„Złoty sen” to powieść wielowątkowa - to historia losów kilku kobiet znajdujących się w starej willi. W hotelu wypoczywa wiele kuracjuszek, które każdego lata przyjeżdżają w to samo miejsce. Właścicielka madame Lili staruszka jest osobą, która w dziwny sposób skupia u siebie wiele kobiet. Każda z nich jest inna – mają swoje wady i zalety, inne problemy i swoje życie. Ada i Madame Lili jako małe dziewczynki zaprzyjaźniają się ze sobą, wspierają się, są nierozłączne, obydwie darzą jednego z mężczyzn dużym zainteresowaniem i miłością.  Czarujący Wiktor jednak okazuje się niezłym draniem. Monotonię i jednostajność dnia codziennego zakłóca przyjazd Ady, która po dwudziestu latach wraca. Kobieta zostawiając syna musi wrócić, aby wyjaśnić sprawę, która nie daje jej spokoju. W trakcie przebywania w willi nagrywa na magnetofon ważny komunikat, który chce przekazać przyjaciółce. Kobieta wyjaśnia w nim sytuację, która zmusiła ją do ślubu z Wiktorem. Porusza temat, iż życie z tym człowiekiem nie było piękne. W nagraniu wyjaśnia prawdę dlaczego wzięła ślub. Następnie, Ada ginie w niewyjaśnionych okolicznościach.  Fabuła powieści to wspomnienia, które snują kobiety w przełomowych momentach swojego życia.

Książka pt. „ Złoty sen” to historia, która po latach wyjaśnia prawdę, przez którą dwie kobiety, które były nierozłączne, gubią wspólny język i stają się sobie obcymi ludźmi.

Czytaj więcej: Złoty sen Grażyna Jeromin- Gałuszka

Złoty sen

 

„Złoty sen” to powieść wielowątkowa - to historia losów kilku kobiet znajdujących się w starej willi. W hotelu wypoczywa wiele kuracjuszek, które każdego lata przyjeżdżają w to samo miejsce. Właścicielka madame Lili staruszka jest osobą, która w dziwny sposób skupia u siebie wiele kobiet. Każda z nich jest inna – mają swoje wady i zalety, inne problemy i swoje życie. Ada i Madame Lili jako małe dziewczynki zaprzyjaźniają się ze sobą, wspierają się, są nierozłączne, obydwie darzą jednego z mężczyzn dużym zainteresowaniem i miłością.  Czarujący Wiktor jednak okazuje się niezłym draniem. Monotonię i jednostajność dnia codziennego zakłóca przyjazd Ady, która po dwudziestu latach wraca. Kobieta zostawiając syna musi wrócić, aby wyjaśnić sprawę, która nie daje jej spokoju. W trakcie przebywania w willi nagrywa na magnetofon ważny komunikat, który chce przekazać przyjaciółce. Kobieta wyjaśnia w nim sytuację, która zmusiła ją do ślubu z Wiktorem. Porusza temat, iż życie z tym człowiekiem nie było piękne. W nagraniu wyjaśnia prawdę dlaczego wzięła ślub. Następnie, Ada ginie w niewyjaśnionych okolicznościach.  Fabuła powieści to wspomnienia, które snują kobiety w przełomowych momentach swojego życia.

Książka pt. „ Złoty sen” to historia, która po latach wyjaśnia prawdę, przez którą dwie kobiety, które były nierozłączne, gubią wspólny język i stają się sobie obcymi ludźmi.

Czytaj więcej: Złoty sen

Recenzja książki Beaty Biały „Słońca bez końca. Biografia Kory”

Nie jest łatwo napisać ciekawą biografię. Z pewnością trzeba dotrzeć do wielu źródeł, do tego, co już wcześniej na temat danej osoby napisano, odbyć rozmowy z tymi, którzy ją znali. Potem konieczne jest uporządkowanie materiału i nadanie mu interesującej formy. Na spotkaniach DKK miałyśmy okazję rozmawiać o biografiach, które bardzo się nam podobały. Wspomnieć tu można chociażby książkę o Komedzie Magdaleny Grzebałkowskiej czy o Simonie Kossak Anny Kamińskiej.

Słońca bez końca” – to słowa, którymi, jak pisze we wstępie Beata Biały, „Kora zazwyczaj pozdrawiała, a które otulały ciepłem i czułością”. Taki jest tytuł książki mającej być biografią artystki, czy jednak spełnia to zadanie?

Tytuł zgodnie pochwaliłyśmy, początkowe rozdziały też czytało się dobrze. Przybliżają trudne dzieciństwo Kory, wtedy jeszcze Olgi Ostrowskiej, i lata jej młodości. Stopniowo autorka dodaje coraz więcej wywiadów z osobami znającymi piosenkarkę – mniej lub bardziej. Padają podobne pytania, odpowiedzi też w sumie zaczynają się powielać. Głos zabierają m.in. syn Mateusz, liczni przyjaciele, fani, fryzjer, styliści, muzycy. Długo by wymieniać całą plejadę osób, których wspominki, anegdoty, jakieś niespecjalnie śmieszne żarciki zdominowały książkę. Czytanie staje się coraz bardziej męczące, liczne powtórzenia są po prostu nużące. Gdy dochodzi jeszcze drążenie tematu choroby i śmierci, ma się ochotę powiedzieć: „Dość”! Są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. Po co tutaj opiekunka medyczna, która zdradza ostatnie słowa Kory, opowiada z detalami o jej odchodzeniu.

Olga Jackowska pisała piękne, poetyckie teksty i to one mówią wiele o niej. Owszem, Beata Biały zamieszcza ich fragmenty, dość luźno jednak wiążąc je z następującymi po nich rozdziałami. Zamieszczone na końcu książki dwa portrety, filozoficzny i astrologiczny, nie są zbyt interesujące, próbują ująć „naukowo” to, co w sumie wcześniej zostało już napisane. Całość robi wrażenie mało spójnego przekazu, dodawania kolejnych rozdziałów chyba po to, by książka zyskała na objętości, np. rozdział „marihuana”. Tytuły rozdziałów są pisane małą literą, co dla mnie jest dość denerwujące.

Kora była z pewnością osobą charyzmatyczną, poetką, wokalistką, która porywała tłumy na swoich koncertach. Beacie Biały nie bardzo udało się taką właśnie artystkę pokazać. W naszym klubowym gronie stwierdziłyśmy, że poprzez drążenie, dociekanie, koncentrowanie się czasem na mało istotnych szczegółach odzierała Korę z jej magii i magnetyzmu. Dobrze chociaż, że w książce znalazło się wiele zdjęć z różnych etapów jej życia. Warto je obejrzeć, włączyć piosenki Kory i Maanamu, wsłuchać się w teksty, w proste słowa o miłości, życiu, przyrodzie. „Po prostu bądź”, „Krakowski spleen”, „Jestem kobietą” i wiele, wiele innych pięknych i wciąż aktualnych tekstów, do tego wspaniała muzyka Marka Jackowskiego.

 

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja powieści Jakuba Małeckiego „Święto ognia"

Święto ognia" to historia rodziny Łabendowiczów opowiedziana z perspektywy trojga jej członków: 21-letniej Anastazji, dziewczyny z porażeniem mózgowym, jej 30-letniej siostry Łucji i ich ojca. O matce początkowo niewiele wiadomo, spowija ją tajemnica, ale stopniowo jej nieobecność będzie wyjaśniana.

Najważniejsza w powieści zdaje się być Nastka, która, jak to sama określa, „bardzo potrafi patrzeć". Porusza się na wózku, nie mówi, właściwie rozumie ją tylko Łucja. Chciałoby się pochwalić autora, że taką właśnie niepełnosprawną osobę uczynił bohaterką książki. Piszę w trybie przypuszczającym, bo kilku klubowiczkom, w tym i mnie, bardzo nie spodobał się sposób jej pokazania. Małecki zinfantylizował tę dziewczynę, przedstawił ją w zasadzie jako dziecko, które, by rozśmieszyć tatę, wypluwa rzodkiewkę, o rehabilitacji mówi fikumiku, cieszy się na wizytę dziadków, bo „będzie granie łyżkami na garnkach i rzucanie czymś w babcię"! Jest tu też pewna niekonsekwencja, bo jednocześnie Anastazja zdała maturę, co jest dość zastanawiające przy jej ograniczeniach.

Jakub Małecki, dla mnie, podobnie jak i w innych swoich powieściach (czytałam w sumie sześć), dość ogólnikowo kreśli sylwetki bohaterów, powierzchownie analizuje motywy ich zachowania, czasem niejasne, niezrozumiałe, mało odpowiedzialne – ojciec zostawia córkę samą w nocy, mimo iż boi się, że wypadnie z łóżka lub zakrztusi się śliną. Łucja, która ma szansę zatańczyć wreszcie w balecie główną rolę, ukrywa kontuzję, łykając bardzo duże ilości środków przeciwbólowych, co nie może dobrze się skończyć. Weźmy do tego jeszcze dziadka, który, by zabawić wnuczkę, „rzucał w przejeżdżające auta woreczkami z wodą" i to z kładki nad ulicą!!

Moim zdaniem, podzielało je też kilka klubowiczek, autor naszkicował pewną historię, nie rozwijając jej zanadto, „poupychał" trochę opowieści w skromne ramy książki (ma 253 stron, ale gdyby zapełnić puste miejsca, byłoby znacznie mniej). Nie pokazał prozy życia z osobą niepełnosprawną, jakoś tak wszystko się tam układa prawie bezproblemowo.

Przyznaję jednak, że taki jest pogląd tylko części osób. W naszym gronie znalazło się kilka klubowiczek na czele z moderatorką, panią Anią, które nie zgadzały się z krytycznymi opiniami. Zobaczyły w „Święcie ognia" wzruszającą historię o marzeniach niepełnosprawnej dziewczyny, wrażliwej na otoczenie, dostrzegającej więcej niż inni. Podkreślały optymizm bohaterki, to jej widzenie np. dnia ze spacerem jako „wielkiego", jej wizję życia, w którym „będzie fajnie, a może nawet ekstra". Łucja z kolei to dla nich dziewczyna dążąca z wielką konsekwencją do wyznaczonego sobie celu.

Tak dyskutując o książce, ścierałyśmy się w swoich ocenach, jednak wszystko w „atmosferze wzajemnego zrozumienia". Na pewno była też okazja, by poruszyć istotne kwestie związane z postrzeganiem osób niepełnosprawnych w naszym społeczeństwie czy funkcjonowaniem klas integracyjnych.

Jakub Małecki jest autorem ponad trzydziestu książek, cieszy się dużą popularnością, zdobywa nagrody. Niektórym jego proza bardzo się podoba, innym niekoniecznie. Pozostaje mi zacytować łacińską sentencję: „De gustibus non disputandum est".

Wiesława Kruszek - Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja powieści Agaty Romaniuk „Proste równoległe”

Proste równoległe” to powieść o wybitnej skrzypaczce Wandzie Krajewskiej i jej uczennicy Marcie Rychter. Autorka przybliża nam ich losy, wybierając poszczególne daty - miesiące i lata. Zaczynamy od marca 1993 roku, wędrówka czytelnika nie jest jednak zgodna z chronologią zdarzeń. Gdyby uporządkować daty, mielibyśmy zakres czasowy od marca 1953 roku do stycznia 2002 roku.

Te „skoki czasowe” nie przeszkadzają w czytaniu, może wymagają tylko bardziej uważnego śledzenia toku akcji powieści, która wszystkim klubowiczkom bardzo się podobała. Chwalono osadzenie zdarzeń w istotnych dla historii naszego kraju momentach, mających istotny wpływ na życie bohaterek. W przypadku Wandy Krajewskiej to m.in. śmierć Stalina, wydarzenia marca 1968 roku, stan wojenny. Z kolei życie Marty wyznaczają zmiany dokonujące się po 1989 roku. Podkreślano pięknie zaznaczoną obecność muzyki w książce. Autorka prawie na każdej stronie daje okazję „słuchania” utworów Wieniawskiego, Chopina, Sibeliusa, Czajkowskiego, wprowadza w niuanse różnych wykonań tego samego utworu. Pisze też o prowadzeniu smyczka, o żmudnych ćwiczeniach gam i pasaży na skrzypcach. Okazuje się to bardzo ciekawe, nawet dla laików, na pewno nie nudzi.

Sporo uwagi poświęciłyśmy też w naszej dyskusji sprawom związanym z życiem prywatnym Wandy i Marty. Obie są bardzo utalentowane, ale muzyka wymaga od nich wyłączności. Sprawy osobiste, rodzinne, kwestie uczuć muszą odejść na dalszy plan. Czy bohaterki podporządkują się takim wymogom? Czy Marta, zafascynowana swoją nauczycielką, zdecyduje się iść jej śladami, czy może spróbuje przeciwstawić się jej, poszukując własnej drogi? Te pytania, i wiele innych, towarzyszą lekturze „Prostych równoległych”.

Tytuł ten wydał nam się ciekawy i trafny. Zwróciłyśmy uwagę na scenę wspólnej gry obu skrzypaczek. Wykonują „Scherzo – Tarantellę” Wieniawskiego i Marta, bo to ona głównie jest narratorką w powieści, stwierdza: „poruszamy się po dwóch równoległych, a jednak osobnych, odmiennych torach”. Wcześniej Wacław Bełza, mąż Wandy, powie też: „Ty chcesz ją pchnąć swoją ścieżką, żeby żyła twoim życiem, równoległym, ale lepszym”. Z pewnością Krajewska chce jak najlepiej dla swojej uczennicy. Pytanie jednak, czy Marta wolałaby jednak iść swoją własną drogą. Jaka to będzie droga? Jakich wyborów trzeba będzie dokonać? Jak radzić sobie z poczuciem straty? To kolejne pytania, przed którymi stają bohaterki; to znów temat do ogólnych rozważań dotyczących spraw kariery i rodziny w życiu kobiet.

Proste równoległe” dostarczyły nam wielu ciekawych przeżyć czytelniczych i stały się dobrym tematem do ożywionej dyskusji. Zgodnie polecamy tę powieść. Warto też posłuchać rozmowy Michała Nogasia z Agatą Romaniuk z 23.04.2022 roku w „Książkach. Magazynie do słuchania”.

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki przy Powiatowej Bibliotece Publicznej
w Sieradzu

Była sobie rzeka

Książkę „Była sobie rzeka” można polecić z uwagi na ciekawą fabułę oraz ze względu na fakt, że autorką tej powieści jest brytyjska pisarka Diane Setterfield, która jest specjalistką od powieści historycznej z elementami fantasy, o narodzinach mitu i legendy. Autorka ta stworzyła urzekającą baśń dla dorosłych, w której spotkać można tajemnicę, szlachetnych bohaterów, a także odwieczne starcie dobra ze złem. A wszystko to wśród zwyczajnej społeczności małego miasteczka.

Omawiane dzieło zachwyca czytelnika już od pierwszych stron czytania, ponieważ od samego początku opowiada ciekawą historię. Można powiedzieć, że nie jest to jakaś wymyślona fabuła, bo wszystko opiera się na tytułowej rzece i jej rwącym, bądź spokojnym nurcie. Pędząca woda staje się alegorią życia, które w równym stopniu daje i odbiera, skazując bohaterów na cierpienie lub szczęście. „Była sobie rzeka” to najlepszy z możliwych tytuł dla powieści, której tempo zmienia się tak, jak zmienia się nurt rzeki. Jest przewodnikiem dla czytelnika oraz świadkiem wydarzeń, które mają miejsce od momentu pojawienia się w gospodzie Pod Łabędziem pokiereszowanego mężczyzny z nieżywą dziewczynką aż do ostatniej strony, gdy tajemnica, na której osnuta jest powieść, zostaje rozwiązana. Cała historia wydaje się mitem i legendą, a zagłębiając się w nią, czujemy się, jakbyśmy rozwiązywali zagadkę albo układali puzzle.

Podsumowując, należy stwierdzić, że Diane Setterfield ponownie stanęła na wysokości zadania i spełniła oczekiwania czytelników. Jest to powieść, którą można polecić przede wszystkim miłośnikom opowieści, lubiącym tajemnicze historie, miłośnikom historii i lubiącym baśniowe klimaty. Ogólnie stwierdzić można, że jest to historia o wspomnieniach, które mają ogromny wpływ na rzeczywistość. Dzieło to zawiesza swoich bohaterów gdzieś między iluzją a prawdą. Podobnie czyni z czytelnikiem, nie pozwalając mu wydostać się z płynącej rzeki słów.

 

 

 

 

 

Miłość zaklęta w zapachu

Michelle Marly „Mademoiselle Coco. Miłość zaklęta w zapachu”

 

Niemal 100 lat temu na półki sklepów perfumeryjnych trafiły minimalistyczne szklane buteleczki z perfumami sygnowanymi nazwiskiem Gabrielle Bonheur Chanel, znanej wszystkim jako Coco. Mimo upływu czasu Chanel No. 5 swym zapachem nieustannie zachwycają kolejne pokolenia i uznawane są za symbol luksusu oraz nowoczesnej, stylowej kobiety. O Chanel No. 5 krążą legendy, wydano też wiele publikacji na temat ich powstania. Tę ciekawą historię, jak również życie samej Gabrielle Chanel, wielkiej projektantki, która na zawsze odmieniła świat mody, przybliża nam w swej powieści Michelle Marly.

Mademoiselle Coco. Miłość zaklęta w zapachu to opowieść fikcyjna, ale inspirowana prawdziwymi postaciami oraz wydarzeniami. To historia powstania zapachu Chanel No 5 a także historia miłosnych zawirowań legendarnej projektantki. Michelle Marly przedstawia w niej swoją wersję wydarzeń oraz własny obraz ikony stylu. Powieść szczególnie ciekawie przedstawia krąg towarzyski Coco Chanel. Opowiada o jej przyjaciołach, kochankach, wpływowych i słynnych znajomych. Pojawiają się tu m.in. Boy Capel, Dymitr Romanow, Siergiej Diagilew, Igor Strawiński, Pablo Picasso i Misia Sert (a właściwie Maria Zofia Olga Zenajda Godebska). Bardzo szybko staje się jasne, że to mężczyźni odgrywają ważną rolę w życiu Coco Chanel.

Przyczynkiem fabularyzowanej historii powstania kultowych perfum okazuje się, przerwana tragicznym wydarzeniem, relacja dwojga zakochanych a także pewna chusteczka. Kiedy wydaje się, że Coco ma już wszystko, w grudniu 1919 roku w wypadku samochodowym ginie jej kochanek i wielka miłość Arthur Edward „Boy” Capel. Zrozpaczona Coco pogrąża się w żałobie tak głębokiej, że jej służący musi wezwać na pomoc przyjaciółkę projektantki, Misię Sert. Próbuje ona przywrócić sens życia Gabrielle, prosząc, by poświęciła się pracy oraz kontynuowała projekty, jakie pierwotnie wymyśliła i omawiała ze zmarłym kochankiem. Dopiero to -chęć kontynuacji zadań ustalonych z Capelem - motywują Coco do działania. Trzyma się jednego pomysłu: razem z Boyem rozważała wręczenie swoim najwierniejszym klientkom wyjątkowego prezentu bożonarodzeniowego, czyli stworzonych przez siebie perfum. Po jego śmierci staje się to dla niej rodzajem hołdu dla Boya, Coco za wszelką cenę chce wprowadzić na rynek coś bardzo wyjątkowego i niepowtarzalnego. Przystępuje więc do realizacji dzieła stworzenia zapachu domu mody Chanel, który teraz nabiera dla jego właścicielki nowego znaczenia, ma być bowiem żywym pomnikiem na cześć utraconej miłości. By powstał idealny zapach, potrzebuje inspiracji.

Stworzenie Eau de Chanel, jak pierwotnie chciała nazwać swe perfumy Coco, stanowi główną oś fabularną powieści Marly. Autorka rozbudowuje jednak ten okres z życia projektantki, skupiając się również na opisie jej późniejszych romansów, które także wywarły znaczący wpływ na powstanie najsłynniejszych perfum świata. Oto bowiem obcując z ówczesną bohemą artystyczną, Chanel poznała Siergieja Diagilewa, założyciela zespołu Les Ballets Russes. Podczas podróży do Wenecji rosyjski impresario podaje jej chusteczkę- pamiątkę z utraconej ojczyzny - nasączoną perfumami stworzonymi specjalnie dla rodziny carskiej. Gabrielle od razu wiedziała, że to właśnie taki zapach, choć w unowocześnionej formie, powinien reprezentować jej dom mody. Jednak esencja, którą zawierała chusteczka była po rewolucji w Rosji nieosiągalna. Wówczas z pomocą Chanel przyszedł jej kolejny kochanek – bratanek zamordowanego cara Mikołaja II, wielki książę Rosji, Dymitr Pawłowicz Romanow, który zaprowadził ukochaną do Ernesta Beaux, byłego perfumiarza na carskim dworze. On właśnie zaprezentował Coco kilka próbek zapachów, z których Chanel wybrała zapach numer 5. Oficjalne nuty: pomarańcza, bergamotka, cytryna, róża, jaśmin, nuty owocowe, paczula, absolut wanilii, fasola tonka, labdanum, piżmo.

„Mademoiselle Coco” nie stanowi publikacji biograficznej sensu stricto. Jednakże Marly żywi nadzieję, iż opisany w niej bieg wydarzeń na tyle odpowiada faktom, na ile to tylko możliwe. Narracja autorki skupia się szczególnie na wewnętrznych rozterkach Gabrielle, związanych nie tylko z utratą ukochanego Arthura „Boya” Capela, ale też z relacjami z pochodzącymi z Rosji kochankami: kompozytorem Igorem Strawińskim oraz księciem Dymitrem Romanowem. Marly, przedstawiając niewielki przecież wycinek życiorysu Coco, zwraca uwagę na kwestie od lat intrygujące nie tylko miłośników mody: Chanel przypisywano wiele związków, często ze znanymi osobistościami, projektantka nigdy jednak nie wyszła za mąż. Temat relacji damsko-męskich wydaje się często dominować w powieści i książkę momentami czyta się jak powieść romansową, gdzie wątek stworzenia perfum oraz innych dokonań Chanel schodzą na drugi plan. Na szczęście, książka obfituje również w słynne postaci ówczesnej bohemy, wśród której spędzała czas Gabrielle, dzięki czemu czytelnik może przeniknąć do tego świata sztuki, ale i tragicznych losów rosyjskich emigrantów i ich związków z bogatymi Francuzkami. Także postać Chanel na kolejnych stronach powieści zostaje opisana również w retrospekcjach, co pozwala odkryć więcej faktów na jej temat. Mademoiselle Coco. Miłość zaklętą w zapachu” można więc uznać za lekki romans z historycznymi elementami.

Atutem publikacji Wydawnictwa Marginesy jest jej opracowanie graficzne. Okładka, przedstawiająca portret Gabrielle Chanel z pewnością przyciąga uwagę potencjalnego czytelnika. Historię opowiedzianą przez Marly dopełnia posłowie, mieszczące między innymi krótkie informacje biograficzne dotyczące bohaterów powieści – wśród nich można odnaleźć takie nazwiska jak Pablo Picasso, Jean Cocteau, François Coty…

„Mademoiselle Coco” przedstawia się jako opowieść o kobiecie pełnej kontrastów, targanej namiętnościami, ale skupionej na pracy, żywej legendzie stylu. Marley w pełni udało się ukazać wyjątkowo barwny życiorys Coco. Lektura książki może okazać się impulsem do zapoznania się ze szczegółową biografią projektantki, nieustannie wzbudzającą ogrom emocji.

 

Moja onkomisja

Książka napisana przez Natalię Kustosz jest bardzo pozytywna w odbiorze. Autorka dzieli się swoimi przemyśleniami na temat choroby, z którą przyszło jej się zmagać i daje czytelnikowi nadzieję, że nawet z tak ciężkiej sytuacji można wyjść zwycięsko. Książka jest napisana młodzieżowym językiem, pomimo trudnej tematyki i doświadczeń bohaterki czyta się ją bardzo lekko. Główne skrzypce odgrywa młodziutka Natalia, dziewczyna z siłą i pogodą ducha, która pomimo ciężkiej przewlekłej choroby i problemów ze zdrowiem pokonuje z uśmiechem na twarzy i wrażliwością problemy dnia codziennego. Bohaterka niejednokrotnie podnosi czytelnika na duchu, który czytając tekst utożsamia się z nią, wyobraża sobie, iż to on jest w podobnej sytuacji  i podziwia młodą kobietę, że tak dzielnie znosi przeciwności losu. Poznajemy tutaj nie tylko Natalię, ale jej siostrę, rodziców, grono pedagogiczne, jak i klasę do  której z powodów zdrowotnych nie mogła uczęszczać. To nie tylko bohaterka zmaga się trudnościami jakie zesłał jej los, ale także i rodzina, oraz najbliżsi z otoczenia, czytając książkę dowiadujemy się przez jaką drogę oni wszyscy przechodzą, razem z nimi cierpimy, doznajemy wzloty i upadki, pokonujemy jak i oni problemy z podniesionym czołem.

Książka ta niesie przesłanie, radość, nadzieję, która nie gaśnie, pomimo tych doświadczeń tak jak wspomniane zostało wyżej czyta się ją lekko. Biografia jest godna polecenia w szczególności do dorastającej młodzieży.

Piękna Bestia. Opowieść seksualnej niewolnicy Jędzy z Belsen

Alberto Vázquez-Figueroa „Piękna bestia”

 

Autorem Pięknej bestii jest Alberto Vázquez-Figueroa, poczytny hiszpański pisarz, mający na swoim koncie liczne powieści, w tym historyczne. Tym razem autor osnuł fabułę powieści wokół mrocznej postaci Irmy Grese, SS-manki, nadzorczyni bloków żeńskich w kilku niemieckich obozach koncentracyjnych (m.in. w Auschwitz), która zasłynęła ze szczególnego okrucieństwa. Piękna i sadystyczna Irma Grese, nazywana „piękną bestią”, zapisała się w historii świata jako jedna z najbardziej wynaturzonych i bestialskich kobiet. Choć jest ona tematem powieści, książka wygląda na pierwszy rzut oka jak znajome wywiady-rzeki. W świat wojny i obozów wprowadza nas bowiem długa rozmowa między wydawcą Mauro Balaugerem a Violetą Flores. Bogata, wiekowa matrona zgłasza się do wydawcy chcąc opowiedzieć mu swą bolesną historię o Irmie Grese.

 

Balauger słucha autobiograficznej opowieści hiszpanki, która dziwnym zrządzeniem losu, uciekając przed grozą wojny domowej, znalazła się w Berlinie wraz z matką. Nastolatka musi zmierzyć się z realiami III Rzeszy, nową miłością matki i zbliżającą się wojną. Skomplikowane losy i tułaczka Violety Flores po Europie pokazują w jak trudnym położeniu byli ludzie, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Ale to tylko przygrywka dla głównego tematu – relacji miedzy Flores a trzy lata starszą Grese, spaczoną „córką mleczarza”. Blondynka o oczach zimnych jak lód, wybrała sobie piękną hiszpankę na ofiarę i uczyniła ją swoją niewolnicą, nie tylko seksualną. Życie Violety było uzależnione od woli Irmy i mogło się skończyć w każdej chwili.

Vázquez-Figueroa zbudował poszczególne postaci w sposób dość jednoznaczny. Balauger, człowiek obciążony życiowymi problemami, zdaje się być nieco nieporadny i zagubiony wobec starszej Flores. Ta z kolei, mimo swojego wieku, jest obrotna, pije, pali i ma bardzo światły umysł. Do tego jest ironiczna, bystra i jak się okazuje – przebiegła. Z kolei Irma Grese, postać autentyczna, zarysowana została jako nazistka przesiąknięta zbrodniczą ideologią. Dziewczyna jest egocentryczną, lubieżną, pozbawioną skrupułów sadystką o możliwościach większych niż wynikałoby to z jej obozowej funkcji. Wszystko dzięki oddaniu partii i biseksualizmowi. Ustami Flores autor rysuje postać spaczonej psychiki dziewczyny, która stała się postrachem Auschwitz i „jędzą z Belsen”, ale nie rozstrzyga czy byłaby tą samą osobą, gdyby nie okoliczności w jakich się znalazła.

Przyznać trzeba, że książka wciąga. Napisana jest wartkim, sugestywnym językiem, ubarwionym trafnymi spostrzeżeniami Flores, która wyrasta na swego rodzaju znawcę życia i ludzi. Jej specyficzny stosunek do życia jako faktu, do minionych wydarzeń szokuje Balaugera i może szokować również niektórych czytelników, ale wynika to z jej doświadczeń. Niewątpliwym plusem książki jest stopniowe budowanie postaci Flores, która z czasem okazuje się bardziej przebiegła niż mogłoby się to początkowo wydawać. Minusem jest rozbudowa wątków dotyczących prywatnego życia Balaugera (problemy z żoną czy obawa przed Alzheimerem) - wydają się one zbędne. Tym nie mniej postać wydawcy zespaja powieść klamrą. Oprócz wydarzeń i miejsc historycznych, w rozmowie dwojga ludzi pojawia się coś, czego obecność trudno wytłumaczyć. Jakkolwiek powieść rządzi się swoimi prawami, to ustami bohaterów autor przekazuje czytelnikom pewne spojrzenie na relacje rządzący-rządzeni. Flores i Balauger wymieniają się spostrzeżeniami na temat negatywnej roli polityków, zła które czynią dla własnej korzyści kosztem zwykłych, szarych ludzi. Pojawiają się również odniesienia do Henry’ego Kissingera, Dicka Cheneya, Georga W. Busha czy Ala Gore’a. Nie wnoszą one nic do powieści, a sprawiają wrażenie, jakby autor przemycał własne opinie na karty książki.

Podsumowując, mimo wskazanych wad i moralizatorstwa, dostajemy ciekawą, chociaż niezbyt skomplikowaną opowieść o ludzkiej naturze, opartą na losach „jędzy z Belsen”. Ona sama zapłaciła własnym życiem za życia, które odebrała.

Recenzja powieści Marcina Mellera “Czerwona ziemia”

Czerwona ziemia” Marcina Mellera to thriller, taka informacja jest na okładce książki. Należało się więc spodziewać, jak mówi definicja gatunku, dreszczowca, utworu sensacyjnego, mającego wywołać dreszcz emocji.

Czy tak było u nas? Wszystkie klubowiczki podkreślały, że powieść dobrze się czytało, choć niektórym przeszkadzała trochę narracja, rozdziały na zmianę toczące się w 1996 i w 2020 roku, a i “na chwilę” w 2015 roku. Tak się dzieje, bowiem śledzimy pobyt młodego Wiktora Tilszera w Ugandzie i powrót po latach, gdy znika tam jego syn Marcin. Dorosły Wiktor jest redaktorem naczelnym pisma “Reflektor”, nie po drodze mu z obecną władzą. Marcin jest synem z pierwszego małżeństwa, obecnie Tilszer ma drugą żonę, córkę i spodziewa się drugiego syna.

Gdy przebywający w Ugandzie Marcin nie daje znaku życia, jego ojciec uruchamia wszystkie swoje znajomości, a ma ich wiele, w dodatku są to osoby wpływowe. Jedna z nich to Florence Kategaya, w 2020 roku pełniąca funkcję wiceministra spraw wewnętrznych Ugandy. W 1996 roku łączył ją z Wiktorem gorący romans. Tilszer wyjechał wtedy z Ugandy w dość tajemniczych okolicznościach. Czy teraz Florence pomoże mu w odnalezieniu syna?

Trzeba przyznać, że napięcie rośnie, i to zarówno przy opisach zdarzeń przeszłych, jak i teraźniejszych. Bohater działa niczym James Bond, wychodząc brawurowo z sytuacji zdawałoby się beznadziejnych. W wypadku łamie żebra i doznaje wstrząsu mózgu, by już na drugi dzień wydostać się z tonącego w Nilu samochodu. O dziwo pieniądze i dokumenty nie doznały prawie żadnego uszczerbku!

Kolejne rozdziały kończą się w momentach przełomowych, czasem wręcz krytycznych dla bohaterów. To oczywiście buduje napięcie i niepewność co do ich dalszego losu. Już pierwszy rozdział, powtórzony później w całości, wprowadza czytelnika w taki stan, choć ma się jednak świadomość, że główny bohater musi wyjść cało z opresji.

Patrząc z przymrużeniem oka na brawurowe i dość nieprawdopodobne akcje, doceniłyśmy fragmenty pokazujące trudną historię krajów Afryki, wojnę Ducha Świętego w Ugandzie, stworzenie Ruchu Ducha Świętego 2, działalność organizacji Children of the World. Jeden z bohaterów mówi: “...tu jest Afryka, tu zawsze ktoś kogoś prześladuje”. Jest też tutaj ukłon w stronę Ryszarda Kapuścińskiego; Florence czyta i chwali jego “Cesarza”.

Czerwona ziemia” przyciąga uwagę tytułem i okładką. To ten typ literatury, który może służyć pewnemu odprężeniu, jeśli potrafimy zdystansować się do przedstawionych treści. Czyta się szybko, ale, co zgodnie stwierdziłyśmy, zapomina też dość szybko.

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki Anny Dziewit – Meller "Darcie pierza"

Felieton to, jak wiemy, gatunek publicystyczny komentujący aktualne tematy. W "Darciu pierza" Anny Dziewit – Meller, gdzie znalazło się ponad siedemdziesiąt tekstów, najstarszy jest ze stycznia 2017 roku, zaś najmłodszy z listopada 2021 roku. Trudno tu zatem mówić o aktualności, chociaż... w sumie należałoby przyznać rację autorce, która w zakończeniu zbioru przyznaje, że problemy poruszane przez nią "wcale nie uległy dezaktualizacji" i "wybrzmiewają jeszcze mocniej", co niestety może smucić.

Krąg tematów podejmowanych przez felietonistkę jest bardzo szeroki, widać, że "interesuje się absolutnie wszystkim". Tak twierdzi, nazywając siebie "zawodową dyletantką". To nie do końca słuszne, Anna Dziewit – Meller, pisząc o wielu różnorodnych kwestiach, bazuje na wypowiedziach ludzi znających się na poruszanym przez nią temacie. Podaje lektury, z których korzystała, pogłębiając swą wiedzę. Jest inteligentna i błyskotliwa, pisze z humorem, sarkazmem i ironią. Potrafi umiejętnie zaakcentować własne przekonania, wpleść wątki osobiste, odwołać się do swoich śląskich korzeni.

Właśnie ta śląskość jest tu ładnie pokazana. Przypomniała nam jej powieść "Od jednego Lucypera", którą kilka klubowiczek czytało. Śląskie tematy znalazły się w grupie opatrzonej tytułem "Nie fanzol gupot". Z kolei te dotyczące polityki to "Gorzkie żale", Internetu - "Sieć zaplątana". Jest jeszcze "Sztuka odpoczywania", "Trochę kultury", "Rzeczpospolitych chowanie" i tytułowe "Darcie pierza". Tu tematyka koncentruje się wokół spraw kobiet. Są one bardzo ważne dla autorki, podkreśla wielokrotnie sprawę wolności i wyboru, mówienia przez kobiety pełnym głosem. Postuluje, będąc zwolenniczką feminatywów, by "pokazać w języku całą złożoność świata, który nas otacza".

Wspomina wakacje z dziadkami i świetne seriale w telewizji przeznaczone dla młodych widzów, ubolewając, że obecnie nie ma dla nich takiej oferty. Pisze o starości, o braku anonimowości w Internecie, o nienawistnym języku polityki.

Właściwie to każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nie da się jednak czytać tego zbioru zbyt szybko, wtedy może trochę znużyć, tematy "gdzieś uciekną". Lepiej sobie dawkować po kilka, przy okazji wynotować proponowane przez autorkę tytuły lektur. Zwrócić uwagę na pogrubione fragmenty tekstu, które mogą być gotowymi sentencjami. Może warto też iść za radą cytowanego przez Dziewit – Meller w felietonie "Jak być leniwym" Oscara Wilde'a i zamiast pytać: "Co pani (pan) teraz robi?", zadać pytanie: "Nad czym pani (pan) rozmyśla?"

Lektura felietonów z lat 2017 – 2021 z "Tygodnika Powszechnego i z "Polityki" na pewno umożliwi nam rozmyślanie nad wieloma zagadnieniami. Jeśli zaś chcemy poznać, co aktualnie porusza Annę Dziewit – Meller, trzeba sięgnąć po tygodnik "Polityka", ma ona tam wciąż swoją rubrykę.

Wiesława Kruszek - Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja powieści Olgi Tokarczuk pt. “Empuzjon”

To, co nie może być wyjaśnione, musi być zapomniane”. To fragment “Księgi niepokoju” Fernanda Pessoi otwierającego “Empuzjon”, pierwszą po Noblu powieść Olgi Tokarczuk. Na spotkaniu DKK próbowałyśmy przyjrzeć się wielu z pozoru niewyjaśnialnym sprawom, o których opowiada autorka. Czy na pewno ona? Już w pierwszych zdaniach pojawia się narracyjne “my” zaznaczające swoją obecność czasem teraźniejszym, podczas gdy wydarzenia dotyczące głównego bohatera są opowiadane w czasie przeszłym. Dość szybko też “Bezimienni mieszkańcy ścian, podłóg i stropów” wymienieni wśród osób występujących w powieści określą swój rodzaj - niemęskoosobowy. Czytelnik dostrzeże z czasem, że ktoś jeszcze kryje się jako narracyjne “my”.

Tu trzeba iść tropem tytułu; prof. Przemysław Czapliński określił empuzjon jako “przenośną szkołę wdrażającą do utrzymywania podległości kobiet”. Mizoginistycznych wypowiedzi jest w książce bardzo dużo, co ciekawe autorka podaje na koniec, że sparafrazowała teksty wielu znanych osób. Na tej długiej liście znajdziemy takie m.in. nazwiska: Augustyn, Darwin, Platon, Szekspir, Tomasz z Akwinu. Ciśnienie może się podnieść, gdy czytamy o kobiecie jako “ewolucyjnej guzdrale” czy “społecznym pasożycie”, a jedynym usprawiedliwieniem istnienia kobiety jest macierzyństwo. Ona sama zaś, a dokładnie jej ciało “należy do ludzkości”. Wszystkie te bzdury, jest ich znacznie więcej, wypowiadają leczący się w sanatorium w Görbersdorfie panowie mieszkający w Pensjonacie dla Panów Wilhelma Opitza.

Właściwie w powieści nie ma kobiet; żona Opitza, Klara, popełni samobójstwo na drugi dzień po przybyciu do pensjonatu głównego bohatera, Mieczysława Wojnicza. Klara okaże się jednak znaczącą postacią pozostającą wciąż w tle wydarzeń. Podobnie ważne i symboliczne są tu Frau Brecht i Frau Weber łuskające bób, podobno mieszka z nimi i trzecia kobieta. Tajemniczych i niewyjaśnionych spraw, jak już wspomniałam na początku, jest wiele.

W Görbersdorfie co roku w listopadzie ginie jeden mężczyzna, najpierw to byli miejscowi chłopi, potem leczący się na gruźlicę chorzy. Kto odpowiada za ich śmierć, czy to potomkinie kobiet skazanych w XIX wieku na tortury i śmierć za rzekome czary? Czy są to może empuzy? Poszukiwałyśmy odpowiedzi, nie zawsze je znajdując, ale w tym też jest urok powieści, która zachwyciła wszystkich, a właściwie wszystkie, bo tylko klubowiczki były na spotkaniu.

Bogactwo treści, symboli, znaków, odniesień do “Czarodziejskiej góry”, kontynuacja pewnych tematów poruszanych we wcześniejszych powieściach Tokarczuk powodują, że można dyskutować o “Empuzjonie” bardzo długo. Zwrócić uwagę, jak pani Marta, na wielkie znawstwo w opisach różnych rodzajów kaszlu. Zauważyć, jak pani Ola i pani Monika, wrażliwość na przyrodę, na zwierzęta. Dostrzec, jak pani Janka, metody leczenia dra Kneippa, którego książka była w jej rodzinie i stosowanie się do zaleceń pomogło niektórym krewnym. Zachwycić się, jak pani Ania i właściwie każda z nas, pięknem opisów bukowego lasu, jesiennych górskich pejzaży, szczegółami sanatoryjnego menu, rozkładem dnia kuracjuszy.

W Görbersdorfie “wpada się w dziwny stan umysłu” twierdzi Thilo von Hahn, to jedna z moich ulubionych postaci, interesuje się znaczeniem pejzażu w sztuce. To on nauczy Mieczysia patrzenia “przeziernego”. Na pewno wskazówki przydadzą się i nam, gdy będziemy oglądać wspaniałe obrazy Herri met de Blesa, flamandzkiego malarza z XVI wieku.

Dziwny stan umysłu, o którym mówi Thilo może być spowodowany nalewką schwarmerei. Ma tajemniczy skład, a jej nazwa oznacza marzenia czy rojenia. Raczą się nią często goście Wilhelma Opitza. Na pewno ma ona znaczenie, jak w sumie wszystko w powieści: ikona ze świętą Emerencją, buty, krzesło, kukły z mchu, tzw. Tuntschi, nawet małe ziarenko bobu.

Empuzjon” to piękna powieść, trzeba koniecznie ją przeczytać, najlepiej nie tylko jeden raz.

 

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki działający przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki "Malarz dusz"

Recenzja powieści Ildefonsa Falconesa “Malarz dusz”

Dziś w naszym DKK podróż do Barcelony początku XX wieku. Przewodnikiem jest pisarz hiszpański Ildefonso Falcones; zasłynął powieścią “Katedra w Barcelonie”. Nikt z klubowiczów jej nie czytał, zaś tytuł “Malarz dusz” od razu nam się spodobał, z zawartością niestety już gorzej.

Chociaż nie wszyscy krytykowali. Najpierw zabrały głos klubowiczki, które chwaliły książkę. Pani Grażyna mówiła o wciągającej akcji, o tym, że dowiedziała się bardzo dużo o sytuacji robotników z początków XX wieku, poruszyły ją realistyczne obrazy nędzy najuboższych warstw społeczeństwa. Z kolei pani Ewa wskazywała na ciekawie wg niej pokazaną postać głównego bohatera, młodego uzdolnionego malarza Dalmaua Sali, który może budzić sympatię czytelnika.

Z tymi opiniami polemizowały pozostałe członkinie DKK, dla których powieść okazała się zdecydowanie za długa. Na ponad sześciuset stronach autor stłoczył mnóstwo postaci, zdarzeń, nieszczęść, szczegółów niewiele wnoszących do akcji, która obfituje w najróżniejsze, często dość nieprawdopodobne, zwroty. Na tę mało racjonalną, dziwną nawet, przemianę bohaterów i motywy ich działania zwracała uwagę pani Janka, np. sztuczność relacji Dalmaua i rodziny jego pracodawcy don Manuela, infantylny związek z jego córką Ursulą. Dla mnie takim najbardziej wydumanym pomysłem jest tu tak bardzo znaczący udział w akcji i jej zwrotach pary bezdomnych dzieci, zwłaszcza Maravillas; dziewczynka w sumie decyduje o losie głównej pary – Dalmaua i Emmy. Sprytu oczywiście mogła ją nauczyć ulica, ale ta ponadprzeciętna inteligencja, znajomość tajników duszy człowieka - to chyba zdecydowanie na wyrost.

Do Emmy Tasies też mieliśmy zastrzeżenia, pani Ola zastanawiała się, skąd u takiej słabo wykształconej osoby wybitne oratorskie umiejętności. Okrzyknięto ją Nauczycielką, miała porywać tłumy, zwłaszcza kobiety. Stała się jedną z przywódczyń Bractwa Republikańskiego. Walcząc o wyzwolenie kobiet zwłaszcza spod wpływu Kościoła, sama nie bardzo radziła sobie z dominacją mężczyzn.

Autor poświęca tym zagadnieniom sporo miejsca i zgodziliśmy się, że jest w tym element poznawczy. Podobnie jak i w skupianiu uwagi na detalach architektonicznych charakterystycznych dla epoki, na pięknie Barcelony, wizjach jej “bożego architekta” Antonio Gaudiego. Jest tego jednak też trochę za dużo i może męczyć analizowanie nowych technik zdobniczych czy detali produkcji płytek ceramicznych.

Ciągnie się ta opowieść “okraszona” kolejnymi nieszczęściami Dalmaua i Emmy, by znaleźć swój finał w niemalże bajkowym zakończeniu, co też wydało nam się zbyt piękne. Chyba mieliśmy za duże oczekiwania wobec tej powieści, która zresztą zaczyna się ciekawie, tylko potem trzeba wykrzesać z siebie dużo silnej woli, by kontynuować czytanie i nie “utonąć” w powodzi wydarzeń i nieszczęść. Bez straty dla fabuły byłoby chyba skrócenie “Malarza dusz”, zwłaszcza że pewne treści powtarzają się.

Wiesława Kruszek – Dyskusyjny Klub Książki przy Powiatowej Bibliotece Publicznej w Sieradzu

Recenzja książki A.Staszak - Rita

Książka Agnieszki Staszak pt. Rita”, to rewelacyjna, wciągająca powieść o kobiecie pochodzącej z mafijnej rodziny, gdzie pełno jest intryg, manipulacji i brutalności. Akcja jest wartka, ciągle coś się dzieje i nie sposób oderwać się, bo chęć poznawania coraz to nowych faktów jest silniejsza. Główna bohaterka - Rita to znana projektantka, która jeszcze przed trzydziestką osiągnęła olbrzymi sukces. Jest ona świetną projektantką bielizny dla pań, mieszka w pięknym, rzymskim apartamencie, ma przystojnego kochanka i na pozór jest szczęśliwa. Jednak pod maską opanowania jaką nosi na co dzień, jest udręczoną przez traumatyczne wspomnienia kobietą, która nie do końca pogodziła się z przeszłością. Przeżyta pięć lat wcześniej trauma pozostawiła ślad w jej oczach. Dowiedziała się wtedy, że miłość jej życia, Leo, nie jest tym, za kogo się podawał, a jej ojciec współpracuje z włoską „Rodziną”. Sprawa nabiera dramatyzmu, gdy okazuje się, że Rita jest w ciąży. Nie chcąc dla siebie i dziecka życia w mafijnym środowisku, ucieka z rodzinnego miasta nad jeziorem Garda i ukrywa się w opuszczonym domu w Toskanii. A wtedy zaczyna się za nią pogoń. Po pięciu latach wraca ona do miasteczka, w którym się wychowała, by uczestniczyć w ślubie jej przyjaciółki Anny. Znajome otoczenie i niezbyt życzliwi jej ludzie przypominają Ricie wszystkie przeżycia jakich doznała. Do tego spada na nią nowe nieszczęście. „Rita”, to relaksująca książka, z ciekawą akcją. Jest niebanalną lekturą na lato.

Recenzja książki B.A. Paris - Dylemat

Książka B.A. Paris pt. Dylemat to thriller z pogłębioną psychologią bohaterów. Główną postacią powieści jest Livia dojrzała kobieta, od lat, mimo sprzeciwu rodziców, związana z Adamem, z którym stanowią udane i szczęśliwe małżeństwo. Para ma dwójkę dzieci. Livia wkrótce obchodzi 40 urodziny, które zapowiadają się wyjątkowo hucznie. Podjęła też ostatnią próbę pogodzenia się z rodzicami i zaprosiła ich na przyjęcie. Na uroczystość nie dotrze natomiast jej córka, Marnie, która studiuje za granicą, a Livia widzi w tym okazję do wyznania mężowi czegoś, co powinna mu powiedzieć już dawno, co diametralnie zmieni jego życie. Natomiast Adam chce, żeby przyjęcie Livii było idealne, dlatego w tajemnicy planuje ściągnąć Marnie do domu. To ma być jego wielka urodzinowa niespodzianka. W międzyczasie dokonuje jednak szokującego odkrycia. Musi powiedzieć o tym Livii, powinna poznać całą prawdę, choć wolałby nie psuć żonie tego szczególnego dnia, a goście już zaczęli się schodzić. Adam popada w cichą rozpacz, nie wie jaką decyzję należy podjąć, by strat było jak najmniej. Oboje stają przed ważnymi dylematami, które będą rzutować na ich dalsze życie.

Książka B.A. Paris to fascynująca lektura, która idealnie wpisuje się w ramy gatunku. Autorka doskonale potrafi zbudować napięcie, które sprawia, że od powieści nie sposób się oderwać. Powieść skłania czytelnika do przemyśleń na temat tego, czy kłamstwo można usprawiedliwić i jeśli tak, to w jakich okolicznościach. Choć nie daje jednoznacznych odpowiedzi, pokazuje jednak, jakie konsekwencje może mieć ukrywanie prawdy przed najbliższymi.

Statystyki działalności

Wykaz zakupionych ksiażek

Jak założyć lub dołączyć?

KONTAKT

Koordynatorkami wojewódzkimi DKK są:
Danuta Wachulak i Dorota Jankowska
(Dział Metodyki, Analiz i Szkoleń WBP w Łodzi).

tel. 42 663 03 53
42 63 768 35

adres e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Deklaracja dostępności

2011 WiMBP w Łodzi