Recenzje czytelników klubów DKK

Orzeł bielszy niż gołębica” Konrad T. Lewandowski

Kategoria: Recenzje
Utworzono: poniedziałek, 12, grudzień 2016 12:37
Zbigniew Pacho

Orzeł bielszy niż gołębica

Lekturą września 2016 w naszym, czyli rawskim DKK* była powieść Konrada T.** Lewandowskiego Orzeł bielszy niż gołębica reklamowana jako utrzymana w klimatach steampunkowych opowieść o alternatywnych losach powstania styczniowego. Już sam tytuł wzbudził we mnie obawy, zalatując z daleka graniem na tanim i infantylnym patriotyzmie oraz ukłonami w stronę obecnych układów politycznych. Podejrzenia te wzmogła niezwykle kosztowna jak na realia naszego rynku forma wydania – twarde okładki, obrazki, wkładka z ilustracjami. Takie rzeczy w obecnych czasach można spotkać głównie w lansowanych, czyli gwarantujących duże zyski, produkcjach typu Gra o tron, albo właśnie w wydaniach z zamówienia polityczno-klerykalnego. Naprawdę wielka literatura, zarówno rodzima jak i światowa, jest wydawana z reguły w dużo skromniejszej formie.

Pełen obaw rozpocząłem lekturę i... okazało się, że to po prostu tragedia. Powieść to w dwóch słowach „co by było gdyby”, czyli wariacja na temat powstania styczniowego, w której Polacy dostają do dyspozycji kołowe czołgi i inne wynalazki. Założenie jak każde inne, ale to infantylne wykonanie... Przykład pierwszy z brzegu? - Nawet dziś długoterminowe prognozy pogody to oględnie mówiąc wróżenie z fusów, a powieściowi powstańcy uzależniają losy powstania, cały pomysł na powstanie nawet, od... prognozy pogody na kilka miesięcy naprzód! Czy autor naprawdę żyje w naszym świecie, czy może w Matrixie?

Może gdybym moją wiedzę o wojnie, wojsku, a broni pancernej i jej historii w szczególności, czerpał z Czterech pancernych, to nie trafiał by mnie szlag przy tej lekturze, ale jak czytałem o danych taktyczno-technicznych pojazdów wymyślonych przez Lewandowskiego, to... takie litościwe niedomówienie. Nawet dziecko by nie stworzyło takich bzdur! Jeżdżące fortece o masie mastodontów, z sześcioma wieżami, pancerzem i uzbrojeniem godnym pancerników, osiągające prędkości niedostępne do późnego międzywojnia i zarazem napędzane silniczkami o mocy od 400 do 700KM! Gdyby autor chociaż litościwie pominął milczeniem te dane liczbowe! Ale nie, musiał się popisać! Mało tego. Pojazdy wydumane przez autora opracowano bez prototypów, bez testów poligonowych, od razu z deski kreślarskiej do boju, w dodatku bez poważniejszych awarii. Ewenement wszech czasów! Nie wspomnę już o założeniach taktycznych użycia nowego sprzętu, szkoleniu załóg, szkoleniu taktycznym czy operacyjnym. A może autor nawet nie wie, że takie „drobiazgi” mogą nową broń, nawet doskonałą, uczynić kompletnie bezużyteczną? W 1939 na przykładzie kb Ur*** przetrenowaliśmy coś podobnego, choć była to konstrukcja identyczna w użyciu ze zwykłym karabinem, więc czy autor nie zastanowił się nad wymaganiami, jakie niesie wprowadzenie czegoś tak innowacyjnego, jak wymyślone przez niego „twardochody”?

Wywody autora, włożone w usta jednego z wykształconych bohaterów, na temat sił działających na lądowy pojazd pancerny w ruchu i ich porównanie z problemami poruszania się okrętów to już po prostu beka, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że Lewandowski, poza wykształceniem humanistycznym (doktor filozofii) ma również wykształcenie inżynierskie (chemik). Ten aspekt nie przynosi chluby szkole, w której pobierał wiedzę z przedmiotów ścisłych.

 

Bardziej „literackie” elementy powieści również nie stoją na najwyższym poziomie. Fabuła prosta i przewidywalna, prawie jednowątkowa, postacie schematyczne i płytkie. Wątki romantyczno-patriotyczne zgrane od obrzydzenia... On ją kocha, ona ginie za ojczyznę, najlepiej będąc w ciąży, a on ma dzięki temu motywację do walki. Masakra.!

A szkoda, wielka szkoda...

Dlaczego? - zapytacie. Ano dlatego, że kilka rzeczy w książce jest niezwykle wartościowych. Ukazanie, że sukces lub klęska nie tylko powstania, ale każdej wojny, to wypadkowa wielu aspektów, nie tylko wojskowych, ale również między innymi, a może przede wszystkim, gospodarczych i politycznych. Prawda, która wydaje się jakże obca wielu naszym decydentom. Podobnie jak to, że nawet cudowna broń, wiedza z przyszłości czy inne podobne bonusy niczego tak naprawdę nie zmienią, gdyż pozostali uczestnicy gry zwanej polityką i wojną dostosują swe postępowanie stosownie do nowych okoliczności, a mając atuty, które pozwoliły im kiedyś wygrać, najprawdopodobniej znajdą taki sposób ich wykorzystania, by wygrać ponownie. Podobnie warte pochwały jest poruszenie wątku zdrajców i prowokatorów rosyjskich ulokowanych w polskich elitach władzy, konsekwentnie dotąd pomijany zarówno w oficjalnej historii, jak i literaturze pięknej. Wielka więc szkoda, że te, i kilka innych rzeczy, znalazły się w jednym worku z kompletnymi bzdurami, gdyż te ostatnie odbierają tym pozytywnym wartościom wszelką wiarygodność.

Niektórzy z nas, klubowiczów, próbowali odebrać tę powieść w konwencji pastiszu, ironii lub absurdu, ale kompletnie nie jest to możliwe wobec jak najbardziej serio napisanego wstępu i posłowia tchnącego propagandowym zadęciem lepiej nawet niż w najgorętszym okresie komuny. O dziwo tym razem wszyscy klubowicze byli zgodni, iż książka jest niewypałem, a niektórzy, w tym ja, uważają, iż jest szkodliwa, gdyż w naszym narodzie, który mało czyta i zamiast uczyć się historii, kultywuje swoje wyobrażenia o niej, może tylko jeszcze bardziej namieszać. Taka lektura dla zakompleksionych i nieoczytanych, a w dodatku słabo znający historię i niedociekliwi mogą elementy fikcji uznać za fakty historyczne, co już może prowadzić do bardziej dalekosiężnych następstw.

 

Skąd więc tak pochlebne opinie w Internecie? Pamiętacie moją recenzję Republiki piratów Colina? Była to książka tak beznadziejna, że wycofałem się z publikowania oficjalnych recenzji dla Lubimy Czytać, gdyż nie rozumiem jak uczciwy człowiek może polecać innym podobnego knota. Przygotowany tekst opublikowałem jako prywatny, również na LC, i co? I tak znalazł się chętny do napisania pozytywnej recenzji oficjalnej, choć już mógł czytać mój tekst i poznać zarzuty wobec „dzieła”, że nie wspomnę o podparciu się wiedzą na temat spraw, o których książka traktuje. Po prostu nie odniósł się do nich w żaden sposób. W przypadku Orła parcie na wypromowanie tej książki widać nie tylko we wspomnianej jakości wydania, ale również we wstępie i posłowiu. Wstępniak pióra Krzysztofa Dudka, Dyrektora Narodowego Centrum Kultury, od razu wydaje się dziwny, bo od kiedy to szef wydawnictwa pisze przedmowę i zarazem ocenia własny produkt. Z posłowiem autorstwa Pawła Korzeniowskiego jest jeszcze gorzej. Tak egzaltowanego i mętnego stylu dawno nie miałem okazji posmakować. A już te mądrości na temat „wojny kolorowej, honorowej, rycerskiej”... masakra! Podobnie jak wywody o wpływie iglicówki na zmniejszenie roli szabli w sztuce wojennej. Tak jakby długi łuk nie odegrał wiekopomnej roli w wojnie stuletniej, że o innych wynalazkach i wojnach nie wspomnę.

Na koniec ciekawostka. Na końcu dzieła zamieszczono notki biograficzne głównych personae dramatis. Wśród nich oczywiście Traugutta. O dziwo jednak nie ma w niej ani słowa o jego niedoszłej świętości. A przecież swego czasu był taki pęd, by go wyświęcić, że wydawał się równie pewnym kandydatem, jak później JPII. W kościele parafialnym w Sadkowicach na ścianach świątyni dyktator powstania jest przedstawiony wraz z kilkoma innymi wybranymi spośród „dziesięciu tysięcy rycerzy męczenników” (kościół jest pod takim wezwaniem), a więc był w pewnym momencie uznawany za jednego z najważniejszych z tego dziesięciotysięcznego grona. A teraz o tym ani słowa... Kto się interesuje historią i polityką, w tym polityką i historią produkcji świętych oraz błogosławionych, ten wie, dlaczego tak się stało, a pozostałym polecam samodzielne rozwikłanie tej zagadki, gdyż prawdziwa historia jest wystarczająco fascynująca i zagmatwana, by się nią zająć, zamiast tworzyć jej alternatywne wersje, zwłaszcza jeśli mają przybrać taki kształt, jak Orzeł i gołębica. Oj, przypomina mi się powiedzenie doktora Strosmajera ze Szpitalu na peryferiach (Nemocnice na kraji města)

Radosław Magiera

DKK Rawa Mazowiecka

woj. łódzkie

 

* Dyskusyjny Klub Książki

** Tomasza

*** Karabin przeciwpancerny wzór 35 (kb ppanc wz. 35), znany także jako Ur (kb Ur) (używana jest również nazwa 7,9 mm rusznica przeciwpancerna UR) – polski karabin przeciwpancerny, skonstruowany w połowie lat trzydziestych i produkowany od 1938 roku w Fabryce Karabinów w Warszawie. (za Wiki)