Recenzje czytelników klubów DKK

Recenzja książki "Stryjeńska: diabli nadali"

Kategoria: Recenzje
Utworzono: poniedziałek, 12, grudzień 2016 10:39
Wiesława Kruszek

Recenzja książki Angeliki Kuźniak „Stryjeńska. Diabli nadali”

Zofia Stryjeńska pragnęła nade wszystko malować i zdobyć sławę. Wyraziła to najpełniej w modlitwie, którą Angelika Kuźniak przytacza w swej książce, mimo że artystka skreśliła ten zapisek. Przed wyjazdem z Monachium, gdzie Zofia, wtedy jeszcze Lubańska, a właściwie Tadeusz Von Grzymala, bo tylko jako mężczyzna mogła studiować w Akademii Sztuk Pięknych, modli się w pustej kaplicy. Prosi Boga, by odebrał jej wszystko w zamian za „możliwość wypowiedzenia się artystycznego i sławę”.

Czy to pragnienie się spełni? Angelika Kuźniak w reporterskiej książce szuka odpowiedzi na to pytanie. Pokazuje Stryjeńską jako wybitną malarkę, której szczyt powodzenia przypadnie na okres międzywojenny, a dokładnie na rok 1925, gdy w Paryżu na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych I Przemysłu Współczesnego zdobędzie „cztery grands prix, wyróżnienie i Legię Honorową”. Wydawało się wtedy Zofii, że „świat stanął przed nią otworem”, jak zapisuje w swoim pamiętniku.

To on jest głównym tworzywem, w oparciu o który autorka książki tworzy portret kobiety nieprzeciętnej,  żony, którą mąż zamknie dwukrotnie w szpitalu psychiatrycznym, matki, która będzie podejmować próby wychowywania dzieci, malarki wciąż borykającej się z brakiem pieniędzy. Przytaczając duże fragmenty pamiętnika Stryjeńskiej, Kuźniak daje czytelnikowi możliwość poznania skomplikowanej osobowości artystki, ekscentrycznej, nieprzewidywalnej i tajemniczej (okładka książki pokazuje połowę twarzy malarki).

Zwraca uwagę język pamiętnika, cięty i dosadny, barwny i ironiczny z takimi sformułowaniami jak: „diabeł wsiadł na sytuację”, „gruby wpadunek” czy „cholera sakramencka, o ścierwo głupie”. Kiedy syn przyśle matce kawę ziarnistą, pyta, czy ma „z tym do młyna chodzić czy butem tłuc na dywanie”. Kuźniak korzysta też w książce ze wspomnień wnuczki malarki, Martine Sokołowskiej, która swą babkę nazywa „dworcową madonną”, bo osamotniona, w końcowych latach życia szukała towarzystwa na dworcach. Z rodziną łączyły ją dość trudne relacje, choć dzieci starały się jej pomagać, głównie finansowo, bo z „flotą”, jak nazywała pieniądze, wciąż miała problemy.

Autorka nie osądza Stryjeńskiej, nie ocenia jej postępowania. Stara się pokazać jej naturę i niełatwy charakter głównie w oparciu o pamiętnik, jej i ojca, listy, wspomnienia bliskich. Czytelnik ma się zainteresować i zaciekawić malarką, która zmarła w 1976 roku w Szwajcarii, zapomniana w swym kraju, gdzie jednak chętnie korzystano z jej dorobku, nie troszcząc się o jej zgodę.

 Dopiero w 2008 roku Muzeum Narodowe w Krakowie zorganizowało wystawę prac Zofii Stryjeńskiej. W książce też znalazło się trochę reprodukcji jej obrazów i zdjęć. Pozwalają one zobaczyć urodę artystki i piękne barwy jej obrazów, o których entuzjastycznie pisała Irena Krzywicka, wymieniając „czerwień zuchwałą i czerwień zawstydzoną”, „błękity świątobliwe i diabelskie” czy „biel rozżarzoną i bezkompromisową”.

Na pewno warto przeczytać książkę Angeliki Kuźniak, a potem może sięgnąć po niedawno wydany pamiętnik Stryjeńskiej pt. „Chleb prawie że powszedni. Kronika jednego życia”.